Skip to content

O tym, że życie lubi zaskakiwać i obrać czasem dziwny kurs wiemy wszyscy. Czasem jest też tak, że bardziej zgłębiając naturę rzeczy, odkrywamy jej prawdziwe oblicze.

Od kilku lat pracuję w tak zwanej reklamie. w której bywa różnie. Czasem rzuca wielkie wyzwania, trzeba wznosić się na wyżyny kreatywności, co często daje ogromną satysfakcję. Taką, że po pracy siada się w fotelu i się myśli: kurczę, ci ludzie kupują coś być może tylko dlatego, że fajnie złożyłam/łem kilka zdań i wymyśliłam/łem fajną historię.
Czasem jest jednak tak, że siadając w tym samym fotelu, człowiek zadaje sobie jedno jedyne pytanie: po co? Odpowiedzi zazwyczaj są dwie: kasa i satysfakcja (czasem łamana przez rozwój). Ale idąc myślą dalej, można dojść do straszliwego wniosku, że jest się bardzo tanią… ok – użyjmy tu eufemizmu – najemnicą.
Żeby naturę tego eufemizmu lepiej zrozumieć, przytoczę niegdysiejszą rozmowę mojego znajomego, który na tak zwanym frilansie, dla monet niezbędnych do egzystencji, nawiązał stały romans z reklamą. I tak sobie myślę, że reklama (prócz sprzedaży), najwięcej wspólnego ma z aktorstwem.
Bo gdzie indziej można wcielać się w tak wiele ról?

A: I wiesz, daję tak sobie zwracać uwagę, bo pieniądze z tego dobre, ale pod koniec dnia orientuję się, że przez kilkanaście godzin musiałem być parówką.
B: Taki klient?
A: Tak. Rozumiesz to? Dla pieniędzy zgadzam się być parówką i wczuwać się w jej rolę.
B: Może parówka nie jest taka zła? Ja dla rachunków za telefon, raz w miesiącu muszę być seksistowską wiewiórką z problemem alkoholowym.
A: Widzisz… Nie o take Polske walczyłem.

A jak Wy postrzegacie tę kwestię?