Skip to content

medal

Trzy magiczne słowa, których uczono nas od przedszkola: dziękuję, przepraszam i proszę, to jedne z najczęściej używanych słów w codziennej mowie. Kupujesz bilet – dziękujesz. Wchodzisz do autobusu i przepychając się do kasownika przepraszasz. Ustępujesz miejsca mówiąc proszę. Paradoksalnie, te same słowa najtrudniej przechodzą nam przez gardło, kiedy chcemy je powiedzieć tak naprawdę.

Żyjemy w świecie, który dzieli się na pół. Na część złożoną z rzeczy, które się opłacają i na tę część, która złożona jest z tych nieopłacalnych. Nie opłaca się być na przykład empatycznym, bo każdy powinien skupić się na trosce o samego siebie, a empatia generuje niepotrzebne problemy. Nie opłaca się być wrażliwym, bo można dać się zranić i cierpieć, a cierpieć – wiadomo – nie warto. Nie opłaca się pomagać innym, bo w imię czego mam odjąć sobie, żeby ktoś inny miał lepiej, więcej, łatwiej?

Na szczęście, ten podzielony świat dzieli się w miarę po równo i na każdego skupionego na rentowności przedsięwzięć człowieka, przypada jeden, który opłacalność ma gdzieś.

Zmywając poobiednie świąteczne gary u babci (babcia nie ma zmywarki, były dwa dania, sporo osób, więc do umycia było sporo) włączyłam sobie moją specyficznie ulubioną telenowelę, czyli Klan. Bez wdawania się w szczegóły akcji, Ola Lubicz – kuratorka – powiedziała oczywistą rzecz, która (jak na dobry banał przystało), otworzyła mi oczy.

Boże, jakie to szczęście urodzić się w dobrej rodzinie.

Wszyscy to wiemy. To przecież oczywiste, jasne i proste. Ale czy tak naprawdę pomyśleliśmy kiedyś o tym, co by było, gdyby genetyczna loteria przesunęła się o jedno oczko i wylądowalibyśmy pod dachem patologicznej rodziny, skażonej przemocą, nędzą, chorobą alkoholową, długami? Albo urodzilibyśmy się na przykład w Afryce. Albo gdzieś, gdzie obecnie spustoszenie sieje wojna.

Tak naprawdę, nie musimy przenosić się myślami do Syrii, czy na wschód Ukrainy. Wystarczyłoby się urodzić kilkanaście lub kilkadziesiąt lat wcześniej – w tych samych rodzinach, w tym samym mieście i kraju, żeby zasmakować kompletnie innego życia. Trudniejszego, gorszego, pozbawiającego godności. Wystarczyłoby, gdybyśmy byli naszymi rodzicami, czy dziadkami.

Niby urodziłam się w ciężkich i siermiężnych czasach komuny, które traktuję nieco jako legendę owianą mgiełką wczesnodziecięcej pamięci, ale tak naprawdę nie wiem o nich nic. No bo czy jestem sobie w stanie wyobrazić koczowanie przez kilka dni pod sklepem, tylko po to, żeby kupić jakąś meblościankę, skoro irytuje mnie stanie w trzyminutowej kolejce w Biedronce? Czy jestem sobie w stanie naprawdę wyobrazić system, w którym muszę dostać pozwolenie na zakup trzech pieluch tetrowych i mleka w proszku, bo straciłam pokarm dla swojego dziecka? Czy ja – wychowana w demokratycznym i błyskawicznie rozwijającym się kraju osoba – jestem sobie w stanie wyobrazić, że nie mogłabym się rozwijać, bo mój własny kraj robi praktycznie wszystko, by mi się to nie udało? Nie jestem.

Czytając książkę Chrisa Niedenthala Zawód: Fotograf, dotarło do mnie, jak człowiekowi wykarmionemu na demokracji, było trudno odnaleźć się w Polsce tamtych czasów, nawet, jeśli mógł korzystać z niesamowitych (jak na tamte czasy) przywilejów.

Był jeszcze jeden powód, dla którego chciałem się na trochę wycofać z Polski. Na pozór błahy, wręcz idiotyczny. Powodem tym był dyplomatyczny sklep mięsny w pobliżu Nowego Światu, na ulicy Górskiego, zwany Dyplomatką. Doszedłem do wniosku, że nie chcę do końca życia korzystać z takiego wątpliwego przywileju. Owszem, ułatwiało mi to codzienność,  mogłem do woli kupować mięso i wędliny i przy okazji zaopatrywać całą rodzinę i szerokie grono przyjaciół. Buntowałem się jednak przed tym w głębi duszy, dlaczego nie można normalnie kupować takich rzeczy? Razem z Karoliną zawsze wychodziliśmy stamtąd obładowani, by jeszcze w samochodzie rozdzielić wszystko pomiędzy przyjaciół. Nie, nie żałowałem, że musiałem to robić, ale męczyły mnie i ten mój uprzywilejowany status, i świadomość, że kraj, który świadomie doprowadza do czegoś takiego, stacza się nieustannie w dół.

Chris Niedenthal, „Zawód: Fotograf”

No, ale nie każdy miał w rodzinie takiego Chrisa Niedenthala. Nie każdy był rodowitym Ślązakiem z połową rodziny na emigracji w Niemczech. Większość ludzi skazana była na to, co daje im ich kraj, a raczej na to, czego ich pozbawia, a na co wyjątkowo wydaje zezwolenie.

Na szczęście gdzieś, kilka tysięcy kilometrów dalej, byli ludzie, którzy mieli wystarczająco dużo empatii, wrażliwości i odpowiedzialności za drugiego (w dodatku kompletnie obcego) człowieka.

Moja mama opowiedziała mi, jak stanie wojennym, partnerska szkoła z Francji zmobilizowała się i zorganizowała wysyłkę paczek do wszystkich uczniów liceum, do którego chodziła. Kilka lat później, dzięki kolejnej otrzymanej z zachodu paczce, mogła mnie nakarmić, bo nigdzie nie można było kupić mleka dla dzieci. To były krople w morzu potrzeb, jednak dawały one coś niesamowitego – zapach wolności. Wzrusza mnie do dziś opowieść mamy, która mówi, że w paczkach, które otrzymywała, najpiękniejszy był właśnie ich zapach. Zapach zachodu, kolorów, smaków, radości, życia. Że po rozpakowaniu wszystkich rzeczy, wąchała paczkę i wyobrażała sobie, jak pięknie musi być tam, skąd ją nadano.

Zdarzało się też tak, że czyjaś bezinteresowna i niejako anonimowa pomoc, miała realny wpływ na czyjeś życie. Do tego stopnia, że gdyby nie jedna, wysłana przez morze paczka, czyjeś życie potoczyłoby się kompletnie inaczej. Jak podziękować komuś za tak wielką szansę? Jak odwdzięczyć się za bezinteresowną i mądrą pomoc? Jak wycenić czyjąś empatię i wrażliwość na drugiego człowieka, tak, by móc się zrewanżować, nawet z nawiązką? Jak powiedzieć: dziękuję?

Ludzką cechą jest szybko przyzwyczajać się do dobrego i zapominać o złym. Na całe szczęście z resztą, bo życie niesie ze sobą tak wiele szans i okazji, które moglibyśmy przegapić, tkwiąc w minionym już cierpieniu. Często też musi upłynąć sporo czasu, byśmy mogli z perspektywy dostrzec efekt danych nam szans, okazanego wsparcia, czy udzielonej pomocy. Z daleka, kiedy zyskujemy szerszą perspektywę, widać, jak niepozorny gest odbił się na stałe na naszym życiu i zmienił jego bieg.

Minęło dwadzieścia pięć lat, odkąd pracą własnych rąk nasi dziadkowie, babcie, nasi rodzice, ciocie, wujkowie i sąsiedzi, wyrwali się ze śmiertelnego uścisku bezdusznego systemu. Nie stałoby się to bez ich odwagi, uporu, stanowczości i wiary w to, że może być inaczej. Ale nie stałoby się to także bez ludzi, którzy obserwując sytuację w obcym dla nich kraju, dosłownie i w przenośni, dokarmiali ducha walki, wzniecając tym samym głód wolności w trzydziestu siedmiu milionach Polaków.

Kończąc książkę Niedenthala, która w 3/4 opisuje Polskę zdekoloryzowaną, smutną, uwięzioną i nieszczęśliwą, miałam okazję doznać czegoś, czego świadomie nie miałam szans przeżyć – wynurzałam się z komunizmu i krok po kroku odnajdowałam się w nowej Polsce.

Dziś, jako obywatele wolnego kraju, a przede wszystkim, obywatele świata – z otwartymi granicami, z praktycznie bezgranicznymi możliwościami, posiadający wolność przekonań, myśli, słów, wolność ekonomiczną oraz własną – możemy powiedzieć dziękuję tym wszystkim ludziom, którzy pewnego dnia postanowili odmienić czyjeś życie na lepsze, przesyłając im zapakowaną w karton nadzieję.

Moje przemyślenia zbiegły się w czasie z niezwykłą akcją organizowaną przez markę Prima, która oparta jest w całości na tak powszechnym, a jednocześnie tak niezwykłym uczuciu, jakim jest wdzięczność. Przyznam szczerze – oglądając ten spot popłakałam się jak dziecko.

No bo jak przejść obojętnie obok takiej historii? Przesłane z dobroci serca buty (taka błahostka), pozwoliły komuś innemu, obcemu, w dodatku z innego świata, rozwijać swoją pasję i przekuć ją w coś wielkiego. Móc po latach największy owoc tego jednego, niepozornego gestu, podarować komuś, kto go wykonał, jest niezwykłą i wspaniałą okazją.

Dzisiaj taką okazję ma każdy z nas. Możemy podziękować ludziom, którzy kiedyś pomogli nam, naszym rodzicom i bliskim, w niezwykle trudnych czasach. Możemy odezwać się do ludzi, którzy bezinteresownie starali się choć na chwilę i w małym stopniu polepszyć nasze szare i męczące życie. Którzy dodali odrobinę koloru do naszej przeszłości.

Możemy to w dodatku zrobić w niezwykły i wzruszający sposób: wysyłając im paczkę z kawą, której tak bardzo kilkadziesiąt lat temu wszystkim brakowało, dodając własne podziękowanie za okazaną pomoc.

Możecie powiedzieć o akcji Waszym rodzicom i dziadkom, bo zapewne oni najlepiej pamiętają zarówno paczki pomocy, jak i ich nadawców. Dziś, bez wychodzenia z domu, za darmo, mają okazję przesłać im Paczkę Wdzięczności za okazaną przed laty pomoc. Jeśli nie znacie nadawców Waszych paczek, na stronie akcji możecie podzielić się swoją historią.

Na nasze potrzeby i złą sytuację zareagowały rzesze ludzi, dzięki którym po 1981 roku, do Polski wysłano ponad 30 milionów paczek z pomocą. Dziś czas, by powiedzieć to jedno ważne słowo: dziękuję.

Screenshot_9

Paczkę możecie wysłać na stronie:

www.paczkiwdziecznosci.pl