Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Skip to content

Osiem lat temu o tej porze mieszkałam w Krakowie, na oddalonym od centrum Prokocimiu. Mieszkałam wówczas z moją przyjaciółką i jej chłopakiem, a dziś mężem. Wszyscy byliśmy studentami, ale mieszkaliśmy na osiedlu domków jednorodzinnych, w malutkim bloczku, otoczeni innymi rodzinami, a najszybszym sposobem, by dostać się do tętniącego studenckim życiem centrum, było przejście przez potoczek po ułożonych chałupniczo deskach i wdrapanie się po nasypie na peron podmiejskiego pociągu.

Miałam wtedy w pokoju czerwone ściany, przywiezione z Zabrza meble z dzieciństwa (ukochane, sosnowe) i sofę beddinge, której prawie nigdy nie rozkładałam, bo lubię spać w ciasnych pozycjach. Miałam wtedy też cholernie drogie jak na moją studencką kieszeń, porządne bezprzewodowe słuchawki, w których chodziłam całymi dniami, a odkładałam tylko wtedy, gdy gdzieś wychodziłam (co zdarzało się nieczęściej, niż dwa razy w tygodniu), albo gdy się rozładowały. 

Przełom stycznia i lutego 2009 był dla mnie specyficznym okresem w życiu, spędzonym głównie na plecach, na wspomnianej wcześniej szwedzkiej kanapie. Pracowałam z domu, pisałam blog (inny, niż ten), obrabiałam zdjęcia w photoshopie i cały czas siedziałam w słuchawkach.

Miałam pomylony dzień z nocą, a sen porwany na kilka części. Być może dlatego, że cały czas słuchałam muzyki. A więc śniłam do Bon Iver i sny były przyjemne. Gdy śniłam do Antony and The Johnsons, zdarzały się sny miłosne, ale i bardzo smutne. Koszmary miałam, gdy moja playlista na Winampie przekroczyła zakładany limit snu i wjechała na Aphex Twin. Załapałam się też wtedy na najgorsze (dotychczas) doświadczenie neurologiczne, jakim jest porażenie przysenne. Coś strasznego.

No, ale miałam moje słuchawki, bez których nie wyobrażałam sobie życia. I muzykę, którą mój laptop ssał z obfitych płatnych serwerów typu RapidShare (autorka w tym momencie wzdycha: "To dopiero jest znak czasów!"). Nie sądziłam, że to kiedykolwiek się zmieni. Zawsze będę ja i ta muzyka, i te moje słuchawki.

Ale Czytelniku drogi, czytasz to i czytasz, i pewne nie wiesz do czego zmierzam. A zmierzam do tego, że trzy lata później, gdy moje wspaniałe słuchawki z tamtego okresu zdążyły się już zepsuć, a ja mieszkałam już w innym mieszkaniu, zainstalowałam Instagram. Było to dla mnie przełomowe doświadczenie, bo miałam wtedy pierwszy w życiu smartfon, a na nim aplikację, w której mogłam robić tyle zdjęć, ile mi się podobało, a do tego absolutnie nie potrzebowałam photoshopa, żeby wyglądały cudownie. 

Wszędzie, gdzie się na chwilę zatrzymałam, robiłam zdjęcia, a z każdym dniem czułam się o kilka megabajtów bardziej altermatywna. No bo zdjęcia bywały też alternatywne i "brudne", a ja dotychczas wszystko lubiłam ładne i śliczne. Do tego, kompletnie przewartościował mi się świat i wszystkie zdjęcia, które nie były przycięte do kwadratu, wydawały mi się kiczowate, brzydkie i beznadziejne.

Kwadrat to nowa era. Nowe czasy. Nowy świat. Myślałam, że to tak, jak z internetem: że nie ma już odwrotu. Teraz spoko zdjęcia będą tylko kwadratowe.

Co najmniej dwa razy w życiu byłam przekonana, że świat będzie dokładnie taki, jak sobie wyobraziłam. Raz, że będę dożywotnio ściągać muzykę z RapidShare i spać w bezprzewodowych słuchawkach, a drugi wtedy, gdy myślałam, że już nikt nie będzie robił prostokątnych zdjęć bez kiepskich brudnych filtrów.

Drogi Czytelniku, zbliżamy się do pointy. Zakładam, że i w Twoim życiu są takie silne przekonania. Na przykład, że za dwadzieścia lat będziesz z wnukami oglądać 74. edycję "Tańca z Gwiazdami", albo, że już zawsze będziesz w tej beznadziejnej pracy, w której jesteś teraz. Albo, że nie zjesz nigdy nic pyszniejszego, niż "Uśmiech Boryny" z Telepizzy. 

Co najmniej dwa razy w życiu, podstawy mojego świata się zmieniły. Instagram wprowadził inne formaty, niż kwadrat, RapidShare przestał istnieć, a ja po dwóch zapaleniach uszu doszłam do wniosku, że spanie w słuchawkach nie jest wcale takie wygodne.  

Co najmniej dwa razy w życiu nie miałam racji. I wyszło mi to na dobre.

Głowa do góry!