Skip to content

Wczoraj kilka godzin spędziłam w Katowicach. Może Was to miasto nie fascynować nawet w najmniejszym stopniu, ale mi od kilkunastu godzin nie potrafi wyjść z głowy. Wszystko za sprawą jednego zdjęcia, które zdążyłam już zrobić w swojej głowie, ale nie uwieczniłam go w żaden sposób.

Kiedyś marzyłam o “prawdziwym aparacie”, takim z obiektywami, którym można by było robić “super zbliżenia” i “rozmazane tło”. Kupiłam więc sobie lustrzankę. Okazało się, że lubię robić zdjęcia, ale głównie autoportrety do dennych wpisów na photoblogu. A potem jakieś życzliwy człowiek powiedział mi, że nie potrafię robić zdjęć, które można pokazywać ludziom, więc przestałam je robić.

Odszedł mi wtedy głupi wstyd przed wyciąganiem wielkiego aparatu w chwilach, w których chciałam robić zdjęcie. Moją mamę zawsze krępowały zdjęcia i chyba jakoś ten lęk przeszedł i na mnie. Pojawił się za to telefon z fajnym aparatem, którym zaczęłam focić coraz częściej.

Nie było mi już tak głupio w tłumie wyciągać wielkie ciężkie cielsko aparatu z akurat nieodpowiednim obiektywem. Wystarczy wziąć telefon i zrobić zdjęcie. Oczywiście, spora część z nich nie wychodzi tak dobrze, jak z lustrzanki, ale czasem dzięki temu udaje mi się złapać pana na przystanku, ładne dziecko w autobusie, albo śpiącą panią w poczekalni. Szybko, cicho, dyskretnie.

Ale wracając do tematu. Zaczęłam od jakiegoś czasu myśleć obrazami i kadruję sobie rzeczywistość. Potem wyciągam telefon, robię dwa, trzy zdjęcia i decyduję czy coś z nimi zrobić. Część z nich to szity, ale część naprawdę do dziś jest mi bliska. Możliwość zrobienia zdjęcia zaczęłam traktować jako dobro tak powszechnie dostępne, jak internet, czy papier w toalecie (chodziłam do szkoły, w której papier w toalecie przez siedem lat zdążył pojawić się tylko raz, w dodatku pod koniec mojej kadencji).

Prawdopodobnie właśnie dlatego niesamowicie przeżywam do teraz fakt, że miałam wczoraj przed oczami idealny kadr, który wprost czekał na uchwycenie. Wydaje mi się, że byłby niezwykły, trafny, celny, zabawny. Ale nic z tego, bo nie zrobiłam zdjęcia. Wystarczyło stanąć, przerwać na chwilę rozmowę i zrobić jedno, dwa, trzy zdjęcia (tak dla pewności) i pójść sobie dalej.

Teraz najbardziej ciekawi mnie, czy kiedyś wrócę w dokładnie to samo miejsce. poczekam na sprzyjające okoliczności i uchwycę podobny moment.

Swoją drogą, momenty w których dociera do nas ta bardzo prawdziwa i stara lekcja, że lepiej srać i żałować, niż żałować, że się nie srało, są bardzo kłujące.

image

/To zdjęcie, o które nie chodzi/