Niby „krótki poradnik”, ale tekstu na kilka dni czytania. Moja „krótka” głosowa wiadomość na WhatsAppie trwa zazwyczaj dwie i pół minuty, a SMS składa się z kilku części. Z tego samego względu nie używam często Twittera, bo nie potrafię się streścić w 140 znakach. Wspominam o tym dlatego, że od kilku dni jadę na wdechu i naprawdę nie wiem co powiedzieć i od czego zacząć. Wiem, że od wtorku mieszkam w Waszej lodówce, ale zapewne za chwilę się z niej wyprowadzę. Niemniej, nie mogę nie napisać o tym, co właściwie się stało.
Ostatnio najczęściej zadawanym mi pytaniem, jest pytanie o to, czy opadły mi emocje. I to jest jedyne pytanie, na które znam odpowiedź i ta odpowiedź brzmi: nie. Może wiecie (albo i nie), często zdarza mi się płakać i wzruszać. Byłam przekonana, że jeśli dostanę nagrodę i przyjdzie mi dziękować, czy przemawiać, to będę beczeć. Od wtorku nie potrafię uronić ani jednej łzy. Może to stres, może oszołomienie, może zbyt duża dawka szczęścia, a może nawet i przytłoczenie. Tak, przytłoczenie, bo te obie nagrody to nie tylko dowód uznania i pokazanie mi, że to, co robiłam dla siebie, jest ważne dla innych bardziej, niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać.
Nie potrafię jeszcze poukładać sobie dobrze tego, co się stało w jedną spójną całość, bo to tak, jakbym chciała zapamiętać osobno każdą klatkę z „All of the lights” Kanye Westa i wciąż potrafić zapamiętać teledysk w całości.
Część rzeczy zachowam dla siebie, bo są tak niezwykłe i ważne, że odzieranie ich z intymności pozbawiłoby je sensu i wartości, ale nie mogę nie podziękować i nie wyrazić słów uznania dla kilku osób.
Przede wszystkim, chcę podziękować (choć to za mało) Konradowi Kruczkowskiemu, mojemu jurorowi, a także przewodnikowi, dobrej duszy, kibicowi, mecenasowi, doradcy, towarzyszowi i przede wszystkim – dobremu człowiekowi. Za wybór, za słowa, którym go uzasadniłeś, za powtarzanie tych słów kilkukrotnie i za to, że przede wszystkim, powtarzałeś mi je, kiedy (swoim zwyczajem) wydawało mi się, że tak ogromny kawałek ciasta powinien wylądować przy innym stoliku. Do końca życia będę pamiętać te dni, jako najpiękniejsze w moim życiu właśnie dzięki Tobie, Konrad.
Chciałam podziękować też Pani Monice Lech, za to, w jaki sposób mnie zapowiedziała. Czytając fragment jednego z pozornie nieistotnych tekstów, Pani Monika najlepiej zdefiniowała mój blog, z czym ja sama miałam największy problem.
Dziękuję Dorocie Rejowskiej za absolutnie wszystko, co otrzymałam – od wszystkich słów, rozmów, po szansę i wiarę we mnie i w wartości, w które wierzę. Za pokazanie mi, że jest dla nich miejsce, w dodatku tak ważne. No i za wspaniałe, naprawdę wspaniałe poczucie humoru.
Kiedy niedawno oglądałam wywiad z Małgorzatą Halber u jednego z najbardziej cenionych przeze mnie dziennikarzy w tym kraju, jakim niewątpliwie jest Tomasz Raczek, przysięgam, że w życiu przez myśl mi nie przeszło, że kilka tygodni później będę mogła z Panem Tomaszem porozmawiać osobiście, wystąpić razem w telewizji, potem zostać zaproszoną do Jego audycji, a do tego obdarowaną garścią wspaniałych słów i jedną bardzo ważną radą, którą mam wyrytą w głowie. Bardzo Panu za to dziękuję.
Dziękuję Agnieszce Kaludze (Zorkownia), która dodała mi otuchy, kiedy jeszcze jako nominowana, jak wypłosz stałam z boku i bałam się do kogokolwiek podejść. Agnieszka podeszła do mnie i rozbroiła mnie dodając otuchy.
Dziękuję Marcie Hennig (Marta Pisze), Michałowi Szatiło (Volantification) i Edwinowi Zasadzie (Zabij Grubasa) za rozmowy, na które przyszedł czas po gali. Wspólne przeżywanie podobnych emocji (szczególnie z Michałem, obok którego siedziałam) było niesamowitym doświadczeniem i wiele mi dało. Rozumiem teraz sens spotkań, które są po prostu pomnażaniem tego ogromu pozytywnej energii.
Dziękuję Marysi Organ za niesamowitą (wręcz trudną do opisania) rozmowę, którą odbyłyśmy tuż po gali. Mam Marysiu, szczerą nadzieję, że spotkamy się niedługo, już na mniej zawodowym gruncie i po prostu sobie porozmawiamy. Miałam wrażenie, że trafiłam na człowieka ulepionego z tej samej gliny.
Dziękuję Agacie (Hafija) i Michałowi (Kulturą w płot), z którymi mam zaszczyt dzielić podium. Żałuję, że z Agatą nie udało mi się w ogóle porozmawiać, ale za to spędzenie całego poranka po gali z Michałem, uważam za niezwykle inspirujące doświadczenie. Najbardziej niezwykła w Michale jest właśnie jego… zwykłość – w najlepszym jej wydaniu. Mówię to z premedytacją, gdyż to właśnie ta „zwykłość” została w tym roku szczególnie doceniona.
Dziękuję Wam, moi Najwspanialsi Czytelnicy, bo bez Was nic z tego by się nie udało. Bez Was nie byłoby tego miejsca, mnie jako autorki i tego wszystkiego, co udało nam się wspólnie zbudować. Dziękuję też Monice i Joannie za dwa najpiękniejsze komentarze jakie mogłam otrzymać:
Dziękuję Adamowi Łapko (Lapko Blog), Błażejowi Dębickiemu, Magdzie Gładysz-Johnson, Kasi Krzysztofik (DziulkaCrew), moim Warszawskim dziewczynom: Małgosi, Marcie, Patrycji, Dziczkowi i Berenice. Dziękuję też Krzyśkowi (Radzę Sobie) za wsparcie i wiele dobrych słów. Dziękuję bardzo mocno Joli Kędzierskiej – Twoja wiara we mnie naprawdę zostawiła ogromny ślad. Dziękuję raz jeszcze Mateuszowi Wolańskiemu, który niejednokrotnie zarywał noce (kompletnie pro bono), bo się uparłam na button w tym, a nie innym miejscu. Bartkowi pragnę z całego serca podziękować za hosting i schronisko dla poradniczka.
Dziękuję Łukaszowi Kulczynie, który postawił mi pierwszy obiad po sukcesie, ale przede wszystkim, jak mało kto, strzelał po twarzy, kiedy byłam niepewną siebie, niezdecydowaną i zahukaną osobą. No i za miłość do „Klanu”, który tak często mnie tu inspiruje.
A jako wisienkę na torcie zostawiam sobie Rodzinę. W szczególności Mamę, Judytkę (to ta piękna dziewczyna, która towarzyszyła mi podczas gali), Paulinę (tak, Człeku, znalazłaś się w dobrej kategorii). Bez Was, szczególnie w ostatnim czasie, byłoby krucho. Kocham!
A teraz, skoro już podziękowałam należycie, chciałam powiedzieć coś od serca, co rodziło się we mnie przez tych kilka ostatnich dni.
Kiedy zakładałam Krótki Poradnik, miał on nawet inną nazwę. Nazywał się House Sovereign i miał dotyczyć mycia garów, jedzenia śniadań na mieście i pachnącego prania – „krótki poradnik jak ogarnąć życie” był zaledwie podtytułem. Początkowo byłam przekonana o jego miernocie, przeciętności oraz o tym, że może lepiej by było pisać anonimowo, żeby móc czasem spuścić z siebie parę i nie rzucić na siebie podejrzeń otoczenia. Pamiętam, że wtedy na absolutnym topie była Ola Radomska, której bloga liznęłam, bo mam ten głupi zwyczaj nie czytania blogów (co z pewnością własnie uległo zmianie). Zaskoczyła mnie wtedy swoją szczerością, bezpośredniością i tym, że forma wizualna bloga to kwestia kompletnie drugorzędna. Że tylko treść jest tym, co faktycznie powinno się liczyć w blogach, w których posługujemy się właściwie tylko tekstem.
Wtedy przez głowę przeszedł mi jeden krótki, ale mocny impuls: Przecież mnie też stać na Blog Roku, jeśli tylko będę pisać o tym, co naprawdę czuję i co we mnie siedzi.
Pomyślałam tak ten jeden jedyny raz w ciągu prawie trzech lat blogowania, do momentu w którym postanowiłam przestać być Wiadomo-Kim i coś ze sobą zrobić.
Kilka miesięcy temu zaczęłam czytać drugą książkę (jeszcze wtedy) Kominka i po którymś z rozdziałów, przekonałam się, że w życiu nie zrobię dobrego bloga, bo mój blog nie ma sprecyzowanej tematyki, a powinien. Że powinnam być konkretna, widoczna, pewna siebie, powinnam polaryzować, wygłaszać swoje zdanie i osądy, a ja przecież sama do końca nie wiem, kim jestem, bo wciąż się tego dowiaduję. Ale wtedy przeczytałam jeszcze coś, na czym postanowiłam się skupić: „po prostu pisz„. I nie wiedziałam na początku, czym będzie Krótki Poradnik – to po prostu wyszło samo z siebie.
Zarzucę banałem (ale ja w banały zwyczajnie wierzę, bo są prawdziwe): w życiu warto i trzeba mieć marzenia. Moim marzeniem, bardzo śmiałym, było wyróżnienie w Blog Roku. Jestem jednak pewna, że nigdy nie udałoby mi się tego osiągnąć, gdybym myślała o mecie, o wyniku, o nagrodzie, która mnie być może czeka. Gdybym w jakiś sposób starała się tym blogiem coś rozgrywać, zdobywać „fejm” lub czyjąś przychylność specjalnie stworzonym tekstem. Jestem też pewna, że nigdy by mi się to nie udało, gdybym pozwoliła na to, by udzielały mi się obawy innych – że nie warto o czymś pisać, że może jednak zostaw, że co pomyślą inni i tak dalej. Chociaż może ja po prostu bardziej kocham pisać, niż kocham siebie? Nie wiem.
Jestem doskonałym przykładem na to, że można porażkę obrócić w coś dobrego. Że można smutek i tragedię przekuć w coś wartościowego. Że można zdobyć szczyt, ale tylko wtedy, kiedy się spróbuje. Że może wcale nie tędy droga, by być wszędzie, ale sztuka w tym, by być sobą u siebie. Nie mówię tego, by się chwalić czy chełpić – mówię to do Ciebie, Osobo, która chcesz coś zrobić, ale boisz się, że Ci się nie uda. Albo, że masz zły czas w życiu i Ci ciężko i nic dobrego Cię nie czeka. Czeka i to dużo, ale daj sobie szansę.
Ja w Ciebie wierzę.