Nie wiem jak Wy, jednak ja dość regularnie przechodzę fazy zdrowego żywienia, diety, oczyszczania, dotleniania, biegania i wyrzekania się wszelkich przyjemności. Te fazy równolegle przeplatają się z fazami pt. żywię się tostami, popcornem, zupkami chińskimi, czitosami oraz spaghetti, a wszystko to zapijam colą zero. I mimo, że druga opcja przynosi ze sobą jakieś cztery razy więcej kalorii, niż pierwsza, to właśnie ta pierwsza jest o niebo droższa. No, a skoro zaczęłam nową pracę…
No właśnie, oznacza to jedno – czas wskoczyć w dresy, wrócić do warzyw, sałatek, białka i chudziutkiego mięska, bez dyspens kilka razy w miesiącu.
Zauważyłam, że zawsze, gdy zaczynam zdrowe żywienie i dietę, rozpoczynam nadmierne picie herbaty. Co więcej, nauczona od małego, że najlepszy napój, to słodzona herbatka z cytrynką lub soczkiem, czy to do śniadania, czy do kolacji, czy zimna do butelki, to do całkiem niedawna jedyną słuszną herbatą była zwykła liptonka, lub, dla zintensyfikowania przyjemności, earl grey.
Wszystko się zmieniło, kiedy wypiłam kilka lat temu waniliową Dilmah bez cukru i okazało się, że herbata, w dodatku BEZ CUKRU, potrafi naprawdę smakować i zastępować do pewnego stopnia desery i smakołyki.
Od kilku dni się leczę, bo dopadła mnie choroba, ale to też świetny moment i czas na to, żeby bezkarnie leżeć i prosić chłopaka o to, żeby przynosił mi pod nos filiżanki smakowych herbat. Świetnie zbiegło się to z wyjątkową promocją w Lidlu, w której paczki smakowych herbat z Liptona można kupić za niewiele ponad 4 złote.
Promocja jest dość spora, bo w moim osiedlowym sklepie paczka zwykłej zielonej herbaty z Liptona kosztuje ponad 8 złotych. Takim oto sposobem kupiliśmy trzy paczki herbaty, żeby sobie podegustować.
Najbardziej się cieszyłam na malinową, bo to pierwsza smakowa herbata, jaką zawsze wybieram.
Maliny lubię w trzech postaciach – owocu w całości, w postaci malinowej herbaty i w przetworach domowej roboty – soku mojej babci i malin w słoiczku, które mój chłopak czasem przywozi z wizyt w domu. Jednak w towarzystwie dwóch pozostałych herbat, biała malinowa wypadła (moim zdaniem) najsłabiej. Nie wiem, czy to specyfika białych herbat, ale zwyczajnie prawie nie czuję w niej smaku malin, ani herbaty w ogóle.
Drugie miejsce zajęła zielona herbata z cytryną i melisą. W sumie to produkt w stylu kawy bezkofeinowej, bo zielona herbata bardzo często daje efekt podobny do kawy, dlatego, gdy nie mam pod ręką kofeiny, sięgam zazwyczaj po herbatę. Tutaj z jednej strony kop, a z drugiej melisowe wyciszenie – myślałam, że będzie się to gryzło nawet smakowo, ale nic podobnego. A sposób na “wyciszenie” zielonej herbaty jest prosty: trzeba parzyć ją kilka minut 🙂
Moją absolutną faworytką jest ostatnia herbata, której nawet nie chciałam brać w sklepie z racji tego, że nie przepadam za imbirem, jednak dziękuję Lidlowi, że promocja była tak atrakcyjna, że zwyczajnie nie opłacało się jej nie brać 🙂
Jest to najlepsza smakowa herbata, jaką ostatnio piłam, a w moim życiowym plebiscycie dobrych herbat, znalazła miejsce w pierwszej piątce (obok waniliowej Dilmah, waniliowo-karmelowej Lipton i zielonej z Liptona w piramidkach nie z papieru).
Przy smakowych herbatach odkrywam zawsze prostą prawdę, że naprawdę, wszystko co spożywamy, jemy najpierw oczami. Dlatego parzymy sobie od kilku dni herbatę w sprezentowanych nam filiżankach z porcelany i wiem, że zabrzmi to głupio, ale naprawdę miło jest spijać łyk za łykiem z tak gładkiego i lekkiego naczynia. Mamy przy tym wszystkim sporo zabawy, bo chodzimy z tymi filiżankami po domu jak doktor Koziełło z małżonką w Klanie.
Prawda jest jednak jedna i świetnie ujął ją Marcin Dorociński w Bez Tajemnic, gdy na drugą sesję z terapeutą przyniósł nowy czajnik, dobrą liściastą herbatę i arabski imbryk z małymi szklaneczkami, bo nie mógł pić tego syfu, który piją wszyscy.
Póki co jednak, dla mnie nawet i liptonka w nowej odsłonie, podana inaczej, niż zwykle, to mały luksus, na który chcę i mogę sobie pozwalać 🙂