Postanowiłam zrobić obiad z przepisu. Niedawno kupiłam polędwiczkę wieprzową i świeże figi i chciałam sprawdzić, czy są jakieś przepisy na dania z tymi składnikami. Okazało się, że jest jeden, który na kilometr wyglądał, jak kulinarny sztos. Składniki co do jednego znajdowały się w mojej lodówce, poza kieliszkiem brandy. Brandy, ma się rozumieć, ma wylądować na patelni pod koniec gotowania i zostać podpalona, by dać niezwykły aromat i finisz potrawie.
Usłyszalam, że brandy jest droga, więc stwierdziłam, że nie będę kupować butelki alkoholu dla jednego kieliszka.
Wieczorem poszłam do osiedlowej Żabki kupić chleb na śniadanie. Stojąc z innymi osiedlowymi paniami w kolejce, patrzyłam na półkę z alkoholem i zobaczyłam: promocja na dwie małe buteleczki bułgarskiej brandy. Cena przyzwoita, bo 11zł za butelkę. Podjęłam decyzję, by zakupić alkohol i zrobić polędwiczkę po bożemu. w stu procenctach zgodnie z przepisem.
Gdy przyszła moja kolej, podałam kasjerowi chleb i poprosiłam o tę butelkę taniej brandy do niego. Kończąc zdanie spojrzałam na stojące za mną panie, które z lekko uniesionymi brwiamy czekały na swoją kolej i zrobilo mi się autentycznie wstyd.
Mocny rudy alkohol, mała butelka, niska cena, chleb, płatność drobnymi… Za kogo te kobiety muszą mnie mieć? Żeby uciąć kotłujące się myśli powstałe z irracjonalnego poczucia winy już miałam dodać, że ta brandy do gotowania, ale wtem moja godność się obudziła i głośno szepnęła mi w głowie: A co cię to kuźwa obchodzi, co sobie o tobie pomyślą?
Może sobie pomyślały coś złego, ale polędwiczki z figami z nami nie zjedzą. A wyszła dobra!