Skip to content

Pamiętacie, gdy jakiś czas temu wrzuciłam na fejsie ten obrazek?

image

Kiedy go wrzucałam, w kuchni głównie gotowałam. Od jakiegoś czasu mam straszną fazę na słodkie, co powoduje, że moje wyrzuty sumienia za spożywanie posiłków wysokowęglowych po północy, są jeszcze większe.

Stwierdziłam jednak, że nie będę się dzisiaj męczyć i katować odmawianiem sobie przyjemności, gdy trzy literki znane każdej kobiecie na ziemi, dają mi się mocno we znaki, i powtórzę moje deserowe odkrycie ostatniego tygodnia.

Po torcie dla Filipa zostało mi sporo składników (mascarpone, biszkopt, śmietanka), a na serku miałam tez przepis na proste tiramisu. Nie przepadam jakoś specjalnie za tym deserem, ale postanowiłam zrobić swoje pierwsze w życiu tira-mizu’. Z racji tego, że nie miałam amaretto, ani rumu, do kawy wlałam trochę whisky, kawę miałam rozpuszczalną, a z racji posiadania resztek w lodówce, proporcje nieco się zaburzyły, jednak efekt można porównać do “ojaaaaaaaaaa”.

Są takie smaki, które wydają się najlepszym przyjacielem w parszywy dzień, puchową kołderką w zimną snieżną noc, oraz kąpielą z bąbelkami po ciężkim, trudnym dniu. Połączenie cukru pudru, bitej śmietanki tortowej i tiramisu, jest ukojeniem dla zbłąkanej i smutnej duszy.

Mascarpone mieszamy z dwiema czubatymi łyżkami cukru pudru, śmietankę (250ml) ubijamy na sztywną pianę i łączymy razem masę. Biszkopty nasączamy kawą z alkoholem, kładziemy dwie warstwy i posypujemy kakao.

Moje składniki:

image

    • Koszt takiego deseru (jakieś osiem porcji) od A do Z – mniej niż dwadzieścia złotych.
    • Czas przygotowania – jeden odcinek Pierwszej miłości.
    • Poziom odstresowania – sto procent.