Dawno nic nie było o serialach. Trochę dlatego, że mniej regularnie sprzątam i gotuję, a przez to mam też mniej czasu na oglądanie czegoś “do roboty”. Na szczęście nie jest aż tak źle, jakby się wydawać mogło i przez kilka miesięcy uzbierało się kilka wątków, o których trochę chciałabym porozmawiać.
Jeden z nich, znany mi dość dobrze z życia na co dzień, postanowiłam wziąć na pierwszy ogień. Jest to wątek bohaterów zatrudnionych w agencjach reklamowych lub public relations, a także w wydawnictwach (bo dość często te wszystkie trzy posady są ze sobą przeplatane, łączone, a potem mylone).
Do napisania tego tekstu najbardziej natchnęła mnie chyba wizyta u moich dziadków, kiedy dziadek zadał mi bardzo proste pytanie: “Co ty robisz w tej twojej firmie?”. Zaczęłam tłumaczyć mniej więcej, na czym polega praca w agencji, kiedy dziadek jęknął z dezaprobatą, powiedział: “O to jak ten Feli w Klanie” i poszedł oglądać telewizję.
Trochę mnie zamurowało, ale chyba bardziej cieszyłam się z tego, że potwierdziły się moje podejrzenia sprzed kilku tygodni, kiedy obejrzawszy odcinek Klanu z pracującym w agencji Felim, zastanawiałam się jak wiele osób postrzega pracę “w reklamie” w taki sposób, w jaki przedstawia ją Klan i kilka innych czołowych seriali.
Kiedyś wkurzyłam się bardzo widząc, jak widzom takim jak moi dziadkowie – naiwnym już nieco, żyjącym w małej miejscowości w centralnej Polsce, zajętymi swoim ogródkiem i życiem płynącym od jednego rytuału do drugiego, wciska się kit, że młodzież na imprezach zabija się dla zabawy (Ukryta Prawda), od skręta marihuany ląduje się z zapaścią na pogotowiu (Klan), w alkoholizm popada się w ciągu kilku dni picia wina (Klan), a młodzież po zajęciach spotyka się w kawiarniach na szklance soku.
O ile ten sok nie jest taki szkodliwy, a misja społeczna nakazuje piętnować wszelakie możliwe używki, to nie rozumiem dlaczego scenarzyści wciskają tym moim (i nie tylko) babciom i dziadkom tak okrutny kit.
Mamy Feliksa. Cwaniakowatego, głupkowatego, fajtłapowatego pana pod sześćdziesiątkę, który w swoim życiu powinien zdobyć doktorat z bezrobocia przeplatanego okresami robienia biznesów opartych na piramidach, łańcuszkach i lichwie. Feliks mieszka u swojej konkubiny Moniki (Izabela Trojanowska), która jest z nim chyba tylko z litości i z ukrytych pobudek prawdziwego dominatrixa. Feliks w ciągu ostatnich trzech lat sprzedawał nieistniejące apartamenty na Maderze, handlował jakimiś przedmiotami z nesesera, był intendentem (zaopatrzeniowcem w knajpie), aż w końcu wylądował w firmie pogrzebowej, w której pisał laudacje (mowy pogrzebowe).
Były one tak genialne, że Feli wydał książkę, która okazała się bestsellerem, a jego talent został wyłowiony z tłumu podczas stypy i nagle Feliks znalazł się w znanej warszawskiej agencji reklamowej.
Oł-maj-gad.
To jeszcze nie wszystko. Jak na prawdziwą warszawską agencję przystało, panują w niej zasady dżungli – tylko najlepszy przetrwa. Jest wyścig szczurów, stres, a kreatywne pomysły latają po tekturowych pomieszczeniach (z wszechobecnymi regałami z Ikei i żaluzjami) z prędkością światła. Jak to w prawdziwej agencji bywa, wszyscy stoją i rozmawiają ze sobą, a co ciekawe, obowiązuje dresscode – faceci w garniturach, kobiety w pończochach, a grafik może dla nonszalancji nosić przewiązany na pętlę szal. Szef (podejrzewam, że chodzi o dyrektora kreatywnego) ma późną pięćdziesiątkę na karku, również nosi się w garniturach i wzbudza ogólny postrach, jednak nie na tyle wielki, by jeden z kreatywnych nie mógł sobie stać i skubać ziaren słonecznika.
I tutaj Klan pokazuje nam, w jaki sposób i pod jak wielką presją rodzą się perły reklamy.
Tłum: Feli, i jak, masz hasło do kampanii soku Owocek?
Feliks: Hasło? Jakie hasło? – pyta zdziwiony i krzyczy nagle – Ałaaa, ugryzłem się w język!
Tymczasem wchodzi szef/stary/dyro.
Szef: I jak, macie hasła nowej kampanii soku Owocek?
Kreatywny ze Słonecznikiem: Pij nasz sok cały rok!
Szef: Banalne. To kampania skierowana do młodych, inteligentnych i dynamicznych ludzi. Dajcie coś innego.
W tym momencie jak Feliks z popiołów (choć obolały) podnosi się nasz bohater i mówi łamaną polszczyzną: Owotsek i jesteś zasokowany.
Wszystkim w biurze opada szczęka i nie wychodzą z podziwu dla Feliksa, który wymyślił właśnie tak genialne hasło dla soku Owocek, będącym produktem dla młodych, inteligentnych i dynamicznych ludzi.
Tak według Klanu wygląda pracownik agencji – pajac i sztywniak w garniturze. Tak też wygląda burza mózgów, lub jak kto woli brainstorm. Tak wygląda praca w agencji: rymowanie przy kawie i trzęsienie portami przed starszym szefem. Im więcej rymu, zabawy słowem oraz trudnych słów typu: kampania, grupa docelowa, kosztorys, tym lepiej.
W kwestii tego ostatniego, Klan nie pozostawia wątpliwości, iż to, nad czym produkcja spędza lwią część swojego czasu, to buła z masłem. Kosztorys promocji i reklamy książki Feliksa w Klanie wygląda bowiem tak:
Praca w agencji, jak uczą inne seriale, to wojna, krew, pot i łzy. Jeśli przerzucicie kanał na TVN i włączycie Na Wspólnej, zobaczycie co robi wydawniczo-agencyjne coś, co wydaje gazety, jednak nie pracuje tam ani jeden dziennikarz (pewnie wszystkich zgarnął do swojej redakcji Igor Nowak, który właśnie został knąbrnym naczelnym dziennika “Kraj”).
Upadające numery czasopism, za które odpowiedzialna jest bohaterka serialu Kinga Brzozowska, trzeba wszelakimi możliwymi sposobami uratować. Papier przechodzi do lamusa, ale Kinga nie uznaje tego trendu, dlatego postanawia utrzymać przy życiu magazyny o tematyce krzeseł ogrodowych, fotografii koni, motoryzacyjnej przeznaczonej dla kobiet, kulinarnej – przeznaczonej dla matek i kilku innych wyspecjalizowanych tytułów. Odbywa się to ogromnym kosztem zespołu pracującego już nie “z”, ale “dla” Kingi.
Od dzisiaj nie macie życia prywatnego – zapominacie o tym, że macie rodzinę, dzieci, obowiązki. Pracujecie po kilkanaście godzin, a jeśli trzeba będzie, śpicie tutaj, w biurze. Nie chcę słyszeć narzekania i pretensji, a jeżeli ktoś się na to nie godzi, proszę, droga wolna, dziękuję do widzenia – tak brzmi nowa metoda zarządzania zespołem.
Tak proszę Państwa, pracuje się w agencjach i wydawnictwach. Oprócz tej towarzyskiej gehenny, jesteście skazani na robienie tylko i wyłącznie ofert, kosztorysów, projektów i folderów. Wszystko na wczoraj, wszystko obciążone groźbą wyrzucenia na zbity pysk za najmniejsze nawet spóźnienie. Bo przecież życie “MOTO dla kobiet” jest ważniejsze, niż chore na zapalenie płuc dziecko.
O swoim dziecku Kinga, zdaje się, przypomina sobie tylko dzięki zdjęciu postawionym na ascetycznym biurku Wydawnictwa Prasowego.
Każdy dzień to spotkanie z zespołem, który zazwyczaj nawala i nie daje z siebie wszystkiego, dlatego musi usłyszeć, jak bardzo zawiódł Kingę tym razem i w jak bardzo czarnych barwach maluje się przyszłość wydawnictwa, jego tytułów, a przede wszystkim, kulawego pracownika.
Dlaczego ta oferta jeszcze nie została przygotowana?
W tak ogromnym kryzysie nie ma zatem nic lepszego od zatrudnienia na kluczowym miejscu kompletnie niedoświadczonej, przechodzącej przez piekło rozwodu szwagierki, która przez ostatnie miesiące nie robiła wiele, poza wycieraniem gili w rękaw naciągniętego swetra. Oczywiście, po raz kolejny osoba bez doświadczenia dostaje pracę, bo ma w sobie “to coś”, co nie pozwala dyrektorowi podjąć innej decyzji prócz “zatrudniam cię na stanowisku, o którym nie masz zielonego pojęcia, bo przecież ja też nie miałem doświadczenia dyrektora, zanim nim zostałem”.
Jak się okaże z resztą w najbliższych odcinkach, szwagierka to strzał w stopę, bo zakocha się tym swoim zdradzonym serduszkiem w największym wrogu Kingi i będzie uczuciowy i zawodowy klops.
Piękny przykład pracy w wydawnictwie i agencji PR jest też w Barwach Szczęścia. Marta Walawska, druga główna bohaterka serialu, jest arcyzdolną dziennikarką, która ciągle nad czymś pracuje, ale jakoś nie wiadomo za bardzo nad czym. Kiedyś pracowała (oczywiście jako naczelna) w pismach “Dama” i “Kobieta”, potem w szemranym wydawnictwie, które dało jej do poprowadzenia pismo “Szok”, którego tytuł zdradzał tematykę pisma, więc szlachetna dusza dziennikarki powędrowała ku założeniu własnego wydawnictwa oraz pisma “Ogród Wyobraźni”.
Czasopismo o tak wdzięcznym tytule jest w serialu podkreślane na każdym kroku, co pewnie musi irytować aktorkę Katarzynę Zielińską, która w jednej scenie musi wielokrotnie używać słów: “czasopismo”, “wydawnictwo”, “kolejny numer czasopisma”, “ogród wyobraźni”, “kontrakt”, “autoryzacja”, “tekst”, “artykuł”.
Niestety, mąż piekielnie zdolnej dziennikarki pod wpływem stresu wynikającego z prowadzenia wydawnictwa oraz czasopisma “Ogród Wyobraźni”, uległ wdziękom blondyny, którą zatrudnił w wydawnictwie “Ogrodu Wyobraźni” i zdradził Martę. Ta, jak na prawdziwą polską kobietę przystało, od razu kopnęła go w dupę, spakowała mu walizeczki i odeszła z czasopisma o wiadomym tytule. Trochę posiedziała pod kocem i posnuła się po domu w obowiązkowych klapkach na szpilce, lecz nie trwało to długo.
Od razu otrzymała propozycję pracy jako rzecznik prasowy jakiegoś ministra, lecz przegapiła moment i nie dostała posady. Dostała za to chwilę później telefon od jakiegoś superbogatego przedsiębiorcy, który robiąc swoje biznesy, ciągle naraża się na wtopy, dlatego średnio trzy razy w tygodniu musi zwoływać konferencje prasowe z udziałem wszystkich mediów. I tu Marta Walawska idealnie się odnajduje.
Wystarczy jednak tydzień, by zawistne biurwy z firmy biznesmena zaczęły knuć za jej plecami i rozpoczęły niecny plan pozbycia się jej z firmy transportowej ATB.
PRowiec bez doświadczenia, ląduje od razu przed obiektywami i mikrofonami całej Polski, wydając ultraistotne dla polskiej gospodarki oświadczenia. Z drugiej zaś strony, pracuje w ołpenspejsie, oddzielona od wrednych biurw jedną warstwą pleksi. Nie dziwota, że po tygodniu Walawska składa na biurko szefa wypowiedzenie, a ten, jak każdy prawdziwy oszołom, zatrzymuje ją w firmie i… daje jej tydzień urlopu.
Po urlopie w ciągu doby ratuje firmę od katastrofy kolejnym genialnym oświadczeniem. Szef zachwycony, ona umęczona, a biurwy z zazdrości zagryzają wąskie usteczka.
Dzień jak co dzień.
Wszystkim tym, którzy nie mieli okazji zobaczyć, jak od kuchni wygląda praca w agencji, wydawnictwie, lub PR, z całą pewnością mogę powiedzieć, że na co dzień wygląda ona zupełnie inaczej i (moim zdaniem), o niebo ciekawiej. No, może poza PR-em, bo tu można bardzo wtopić i skończyć na wysyłaniu tony maili, odpisywaniu na nie i tworzeniu oficjalnych not. O tzw. eventach z olbrzymimi budżetami można wtenczas zapomnieć.
I tak sobie myślę: skoro można w serialu normalnie przedstawić pracę pielęgniarki, nauczycielki, kierowcy, jakiegoś tam biznesmena czy innego pracownika biurowego, nie rozumiem dlaczego z dziennikarzy i ludzi mediów, robi się takie karykatury. Nieśmieszny i żałosny kretyn w prestiżowej agencji, która sok dla młodych, inteligentnych i dynamicznych ludzi nazywa Owocek? Okropnie mdła i słaba baba na odpowiedzialnym stanowisku w upadającym wydawnictwie, której jedyną radą na kryzys, jest hasło “a może by…”, albo dziwna, wiecznie posiadająca jakiś problem facetka, którą co druga firma w tym kraju chce zatrudnić, a już każdy prezes chce ją mieć w łóżku – to są przedstawiciele ogromnej rzeszy ludzi pracujących w mediach?
Rozumiem – serial to serial, ale czy seriale, o których mówię, to nie przypadkiem zwierciadła do odbijania rzeczywistości 1:1 i poruszania kwestii, które faktycznie dotyczą polskiego społeczeństwa, a nie wystruganych ze słabego drewna kukiełek włożonych w sam środek bardzo kiepskich historii?
Jedyne, co jeszcze jest mnie w stanie pocieszyć, to fakt, że nigdy nie studiowałam prawa i medycyny, bo pewnie dziś nie byłabym w stanie oglądać seriali o prawnikach i lekarzach, do których jeszcze mam słabość.
Więc w sumie rozumiem mojego dziadka, który opuszczając pokój, powiedział mi na odchodne: “To psia robota dziecko, psia robota”…
A o innych serialowych nieścisłościach powiedzą Wam poprzednie odcinki z serii Rzeczywistość kontra polskie seriale: