Skip to content

RACHUNEK ŻYCIA - BB

Wierzcie mi lub nie, ale nie lubię chodzić do kina. Nie dlatego, że nie przepadam za oglądaniem filmów z innymi ludźmi wokół, albo płacenia sporej kasy za filmy, które za chwilę będę mogła obejrzeć w domu. Nie jest też tak, że nie chodzę tam z powodu odgłosów żarcia popcornu, naczosów, siorbania coli z gigantycznych kubków. Nie lubię chodzić do kina przez to, że są w nim samotni ludzie, o których zakładam, że straszliwie cierpią musząc chodzić do kina w pojedynkę. Z tego samego powodu, praktycznie do kina nie chodzę, bo nie mam z kim.

Dzisiaj się przełamałam. Trochę, bo było nudno, trochę, bo mi było jakoś zbyt jesiennie, a jeszcze trochę, bo dostałam zaproszenie na premierę, na którą zwyczajnie nie miałam z kim pójść. No więc po pracy, jako ten klasyczny Samotny Człowiek Z Kina, nałożyłam na siebie palto, do torebki wzięłam bilet i poszłam do niedużego kina na film. Sama.

Pierwsze wrażenia: nie jest tak strasznie!

Nikt się nie gapi na ciebie z politowaniem, nikt nie zwraca się do ciebie pełnym współczucia tonem. Nikt nie chce nagle pomagać ci zejść ze schodów, choć przecież powinieneś otrzymać pomoc jako Samotny Człowiek w Kinie. Nie ma też osób, których wzrok na sobie czujesz, jednocześnie słysząc w myślach te analizy:

Ciekawe dlaczego jest sama, ale chyba musi z nią być coś nie tak, skoro do kina nawet z koleżanką pójść nie może?

Zdajesz sobie po prostu sprawę, że kino to taki drugi tramwaj, którym codziennie jeździsz do pracy, tyle, że jazda trwa dłużej i nie ma kasowników.

Usiadłam w tym kinie sama i nie czułam się gorzej, że wokół siedziały trzy przytulone pary, kilka grup znajomych, koleżanki, oraz z cztery rodziny. Powiem więcej, poczułam się nawet trochę dumna, że oni tam są w grupach, a ja jedyna miałam odwagę pójść sobie do tego kina sama. Bo tak.

Mój Drogi Czytelnik z pewnością wie, że pałam miłością do polskich seriali, ale być może nie wie, że kocham także polskie filmy. Tak, wiem; o polskim kinie można mówić bez końca, niezależnie od tego kto i co mówi, ale jest mi zwyczajnie obyczajowo bliższe i bardziej się z nim utożsamiam. Pierwsza samotna wycieczka do kina musiała zatem przypaść na polski film, niebędący superprodukcją.

Padło na „Rachunek życia” z Anną Seniuk i Janem Nowickim.

Trochę bałam się wzruszeń, bo to film o miłości dwojga starszych ludzi, no i… moje obawy były słuszne. Nie zdradzając Wam jakoś szczególnie fabuły, proszę, byście sobie wyobrazili siebie w roli bohaterów „Rachunku życia”.

Katarzyna i Cezary są małżeństwem od 48 lat. Kiedy 15 lata temu ich jedyny syn zginął w wypadku samochodowym, zaczęli się od siebie odsuwać. Dziś prawie ze sobą nie rozmawiają, żyją obok siebie.

Młody mężczyzna, którego Cezary wpuszcza do mieszkania, przedstawił się jako stary przyjaciel ich syna. Gość popchnął i uderzył Cezarego, gdy ten tylko uchylił drzwi. Napastnik wraz z grupą mężczyzn zdążył wynieść z mieszkania wszystkie zabytkowe meble i sprzęty. Katarzyna zastała męża nieprzytomnego na podłodze w przedpokoju.

Sprzątając mieszkanie, sama potknęła się i złamała nogę.

Kiedy żona trafia do szpitala, Cezary w pierwszej chwili cieszy się, że wreszcie, pierwszy raz od napadu, będzie miał spokój. Jeszcze tego samego dnia znajduje leżące na ziemi, rozbite ramki ze starymi zdjęciami. Zza jednego z nich wystaje kartka. Po jej wysunięciu Cezary przypomniał sobie, jak wiele lat temu powiesili oba portrety. Za zdjęciami schowali pierwsze miłosne listy.

Cezary czyta listy jednym tchem, po czym odnajduje inne stare pamiątki. Pierwszy raz od śmierci syna przypomina sobie jak szczęśliwi byli zaraz po ślubie, ale nie dopuszcza do siebie tych wspomnień.

Odnajdując kolejne pamiątki, Cezary przypomina sobie ich pierwsze wspólne Święta Bożego Narodzenia, kiedy nie stać ich było na choinkę, ale byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Przypomina sobie kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Szła przez park. Nie odważył się jej zaczepić. Narodziny ich syna, rumieńce Kasi, rodzinne lepienie bałwana. Zdziwił się, że na to wspomnienie nie kłuje go serce. Myślenie o synu tak bardzo go bolało, że wszystkie wspólne chwile wyciął ze świadomości.

Kiedy Katarzyna po kilku dniach do domu, zastaje wysprzątane mieszkanie i Cezarego, który w rękach trzyma kwiaty.

Happy end? Niekoniecznie, choć tego Wam i tak nie zdradzę. Spytam jednak Was o to, kiedy ostatnio robiliście sobie taki porządny rachunek sumienia, szczególnie jeśli chodzi o własne życie i bliskich nam ludzi?

Ile mamy nierozwiązanych relacji, trudnych układów z najbliższymi nam ludźmi? Ile razy nie odwiedziliśmy ojca, matki, dziadków, rodzeństwa, potrzebującego sąsiada, bo COŚ WAŻNEGO przysłoniło całą więź, relację i niejednokrotnie – miłość?

Niebawem grudzień – miesiąc pojednań, siedzenia przy wspólnym stole, który wspólny jest tylko z nazwy. Pojednania i prawdziwe rozmowy wolimy oglądać na ekranie telewizora, gdzie ładni ludzie mówią okrągłe zdania po niejednokrotnie potężnych konfliktach. My nie jesteśmy często w stanie odpuścić, wybaczyć, zrozumieć znacznie prostszych i mniej skomplikowanych spraw. Zastanówcie się, jak wiele dotychczas zdołaliście przez to stracić.

Ta jedna zadra, przykre wspomnienie, złe doświadczenie, bolesne zdanie są w stanie odebrać kilka lat z życia, a także zabić nawet najpiękniejsze i wspaniale rokujące relacje. Ja w drodze do domu zrobiłam sobie swój rachunek życia i z przykrością znalazłam w nim kilka nierozwiązanych zagrzebanych spraw.

Na szczęście wiem, co z nimi zrobić.

***

Na „Rachunek życia” w reżyserii debiutującej Joanny Siewko, zapraszam Was do kin. Idźcie sami; wtedy najlepiej się myśli.