Skip to content

Ostatnio pasjami oglądam dokumenty dostępne na YouTube. Interesują mnie właściwie tylko dwie kategorie tematyczne: morderstwa, seryjni mordercy lub nierozwiązane kryminalne zagadki, albo wielkie tajemnice niedawnej jeszcze historii (ZSRR, PRL, hitlerowskie Niemcy). Takim tropem trafiłam na trzyipółgodzinny dokument o płk. Kuklińskim, przez który poszłam spać nad ranem. Nie wdając się w polemikę, którą ten temat niesie, nie da się nie zauważyć wielkości i odwagi jaką się wykazał. I tak zaczęłam sobie myśleć, czy ja znam jakiegoś prawdziwego odważnego, bohaterskiego człowieka. I czym dzisiaj jest bohaterstwo?
„Trochę wyświechtanym pojęciem” – rzekł mój znajomy. Być może, jeśli przykładamy do niego miarę z zamierzchłych czasów. A prawda jest taka, że żyjemy w czasach bardzo dobrych i dostatnich. Nie mamy wrogów, nie musimy (tak naprawdę) martwić się o jutro, mamy wolność słowa, myśli, wyznania. Nie żyjemy w strachu, możemy robić plany na przyszłość, bo raczej wiemy, czego możemy spodziewać się w bliskiej, jak i nieco dalszej przyszłości. Mamy wszystko.
Właśnie to posiadanie względnego „wszystkiego” spowodowało także pewien zły efekt, jakim jest dość wczesna „emeryturowatość”. W młodym wieku osiągamy naszym zdaniem wiele, zdobywając na przykład stałą pracę, która często generuje potrzebę posiadania. A więc posiadamy te wszystkie urządzenia różniące się tylko przekątną ekranu, dobre ubrania, zegarki, samochody, małe, ale własne mieszkania, drogie zapachy, odwiedzone ciekawe miejsca, wystawy, jemy w prawdziwych dobrych restauracjach i wiemy, że równie ważne jest garnirowanie potraw, co ich smak. Kupujemy wina powyżej kilkudziesięciu złotych, jesteśmy bardziej wymagający w doborze hoteli czy apartamentów na dłuższe weekendy. Powoli wstydzimy się kupować najtańsze jajka, masowo przechodzimy na wegetarianizm, wybieramy zdrową, wciąż cholernie drogą, żywność. No a… tak jakby w życiu wciąż czegoś brak.
Nasi rodzice bardzo dbali o to, żebyśmy mieli wszystko, czego oni mieć nie mogli – my zaś z lekką zazdrością patrzymy na młodość naszych rodziców, w której oni, co prawda, nie mieli nic, ale mieli o co walczyć. I my zaczynamy tę walkę podejmować. I jest to walka albo ze sobą, albo o siebie.
Oprócz takich przykładów, jak rzucanie palenia (między innymi przez moją przyjaciółkę, która stoczyła wręcz heroiczną walkę z pozbyciem się nałogu, będącego dosłownie częścią jej samej), czy całkowita zmiana trybu życia na zdrowy, wiele osób podejmuje prawdziwą walkę o własne marzenia, lub przyszłość.
Miałam ogromne szczęście poznać kilka lat temu niezwykłą dziewczynę, która niemal uciekła z domu po to, żeby zostać stewardessą w jednej z najlepszych linii lotniczych na świecie. Wymagało to od niej takich wyrzeczeń, że prawie głodowała, by móc zapłacić za kurs, który nie dawał jej żadnej gwarancji otrzymania posady, ale ledwie uchylał jej nieśmiało drzwi do wymarzonej pracy. Udało jej się, mimo tego, że jedyną osobą, która ją wspierała i w nią wierzyła była… ona sama. Z największą przyjemnością patrzę dziś na jej zdjęcia z Australii, Afryki, obu Ameryk, Azji i Europy, a z podziwem myślę o jej odwadze i determinacji, gdyż spełnienie jej marzenia, wiązało się z porzuceniem całego dotychczasowego życia i rocznym wyjazdem do kompletnie obcego kraju na innym kontynencie.
W czasach, kiedy miejsc i sposobów na ucieczkę są setki, za godnych podziwu uważam ludzi, którzy nie boją się zmierzyć ze swoimi (nie znoszę tego określenia, ale nie potrafię znaleźć lepszego) demonami.
Być może wynika to z większej świadomości społecznej Polaków, bo nie nazywałabym w życiu fanaberią tego, że sporo z nas, ląduje – posługując się cytatem z Nosowskiej – w zacisznych gabinetach. Nie, nie z wygody, czy dlatego, że wypada (jak w serialach ze Stanów z końca lat 90-tych) mieć swojego terapeutę. Myślę za to, że wynika to z większego poczucia odpowiedzialności za siebie i za ludzi, którym przyszło żyć w naszym otoczeniu. Że wiemy już, nauczeni przykładem naszych dziadków z pokolenia ’39 i naszych rodziców, którzy przeżyli ponure czasy egzotycznego dla nas totalitaryzmu, że niewypowiedziane i stłumione doświadczenia, prędzej, czy później, będą musiały znaleźć swoje ujście, a wypieranie ich z pamięci i świadomości przynosi opłakane skutki.
Siadamy więc, co tydzień, na prawie godzinę, przed panią lub panem i rozprawiamy się z tym, co w sztafecie pokoleń dostaliśmy w pakiecie. A często dostajemy niskie poczucie własnej wartości, zagubienie, problemy z określeniem własnych pragnień i celów, bo wychowywało nas pokolenie posiadające ściśle określony wzór na życie, w dużej mierze niekompatybilny z obecnym światem. Podejmujemy ogromny trud związany z akceptacją rzeczy takimi, jakimi są, pozbywamy się niszczących zwyczajów, mechanizmów odcinających nas od świata, aż w końcu wyzbywamy się żalu i pretensji do całego świata o to, że jest nam źle i niewygodnie. Mamy przecież tę świadomość, że ten cały nasz świat jest w naszych rękach.
Mamy bardzo dużo. Chyba w ogóle mamy najwięcej w dotychczasowych dziejach naszego kraju. Myślę też, że my, oraz trochę młodsi od nas, mamy szansę zerwać ze wszystkimi dręczącymi nasze społeczeństwo kompleksami, przywarami i złymi cechami. Przerwać przekazywanie tej pałeczki z pokolenia na pokolenie.
Żyjemy w globalnym społeczeństwie podzielonym jedynie językami urzędowymi. Wątpię, by przeciętny nastolatek czuł się gorszy od nastolatka żyjącego w Niemczech, czy we Francji. My, jako nastolatkowie mogliśmy jeszcze te różnice wyraźnie zauważyć, ale dziś są one niewielkie, lub żadne. Świadomość tego, jak dobrze, jako społeczeństwu nam się dzieje, daje nam wielką okazję do tego, by postawić kropkę nad „i” wszystkich przemian, o które walczyły starsze generacje.
Walcząc o siebie, walczymy przy okazji o zdrowe i szczęśliwe, a w dodatku świadome i wdzięczne społeczeństwo. A czyż nie byłoby to doskonałe zwieńczenie dzieła naszych dziadków i rodziców, którzy w bohaterski sposób dali nam szansę na to, byśmy dziś mogli siedzieć w ładnym miejscu, trzymać w ręku ten pięknie wydany magazyn i pomyśleć: kurczę, faktycznie, moje życie to luksus.
I zamiast się martwić o jutro, możemy za to jutro być po prostu wdzięczni.
Artykuł ukazał się w 5. numerze Magazynu BE.