Skip to content

pudelek

Kiedyś byłam takim upierdliwym trollem, którego kilka osób wywaliło ze znajomych. Poprawiałam przecinki, wytykałam błędy logiczne, podpuszczałam w komentarzach. A potem pojawiły się fanpage na Facebooku, które zaczęły robić to za mnie. I wtedy zaczęłam zauważać, że hejt jest taki se, więc zaczęłam pisać miłe komentarze, bronić niesprawiedliwie potraktowanych i pisać wiadomości do wszystkich ludzi, którym inni ubliżyli, albo których sponiewierali w komentarzach, nie przejmując się, czy ich znam, czy nie. Stałam się empatyczna. Ja – eks-redaktorka Pudelka.

Wstęp do tego wpisu napisałam kilka dni temu, ale oderwałam się od pisania, co w 90% przypadków u mnie kończy się porzuceniem tekstu na zawsze. Ale na szczęście są wersje robocze, które czasem wracają niczym bumerang. Wszystko przez wiadomość od Pauliny, która nakazała mi przeczytać list otwarty Tomasza Kammela do Pudelka, który dziennikarz opublikował na swoim Facebooku.

Przez spory kawałek czasu pracowałam w Pudelku. Był to czas, kiedy Facebooka miał co setny znajomy, a Nasza-Klasa była pokazywana w Wiadomościach jako fenomen internetu. Pudel był objawieniem, perłą szyderki, kubłem zimnej wody na panoszących się po salonach celebrytów i głosem przywołującym do porządku i trzeźwości fanów Joli Rutowicz.

Żeby było śmieszniej, o pracę tam nigdy się nie starałam. Dostałam ją w taki sposób, którego nie powstydziłby się scenarzysta „Klanu”. Napisałam „donos”, bo mnie poruszył wywiad z Piotrem Kraśko u Wojewódzkiego. Po kilku dniach dostałam maila z dwoma pytaniami: Czy zgadza się pani na publikację tego listu na łamach naszego portalu?Czy chciałaby pani dla nas pracować?

Studencina dziennikarstwa pragnąca pisać i zarabiać, zgodziła się od razu. I tak zaczęła się moja kilkunastomiesięczna przygoda z plotką, sensacją i komentarzem.

Nie, nie wymyślaliśmy nigdy plotek. Nie, nie dopisywaliśmy niczego. Nie, nie robiliśmy fotomontaży. Nie, nie publikowaliśmy wszystkiego „jak leci” – bardzo wiele petard i bomb chowaliśmy w szufladzie. Takie podejście uspokajało moje dość wrażliwe sumienie, bo wierzyłam w tę misję zimnego prysznica. Byłam dumna z pracy w pierwszym polskim portalu plotkarskim Pudelek.pl (sześć razy pe), który tak otrzeźwiał srołbiznes.

Tak, byliśmy nieobiektywni. Czepialiśmy się cellulitu i za dużych stóp w za małych butach. Byliśmy naprawdę upierdliwi i prawie zawsze pisaliśmy źle o ludziach, którzy właściwie nic złego nie robili, ale nazywali się na przykład Gosia Andrzejewicz. No, ale ktoś musiał z tych ludzi szydzić. I byłam to ja.

Na długi czas zszyłam się z moim komputerem, z którym spędzałam czas od 10:00 rano, do 2:00-4:00 nad ranem. Każdego dnia, siedem dni w tygodniu. Jeżdżąc pomiędzy Śląskiem, a Krakowem, pisałam w pociągu, pisałam z imprez, na które jeszcze byłam zapraszana (bo nie było dni wolnych, więc chodziłam na imprezy z laptopem i iPlusem).

Ludzie pukali się w głowę i mówili: Daj spokój, przecież nie jesteś kardiochirurgiem, żebyś zawsze musiała być w pracy. Ale ja naprawdę musiałam być w pracy. No, bo przecież misja, bo ludzie czekają.

Często miałam tak, że stojąc gdzieś w tłumie, zastanawiałam się, która z osób, która mnie mija, już dzisiaj czytała, co napisałam. Przecież czytało „nas” codziennie kilka milionów ludzi. Zastanawiałam się, co by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że to ja serwuję im te newsy o rozpadającym się małżeństwie Foremniak, o Hannie soon-to-be Lis, która tak potwornie pograła i skradła męża przyjaciółce. O tym, że Liszowska nosi za małe buty, a ktoś inny brzydko wpieprza hot-doga w centrum handlowym. Czy przybiliby mi piątkę, czy powiedzieli, że jestem podła i zepsuta?

No nic, czasy moje w Pudelku się skończyły, bo przestano mnie zapraszać na imprezy, zawaliłam sesję, miałam dość uwiązania do komputera i w ogóle drażniła mnie ta hiperpłodność o innych ludziach. Ale naprawdę, ja – wrażliwa na krzywdę innych ludzi, nigdy nie przypuszczałam, że taką Dodę, Kayah, czy Maseraka, może zaboleć taka pudelkowa szpilka. Nie pomyślałam jednak, że jak tych szpilek będzie ileś-set, ból może być duży.

Kilka dni temu, zobaczyłam na którymś prześmiewczym fanpage’u zdjęcie Weroniki Rosati w beznadziejnych ciuchach. Wtajemniczeni wiedzą, że to zdjęcie z planu Pitbulla, gdzie rewelacyjnie grała Dżemmę – dziewczynę Despera. Zerknęłam w komentarze: obok bekizmów, hejtów i szydery, ku mojemu zdziwieniu, było mnóstwo komentarzy tłumaczących skąd pochodzi zdjęcie (ale któremu hejterowi chce się czytać kontrargumenty?) i bardzo pozytywnych na temat aktorki. I ruszyło mnie to bardzo, bo „za moich czasów” Weronika Rosati była kozłem ofiarnym Pudelka.

Zaczęłam się zastanawiać, jak daleko mi do tamtych czasów, bo nie potrafiłabym dzisiaj usiąść przed komputerem i na sygnał napisać w 30 minut negatywnego tekstu o tym, jak obcy mi kompletnie człowiek robi zakupy ze swoim nowym partnerem (ależ szybko się pocieszył, po co tak się obnosi z nowym uczuciem, co na to eks?). W ogóle nie potrafiłabym chyba skrytykować kogokolwiek „za brzydki ryj”, jak to się zwykło mawiać.

Po liście Tomasza Kammela, (który na szczęście, nie jest już adresowany do mnie), zrobiło mi się po raz pierwszy w życiu głupio z powodu tego, że pracowałam w takim miejscu jak Pudelek.

Są artykuły, które napisałam i które do dziś lubię, bo uważam je za konstruktywną krytykę pewnych postaw i zachowań, ale niestety, większość wszystkich, które napisałam, to po prostu bawienie jednych uprzykrzaniem życia drugim. Nie pamiętam, czy coś o Tomaszu Kammelu napisałam (raczej dziwnym by było, gdyby nie), ale dziś, po bodaj sześciu latach, chciałam przeprosić za to, że karmiłam bandę hejterów, utwierdzając ich w przekonaniu, że mają rację szydząc i nienawidząc innych i – co więcej – mają do tego święte prawo.

Nadal uważam, że miejsca, gdzie nabzdyczonym gwiazdom przebija się balon, są potrzebne i takim miejscem kiedyś z pewnością był Pudelek. Że osoby publiczne muszą potrafić mierzyć się z merytoryczną i konstruktywną krytyką, (a której w Polsce „twarzą” wciąż jest na przykład Karolina Korwin-Piotrowska). Że potrzeba takich miejsc, jak Ścianka Myśli, która w satyryczny sposób oczyszcza powietrze w dusznym środowisku celebrytów, gwiazdek i prawdziwych gwiazd (bo u nas wszystkie te światy mieszają się na każdym kroku).

Uważam jednak, że hejt zawsze będzie tylko hejtem, czyli zawiścią, nienawiścią, złośliwością i zazdrością, niezależnie od tego, jaką ideologią go podszyjemy.