Skip to content

<
p style=”text-align: justify;”>
Jest taka całkiem wesoła piosenka Touch and go „Life’s a beach”. Jej tekst składa się z trzech dwulinijkowych wersów:
<
p style=”text-align: center;”>
A wave hello
A wave goodbye
The way we live
The way we die
Life’s a beach
Life’s a beach

<
p style=”text-align: justify;”>
Za każdym razem, kiedy myślę o śmierci, szybko wtłaczam sobie do głowy ten utwór z jego prostotą, prawdą i pogodną melodią. Na jakiś czas mnie to uspokaja.
<
p style=”text-align: justify;”>
Myśli o tymczasowości tego świata siedzą we mnie od dłuższego czasu. Od dziecka miałam bardzo przytłaczające przeczucie, że mój Tata szybko od nas odejdzie, mimo, że na początku obiektywnie niewiele wskazywało, że tak może się wydarzyć. Może dlatego tyle myślałam o śmierci, bo moje dzieciństwo było nią przeplatane: śmierć dziadka, potem prababci, potem babci, potem kolejnej prababci, potem ciężko zachorowali moi drudzy dziadkowie, aż wreszcie „oberwało się” tacie. Początkowo wyszedł z raka cało, ale w międzyczasie dopadł go zawał i zakażenie żółtaczką. Gdy już wszystko wskazywało na to, że etap chorób ma za sobą, rak wrócił i go ze sobą zabrał.
<
p style=”text-align: justify;”>
Od tamtej pory wszystko jest inaczej. Życie jest niekompletne, ja jestem niekompletna, choć staram się jakoś sobie to tłumaczyć. Zestaw tłumaczeń jest obszerny: 
<
p style=”text-align: justify; margin-left: 80px;”>
– po pierwsze, takie jest życie
– po drugie, każdego to czeka
– po trzecie, śmierć jest nieodłącznym elementem życia
– po czwarte, po śmierci albo jest lepiej, albo nic nie ma i obie te myśli są dla mnie pocieszające
– po piąte, bliscy mi ludzie żyją w moim sercu i wspomnieniach i mogę ich w ten sposób zawsze przywołać
– po szóste, to już dwanaście lat, weź się w garść.

<
p style=”text-align: justify;”>
Czasem to działa, czasem nie. Ostatnio jest mi trudniej, bo 2018 rok to w moim życiu jakiś festiwal śmierci. Do lutego odeszło osiem znanych mi osób. W przeddzień moich urodzin dowiedzieliśmy się o ciężkiej chorobie bardzo bliskiej osoby. Od miesiąca moje myśli są na pograniczu światów: walczmy o każdy dzień kontra pozwólmy spokojnie odejść. 
<
p style=”text-align: justify;”>
Ostatnio oglądałam stare zdjęcia: na jednym moja nieżyjąca już babcia jest w ciąży – nie wiem, czy z moim Tatą, czy z jego siostrą. Na innym mój Tata na balu przebierańcow w przedszkolu, na kolejnym moi rodzice na początku związku. Na jeszcze innym, znana mi tylko w siedemdziesięcioletniej postaci babcia Krzysia. Na zdjęciu miała pewnie dwadzieścia parę lat i pięknego wielkiego koka. W tle nowowybudowane bloki, które dziś kojarzą się z jednymi z najstarszych bloków dla dziadków. Zdjęcie ma pewnie z 47-50 lat. To taki przedział czasowy, który wydaje nam się kawałem życia, wypełnionym po brzegi różnymi wydarzeniami. Ale jakby to podzielić na etapy, to jest ich kilka, a każdy z nich płynie niesamowicie szybko.
<
p style=”text-align: justify;”>
Wciąż na przykład uważam, że jestem młodzieżą, po czym, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że maturę zdałam 13 lat temu, to robi mi się dziwnie. Na zdjęciach, które były robione najwyżej rok temu, mam 12 lat i Game Boy’a. Nie wiem, kiedy to minęło.
<
p style=”text-align: justify;”>
Kilka dni temu Polsat odpalił nowy program „Story of my life”. Słyszałam co nieco – że będzie to program, w którym będą celebrytów w parach stylizować na starych ludzi. Byłam przekonana, że to program rozrywkowy, że będzie temu towarzyszyć jakaś rewia, konkurs, kicz. Tymczasem to program, który jest emocjonalnie trudny do udźwignięcia.
<
p style=”text-align: justify;”>
Na fotelach zasiedli Radek Liszewski z zespołu Weekend i jego żona. Tak, zdaję sobie sprawę z tego jak to brzmi: program rozrywkowy na Polsacie, którego gościem jest gwiazda disco-polo, uważam za emocjonalnie trudny do udźwignięcia. 
<
p style=”text-align: justify;”>
Radek i jego żona są małżeństwem od kilkunastu lat, znają się ze dwadzieścia. Poznali się jako nastolatkowie, bardzo się w sobie zakochali, bardzo szybko przysięgli sobie, że będą ze sobą na zawsze. Mają dwóch synów. W programie zostaną postarzeni najpierw o 20, a potem o 40 lat. W rozmowie przed pierwszym postarzeniem oboje zgodnie stwierdzili, że najważniejsze dla nich, to spędzić jak najwięcej życia wspólnie i że boją się przemijania, bo wszystko zbyt szybko mija. Gdy zobaczyli się jako 80-latkowie nie mogli ukryć wzruszenia. Przytuleni, płacząc powtarzali sobie tylko, jak bardzo się kochają i że w środku wciąż są tymi samymi nastolatkami, którzy urywali się z lekcji.
<
p style=”text-align: justify;”>
Ta świadomość przemijania, tego, że wszystko kiedyś się skończy, jest niezwykle trudna do zniesienia na co dzień. Z jednej strony chcę o tym pamiętać, by być wdzięczna za życie, z drugiej jednak potwornie mi to ciąży.
<
p style=”text-align: justify;”>
Ostatnio na terapii dostałam nakaz odpuszczenia. Wszystkiego. Myślenia o chorobach, o śmierci, o czyhających tragediach. Złych myśli o sobie, nakazów, które sobie narzucam, wymagań. Dostałam zadanie domowe, by po prostu żyć.
<
p style=”text-align: justify;”>
I tak sobie myślę, że może mieć to sens. Myśląc ciągle o przemijaniu, niewiele z tego życia można wyciągnąć dobrego. A czego nie możemy zmienić, jak na przykład przemijalności, trzeba zaakceptować.
<
p style=”text-align: justify;”>
Podobno się tak da.
<
p style=”text-align: justify;”>
 


<
p style=”text-align: justify;”>