<
p style=”text-align: justify;”>
Przepisów na tym blogu nie ma. Poza dwoma, czy trzema z zamierzchłej przeszłości, kiedy chciałam być blogerką lifestyle’ową. Tym razem robię wyjątek, bo wiele osób prosiło mnie o przepis na pewien sos, którego historia wydaje mi się na tyle zabawna, że jakiś czas temu podzieliłam się nią na fejsie. Dla tych, którzy jej nie znają, zrobię małe wprowadznie.
<
p style=”text-align: justify;”>
Otóż w czasach, gdy powstawał Krótki poradnik jak ogarnąć życie, mieszkałam w Krakowie i delikatnie mówiąc – nie narzekałam na nadmiar pieniędzy w portfelu. Moim szefem był słynny artysta-malarz, który założył w Krakowie agencję, a dziś przed swoim egzotycznym imieniem i nazwiskiem stawia słowa: coach, biznesmen, wizjoner, pasjonat. Ja bym jeszcze do tego dodała przydomek „najgorszy szef świata i mobbingowiec”, ale nie brzmi to tak spektakularnie jak „mówca motywacyjny”. Ten właśnie pracodawca płacił nam grosze na śmieciówkach, a resztę dawał pod stołem. W najlepszym okresie zarabiałam na pełnym etacie z drugim etatem w nadgodzinach 1100zł netto, więc po opłaceniu mieszkania, biletu miesięcznego, telefonu i mediów, zostawało mi z 300zł na życie. Wszędzie więc szukałam oszczędności.
<
p style=”text-align: justify;”>
Pewnego dnia wpadłyśmy ze współlokatorkami na pomysł, by oszczędzić na mieszkaniu i poszukać nowego współlokatora. Był chyba 2011 rok, a w naszym mieszkaniu pojawił się hipster z krwi i kości. Ze starym rowerem, kitką na czubku głowy, espadrylami i knajpiano-włóczęgowskim stylem życia. Nic nie zwiastowało tragedii, jaką było jego syfiarstwo, brak jakiegokolwiek zaangażowania w prace domowe, opóźnienia w płatnościach, głośne wykonywanie intymnych czynności życiowych i palenie w pomieszczeniach nieprzeznaczonych do palenia. Lato było dla niego łaskawe, jednak zima przyniosła olbrzymie opłaty za ogrzewanie elektryczne, którym trzeba było sprostać. Moim błędem było to, że byłam jedyną osobą na umowie wynajmu. On od opłat za prąd i czynsz uciekł, zabierając wielką walizę i stary rower. Potem przestał odpisywać na wiadomości, SMSy i nie odbierał telefonu, a ja zostałam z nieswoim długiem.
<
p style=”text-align: justify;”>
Hipster miał jednak jedną pozytywną cechę – potrafił gotować. Po jego pobycie w kuchni często bardzo specyficznie pachniało, a zapach ten był obłędny. Ciepły, karmelizowany i lekko kwaśny. Pewnego dnia przyczaiłam, że w lodówce na jego półce stoi zawsze kilka słoiczków z pomarańczową mazią w środku. Otworzyłam, powąchałam… to było to! Ten tajemniczy zapach znajdował się w słoiku!
<
p style=”text-align: justify;”>
Poprosiłam go o przepis i po kilku tygodniach przypominania, dostałam mailem zdjęcie kartki napisanej najprawdopodobniej przez jego matkę lub babcię. Poczekałam kilka miesięcy, bo była zima, a papryka jest niezbyt tania o tej porze roku. Współlokator zdążył zniknąć, a ja zdążyłam się na niego solidnie wkurzyć i znienawidzić. Latem 2013, kiedy przeprowadziłam się do Zabrza i dochodziłam do sibie po tragicznych latach krakowskiej błąkaniny, przyszedł moment, że zdecydowałam się wytargać z komórki puste słoiki od dziadków, kupić paprykę i zrobić sobie pierwsze w życiu przetwory. W sam raz na długie, wolne śląskie popołudnia.
<
p style=”text-align: justify;”>
Kiedy zanurzyłam łyżkę w przygotowanym według przepisu babci hipstera sosie (mimo, że był ostry), złość na niego nieco mi odpuściła. Z każdym wyjadanym słokiem odpuszczała jeszcze bardziej, aż do momentu, w którym dziś jest dla mnie tylko zabawnym wspomnieniem, które wniosło do mojego życia najlepszy sos, jaki jadłam.
<
p style=”text-align: justify;”>
I tym oto sosem, a raczej przepisem na niego, się dzisiaj z Wami podzielę. Być może wygładzi i Wasze różne zagięcia.
<
p style=”text-align: justify;”>
Ostry sos z papryki łagodzący obyczaje
<
p style=”text-align: justify;”>
Skladniki:
- 3kg czerwonej papryki
- 300g czuszki (ja daję chilli lub inną ostrą świeżą papryczkę)
- 1,25 szklanki octu 10%
- 80g soli
- 0,5kg cukru
- 2 główki czosnku
- 7 liści laurowych
- 600ml-1000ml przecieru pomidorowego (w zależności od preferowanej konsystencji)
- 0,5l oleju słonecznikowego
<
p style=”text-align: justify;”>
Sposób przygotowana
-
Paprykę myjemy, oczyszczamy z gniazd i kroimy na kawałki. Z papryczek odcinamy zielone dupki i zostawiamy pestki. Wrzucamy do garnka lub innego głębokiego naczynia i blendujemy.
-
Dodajemy sól, cukier i olej i gotujemy przez 40-60 minut, co jakiś czas mieszając, by gęsta część nie przywarła do dna garnka.
-
Po tym czasie, do garnka wlewamy przecier pomidorowy, dodajemy zgnieciony/zmielony czosnek, liście laurowe i ocet. Mieszamy i gotujemy jeszcze przez 20-30 minut. Pamiętamy o mieszaniu, bo w tej fazie papryka lubi przywierać do dna.
-
Gotowy sos przelewamy do oczyszczonych słoików i pasteryzujemy.
-
Po pasteryzacji układamy słoiki dnem do góry na dobę. Gotowe!
<
p style=”text-align: justify;”>
<
p style=”text-align: justify;”>
Sos możecie jeść już z garnka, tak jak my wczoraj tuż po przygotowaniu, ale w słoikach nabiera głębszego zmaku i jeszcze się dogryza. Jeśli lubicie bardzo ostre sosy, możecie pobawić się ostrzejszymi papryczkami. Jeśli jednak wolicie łagodniejszy wymiar pikantności, polecam czuszkę, jak z przepisu.
<
p style=”text-align: justify;”>
Dajcie znać, czy Wam też tak smakuje, jak nam i czy go zrobiliście. Smacznego!