Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Skip to content

Jestem osobą, która ma kompletnie zaburzony cykl dobowy i najchętniej pracowałaby nocą, spała nad ranem, a cały dzień uczestniczyła w życiu domu, miasta i kultury, od świtu, aż po zmierzch. W praktyce wygląda to jednak tak, że od poniedziałku do piątku dnie spędzam w wysłanym niebieską wykładziną biurze, a weekendy w  jednej połowie przesypiam, a w drugiej spędzam na biernym odpoczynku i sprzątaniu tego, co narozwalałam w ciągu tygodnia. Wszystko byłoby ok, bo prace domowe nadzwyczaj mnie relaksują, gdyby nie fakt, że brak mi snu, a pobudki okupuję stanami lękowymi.

Jak ogarnąć mroczne i okrutne zimowe poranki?

image

Kilka tygodni temu wkurzałam się tutaj za złe trzymanie kubków z gorącymi napojami (zamiast za uszko, tuląc kubek oburącz). Zanim zabrałam się za ten wpis, potrzymałam kubek właśnie w ten karygodny sposób, chcąc sobie lekko ogrzać zmrożone poniedziałkowym mrozem dłonie. Na zegarku godzina przedpołudniowa, a ja na swoim koncie właśnie zaczynam mieć drugą kawę i marzę o powrocie do ciepłego łóżeczka i to natychmiast.

Nie, ten wtorek wcale nie jest okrutny i mówię to bez cienia ironii. Wstałam wcześnie, bo o siódmej, a zazwyczaj igram z ogniem śpiąc do ósmej (nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że pracuję w systemie 9:00-17:30, a biuro mam na drugim końcu miasta). Od jakiegoś czasu mam nowy poranny rytuał, który pozwala oswajać mi moje poranne lęki.

Tak, brzmi to jak wypociny siedemnastolatki z wymyśloną depresją, jednak prawda jest taka, że lęki ma każdy, mniej, lub bardziej oswojone, tylko nie każdy wie, że to lęki.

Moje poranne lęki zaczynają się zazwyczaj już dzień wcześniej, o porze, kiedy orientuję się, że już od co najmniej godziny powinnam spać, bo rano będę przeżywać tragedię. Zaczynam się wtedy stresować, a w mojej głowie jest chyba jakaś nieszczelna tama, którą scumbag brain postanawia sobie rozszczelnić i wlać mi do głowy myśli pt. nie przygotowałaś dokładnie tego maila dla X, nie zrobiłaś szkolenia e-learningowego z BHP, masz w tym tygodniu seminarium i zapomniałaś powiedzieć o tym szefowi, kasy nie starczy ci na rachunek za telefon i dlaczego, do cholery, nie zgodziłaś się jechać na ten Audioriver w poprzednie wakacje?!

Często moje myśli wędrują także w stronę jeszcze bardziej odległą: kradzieży naklejki z albumu  koleżanki z podstawówki (którą potem oddałam, ale to na zawsze wypaliło mi w pamięci piętno złodziejki), straszenia w nocy małej dziewczynki na obozie sportowym za pomocą świecącej w ciemnościach twarzy Pana Jezusa przyklejonej do krzyżyka, zażenowania, jakie czułam, gdy mój chłopak z podstawówki kupił mi na urodziny worek grochu z przyczepioną do tego gumową głową lalki z gumowym lokiem na czole. 

Przypomina mi się też często, jak dałam się oszukać obcemu kolesiowi, który (gdy nie było jeszcze komórek), podszedł do mnie w makdonaldzie i poprosił, żebym mu pożyczyła kartę do automatu, bo musi zadzwonić, i że wydzwoni mi maksymalnie dwa impulsy. Karta miała jeszcze 98, a po jego rozmowie zostało mi 0. Jakby wstydu było mało, gdy oddawał mi kartę i oznajmił, że PRZEZ PRZYPADEK wydzwonił mi całą kartę (to chyba było jakieś 25 minut rozmowy). Zdenerwowałam się, więc rzucił mi jakieś hasło w stylu: “Jezu, co się tak denerwujesz?”, a ja wypaliłam wtedy ripostę życia, odpowiadając: “nawzajem”. Chłopak też się zdziwił durnotą tej odzywki i gdy obracałam się na pięcie do wyjścia, rzucił mi krótkie: “Nawzajem?!”

Zasłużenie człowiek ten dostał ode mnie pierwszą w życiu chamską ksywę – nasolaryzowany fiut.

Znowu zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam spać i że czasu nikt nie zatrzyma i że jest go tyle, co w długiej popołudniowej drzemce. I wtedy zaczynam się skupiać na tym, żeby zasnąć i już myślę o tym, jak fatalnie będę się czuć rano, jak to budzik rozerwie ciszę, zasłonięte żaluzje oszukają mój organizm i wmówią mu, że jeszcze nie jest rano, a reagujący na moje poranne wiercenie się chłopak zachowa się w najbardziej niekorzystny (dla mnie) możliwy sposób, czyli zacznie mnie przytulać przez sen. Ja natomiast, będę musiała wyplątać się z uścisku, opuścić to cholernie przytulne, cudowne i cieplutkie łóżko i pójść do łazienki oglądać swoją zaspaną i zapuchniętą twarz, mówiąc do siebie w myślach, że “superfajnie, NA PEWNO będziesz dziś świetnie wyglądać”.

Wymyśliłam więc, że coś musi mi te poranki uprzyjemnić, żebym nie musiała czuć wewnętrznej rozpaczy porównywalnej do tej z dzieciństwa, gdy upadł mi lód, balon wyleciał mi z ręki i nie zdążyłam go złapać, czy wtedy, gdy prawie miałam coś obiecane, ale źle się zachowałam i na moich oczach zabierano mi marchewkę z kija.

Tak więc, codziennie rano zabieram ze sobą do łazienki laptopa i puszczam sobie odcinek Miasta kobiet, albo jakiegoś rozluźniającego familijnego serialiku. Ma to same plusy, gdyż: nie czuję się aż tak osamotniona w porannym wstawaniu, słucham czegoś innego, niż szum wody w rurach sąsiadów, wiem dokładnie ile czasu zajmuje mi toaleta, gdyż w ¾ długości odcinka są reklamy, a to czas na szybki makijaż, a potem zebranie się do wyjścia. Jednym słowem – oszukuję się trochę, że wcale nie szykuję się do pracy, tylko oglądam sobie coś i w międzyczasie coś tam sobie robię.

Radio pewnie załatwiłoby sprawę, ale jako, że słucham Jedynki (a tam rano trudno o tematy inne, niż polityka, która mocno mnie stresuje), mogłabym jedynie pogorszyć swój poranny neurotyzm (podobno nie ma takiego słowa).

A teraz, tuż po 12:00, patrząc przez wielkie okno w moim biurze, za którym powoli pada śnieg, przypomniałam sobie, że zawsze lubiłam The Cranberries.