Nie wiem, jak zacząć ten tekst, ale chyba najlepiej po prostu zacząć od początku, choć kiedy wiem, ile emocji będzie mnie to kosztować, odechciewa mi się na samą myśl. No, ale muszę. A właściwie jestem zmuszona.
W czerwcu tego roku na blogu Smak Książki pojawił się gościnny tekst Przemysława Semczuka pod tytułem Kradnę, więc jestem. Smutna prawda o podcastach true crime, w którym autor argumentował powyższe stwierdzenie. Albo raczej — „prawdę”. W tekście tym, który za moment szerzej omówię, reporter odnosił się do panelu dyskusyjnego o podcastach true crime w Polsce, w którym brała udział Olga Herring i Michał Larek, oraz do sytuacji, w której reporterka Iza Michalewicz, oskarżyła podcasterkę Monikę Prześlakowską o splagiatowanie swojego reportażu.
Nie chcę się na ten temat wypowiadać, ponieważ sprawa w tej chwili toczy się pomiędzy prawnikami obu stron, jednak wydawnictwo W.A.B. przedstawiło swoją opinię ustami mec. Michała Dankowskiego, który jak łatwo się w tej sprawie domyśleć reprezentuje stanowisko Michalewicz.
Nie było procesu, nie było wyroku, nie można więc orzec winy. Kto jak kto, ale dziennikarze, którzy zjedli zęby na sprawach kryminalnych chyba najlepiej wiedzą o tym, że nie można nazwać zabójcą oskarżonego w sprawie. Dlaczego więc Semczuk dopuszcza się takiego stwierdzenia nie tylko w przypadku oskarżonej (!) o plagiat podcasterki, ale co więcej — z łatwością nazywa podcasterów ZŁODZIEJAMI. Jak wiemy, kradzież to przestępstwo.
Opinię mecenasa Michała Dankowskiego można zastosować do niemal wszystkich podcastów true crime. Podczas panelu na MFK Olga Herring sama przyznała, że tematy opracowuje na podstawie ogólnodostępnych źródeł. Po prostu tego co znajdzie w internecie lub w książkach.
Nie mogę mówić za Olgę oraz za innych twórców, ale wyjątkami są podcasty, które powstają nie tylko lub nie w oparciu o ogólnodostępne źródła. I to nie jest tylko internet i książki. To prasa, to filmy dokumentalne, archiwalne programy reporterskie, reportaże, rozmowy, wywiady publikowane na przestrzeni czasu. Ale idźmy dalej.
Wypada tu dodać odrobinę wiedzy dziennikarskiej. Jeśli reporter danej gazety nie rozmawiał z człowiekiem, nie wolno mu zamieścić w swoim tekście wypowiedzi rozmówcy nie podając źródła. Tymczasem podcasty szeroko cytują akta, wypowiedzi policjantów, prokuratorów a nawet ofiar i sprawców. Nie wskazują przy tym skąd pochodzi wypowiedź i komu jej udzielono.
No właśnie — dziennikarz, reporter. Teoretycznie, podcasterów – twórców true crime etyka dziennikarska i prawa oraz obowiązki dziennikarzy nie obowiązują. Jednak jeśli weźmie się pod uwagę najpopularniejsze podcasty true crime w Polsce, w tym mnie i Olgę Herring (choć mówić mogę tylko za siebie), stwierdzenie zawarte w ostatnim zdaniu to nie jest prawdziwe.
Jedyny odcinek, w którym u mnie nie znajdzie się odesłania do źródeł przedstawianych informacji, dotyczy sprawy wyjątkowej, którą opowiedziałam na podstawie pamiętników ofiary przemocy domowej, która padła ofiarą swojego męża. Udostępniono mi je na wyłączność przez Centrum Praw Kobiet. Chociaż nawet w tym odcinku mówię, skąd dane informacje biorę.
Dalej Semczuk — co może wynikać z niedostatecznej wiedzy technicznej na temat serwisów podcastowych — pisze, że o ile jeszcze na YouTube źródła są zamieszczane w opisie odcinka, to na Spotify trzeba kliknąć w „specjalny link”, który do źródeł odsyła. Nie ma czegoś takiego, Panie Przemysławie, jak „specjalny link”. W opisie odcinka nadal widoczne są źródła, tylko nie wszyscy prezentują je w taki sam sposób. Dlaczego? Bo wiele linków nie klika się w opisach odcinków, zatem praktykuje się wklejanie ich w Google Docs, gdzie podane są w przejrzystej formie. Nie żeby je zatajać, ale zwyczajnie, żeby były lepiej dostępne.
Podsumowując – czas to pieniądz. Ja na wypłatę muszę jednak poczekać. Dostaję kilka złotych od każdego sprzedanego egzemplarza. Tymczasem Herring mówi wprost, że siłą podcastów jest to, że są za darmo. (…) A podcaster zgarnie pieniądze z reklam w poczuciu, że się napracował. Przez tydzień.
Tak, siłą podcastów jest to, że są za darmo. Siłą internetu jest to, że jest za darmo i tego nie zmieni ani Pan, ani ja. Czy ja chciałabym, żeby za odsłuchania moich podcastów (a mam ich kilka) wszystkie platformy podcastowe płaciły tantiemy? Oczywiście! Ale tak nie jest. Nie płaci ani jedna platforma, wyłączając YouTube, który jednak nie jest platformą stricte podcastową. Powiem też Panu coś, co może pana ucieszyć — YouTube w większości demonetyzuje treści z kategorii true crime, uznając je za nieodpowiednie dla reklamodawców. Oznacza to, że jest spora szansa na to, że większość podcasterów, w ogóle nie zarabia na swoich treściach, o ile nie są one sponsorowane. Czyli głównie pracują za darmo.
Za książkę trzeba zapłacić. Jeśli więc odbiorca wysłucha streszczenia, to po co ma płacić za książkę? — pyta Semczuk. A ja chętnie odpowiem.
Dlaczego podcasty o tematyce true crime są tak popularne? Bo skupiają wokół siebie ludzi w dużej mierze mocno zainteresowanych tematem. Nie ma w tym nic dziwnego — zabójstwa to przełamywanie tabu, śmierć to kolejna tajemnica, która fascynuje nie tylko fanów kryminałów, ale całą ludzkość. Ludzie są ciekawi, chcą znać szczegóły i ja po 3,5 letniej przygodzie podcastowej, setkach tysięcy komentarzy i wiadomości wiem, że zderzenie się z tematem po raz pierwszy w moim podcaście dla bardzo dużej liczby osób to punkt wyjścia do zgłębienia historii bardziej.
To jest doskonały przykład tego, jaki wpływ na odbiorców, ten marketingowy, ma podcaster. Ale o tym pozwolę sobie powiedzieć w dalszej części.
Semczuk pisze także o tym, że podczas panelu o podcastach nie przedstawiono ciemnej ich strony, czyli braku odpowiedzialności za publikowane treści, bowiem za pisarzem stoi wydawnictwo, jest dział prawny, redaktor, recenzenci, a za podcasterem nie. Czy dobrze zatem rozumiem, że jeśli ktoś zarzuci coś podcasterowi, to ten nie odpowie za podane informacje? Oczywiście, że odpowie i każdy podcaster, który tworzy dłużej niż kilka tygodni o tym wie. Przypomina mi to debatę pomiędzy przedstawicielami tradycyjnych mediów z blogerami podczas doskonałej i nieistniejącej już konferencji Blog Forum Gdańsk w 2015 roku. Głównym zarzutem do blogerów było to, że nikt nie sprawdza ich tekstów, że nie ma kolegium, redakcji, a przecież „tak to się powinno robić, bo od lat my tak robimy”. Mamy 2022 rok i dziś już nikt by takiej dyskusji nawet nie zaczął. Swoją drogą, czy to nie jest akt odwagi, że właśnie taki podcaster, który nawet nie jest dziennikarzem i niczym się nie może zasłonić, bierze na siebie taką odpowiedzialność?
Ważne jest również naruszenie dóbr osobistych. Kto odpowiada za podcast? YouTube, Spotify, Audioteka czy Empik są tylko platformami udostępniającymi. Podcasterzy nie zdają sobie chyba sprawy, że to oni będą odpowiadać przed sądem, jeśli z roszczeniem wystąpi rodzina ofiary (…).
No właśnie, panie Przemysławie, zdają sobie sprawę. Póki co, nie słyszałam jednak, by jakikolwiek z takich procesów miał miejsce, a podcasty i kanały na YouTube o tej tematyce mają ładnych kilka lat.
(…) o której mordowaniu opowiadają z takimi szczegółami, a nawet swadą, pełną kwiecistych metafor. A robią to dla dostarczenia odbiorcy rozrywki. Śmierć katowanej i gwałconej dziewczynki jest więc rozrywką do słuchania w drodze do pracy, czy podczas prasowania ciuszków naszego maleństwa (…).
Abstrahując od tego jak obrzydliwy jest to fragment, to przede wszystkim jest manipulacją. Niewielu dobrych podcasterów skupia się na brutalnych szczegółach „pełnych kwiecistych metafor” — serio, skąd pan to wziął?! A czy zastanawiał się Pan kto i w jakich okolicznościach słucha audiobooków Pana książek? Życzę i panu i sobie, by odbywało się to w fotelu w ciemnym i pustym pokoju, w pełnym skupieniu i kontemplacji tragedii. Tymczasem, co pokazują badania (na przykład te) odbiorcy coraz chętniej wybierają audiobooki zamiast książek właśnie z tego względu, że w trakcie słuchania będą mogli robić coś innego. Jechać samochodem, biegać, a i być może prasować ciuszki maleństwa. Witamy w 2022 roku.
Póki co, gdy rodzina ofiary protestuje żądając usunięcia podcastu, można usunąć…. ich komentarze.
Tu poproszę pana o konkretne sytuacje — kiedy, w którym podcaście, jaka rodzina, jakie komentarze? Bo jeśli choć trochę znałby Pan to środowisko, wiedziałby pan, że wiele podcastów znika od razu, przy jakimkolwiek, nawet bezpodstawnym sprzeciwie rodziny. Pokornie takie odcinki są usuwane. Żeby nie szkodzić, żeby nie ranić. Ba, doszło nawet to sytuacji, w której jeden z autorów reportażu doprowadził do usunięcia odcinka podcastu, w którym twórca skontaktował się z jedną z osób, z którą autor reportażu rozmawiał w swojej książce [sic!].
Na koniec dodam, że nie mam nic przeciwko podcastom — kontynuuje. — Można opowiadać o gotowaniu, wychowywaniu dzieci, podróżach. Można też opowiadać historie kryminalne. W tym wypadku należy jednak samemu wykonać pracę dokumentalną.
Można opowiadać historie kryminalne na podstawie zdobytej przez siebie wiedzy, ba, nawet nie ma obowiązku podawania źródeł tej wiedzy, jeśli jest ona powszechnie dostępna. Czy opowiadając historię zabójstwa Kennedy’ego muszę zdobywać akta sprawy? Czy mogę zdobyć na ten temat rozległą wiedzę, którą następnie się podzielę?
Tymczasem — kończy Semczuk — reporterzy stają przed prostym wyborem. Pisać książki czy nagrywać podcasty? Iza Michalewicz już to robi. Ja także przygotowuję słuchowisko audio. Choć przyznam, że z konieczności, tylko po to, by podcasterzy nie skonsumowali efektów mojej pracy. Dlatego musiałem wstrzymać wydanie nowej książki, nad którą pracowałem dwa lata.
Przeczytałam ten felieton kilka razy i przecierałam ze zdumienia oczy. Oto w jasny dzień, publicznie, zarzuca się konkretnym osobom popełnienie przestępstwa i dodatkowo obarcza określone środowisko winą za wyższe od pisarzy zarobki, określając ich również jako wychowanych na streszczeniach książek młodych ludzi.
I jako, że się tym tekstem oburzyłam — i nie jego merytoryką, której brak w wielu miejscach, ale tym, jak bardzo jest oskarżycielski, nieprawdziwy, nieuczciwy i manipulujący — postanowiłam zabrać głos w sprawie. Zrobiłam to wraz z moim mężem w podcaście komediowym (!) Piąte przez dziesiąte opowiadając o tej absurdalnej według mnie sytuacji i nie chcąc dawać jej rozgłosu, nie podałam imienia i nazwiska Semczuka oraz nazwy bloga, na którym opublikował swój wpis.
Oczywiście, po części dlatego, że wiem, jak działa internet i wszędzie tam, gdzie pojawia się temat wyższych zarobków i czucia się z tego powodu poszkodowanym, często przyjmuje się narrację strony gorzej zarabiającej (przy czym podkreślam, że to jest założenie Semczuka, nie moje, bo nie wiem, ile zarabia, tak jak on nie wie ile zarabiają w Polsce podcasterzy). Ponadto, co wspomniałam kilka akapitów wcześniej, ten tekst osądza moją koleżankę z branży, bez wyroku. Przypominam, oskarżonemu trzeba udowodnić popełnienie przestępstwa, a ja nie chciałam by słowo plagiat stało obok jej nazwiska, więc znów — miałam powód. Z pewnością nie była nim chęć powstrzymania moich słuchaczy przed przeczytaniem tekstu i zmianie zdania na temat podcastów true crime. Jeśli chciałam ich powstrzymać, to raczej przed tym, że mógłby Pan otrzymać nieprzyjemne komentarze od osób, które się z Panem nie zgadzają. Mimo tej anonimizacji, dyskusja w komentarzach się pojawiła i takich argumentów było wiele.
No więc w odcinku przez 5 minut, od 2:26 do 8:30 rozmawiamy o powyższej sytuacji. W sposób ironiczny odnosząc się do niektórych argumentów Semczuka. Mam tu na myśli głównie fragment, w którym mój mąż ukazuje absurd zarzutów pisarza, podając przykład, że idąc tym tokiem myślenia, śledczy, który siedział w komendzie długie godziny, przesłuchując świadków, spisując ich — czasem pewnie bzdurne i nic nie wnoszące do sprawy — może czuć się okradziony, że taki dziennikarz idzie sobie do archiwum i korzysta z tych akt. Albo, że zabójca się tyle namęczył, a taki pisarz po prostu napisał sobie o nim książkę. Tuż po tej wypowiedzi padają moje słowa: no dobrze, ale jesteś teraz cyniczny i ironiczny, chcąc sprawę sprowadzić na rzeczowe tory. Więc wspominam o tym, że to ciekawe, bo kilka lat wcześniej promowano u mnie książkę autorstwa Semczuka pt. Kryptonim Frankenstein.
Na początek Pani Justyno, proszę powiedzieć, którą moją książkę Pani polecała. Bo niestety nic mi nie wiadomo o jakiejkolwiek współpracy pomiędzy moim wydawcą a Panią (…) Jednak Pani twierdzi, że była współpraca, a zatem pewnie znajdę gdzieś fakturę. Chyba że Pani Justyno, Pani nie bierze za to pieniędzy. To pełen szacun.
Chwila researchu przed napisaniem tego tekstu i wiedziałby Pan, że we wrześniu 2017 roku opublikowałam na instagramie (który był wówczas moim największym kontem i przekładającym się na największą interakcję), przesyłkę od wydawnictwa W.A.B. z książką oraz gadżetami dołączanymi do niej – świetną torbą, którą noszę do dziś i teczką stylizowaną na prawdziwe akta sprawy, w której były zdjęcia akt. Oczywiście tylko ich fragmenty. Nie robię barterów (współprac bez wynagrodzenia, za to za usługę/towar), ani nie wrzucam takich przesyłek, których dostaję sporo. Tu wrzuciłam od razu, ponieważ pochłaniałam Pana książki, a sprawa Knychały jest jedną z najbardziej frapujących mnie spraw kryminalnych.
I mimo, że moje zasięgi wówczas (a było to przed powstaniem podcastu, prowadziłam wtedy dość poczytnego bloga) były kilkadziesiąt razy mniejsze niż dziś, pod postem znajdą się 4 komentarze, z czego 3 to:
Oooo, właśnie myślałam wczoraj, że muszę ją kupić!
Mamy podobne zainteresowania… Skoro lubisz takie historie, to sprawdź „Helter Skelter. Prawdziwa historia morderstw Mansona”. Na mnie wywarła ogromne wrażenie! A „Kryptonimu…” zazdroszczę!
Bardzo dobra okładka.
Ale nic dziwnego, ponieważ w momencie pisania tekstu pod tytułem Kradnę, więc jestem. Smutna prawda o podcastach true crime Przemysław Semczuk twierdzi, że nie wiedział o moim istnieniu.
Gorzej, ja do niedawna nie wiedziałem o Pani istnieniu. Dlatego nie sprawdziłem przed publikacją tekstu ileż to sprzedano dzięki Pani moich książek. Przyznam się też ze wstydem, że do dzisiaj nie słuchałem ani jednego Pani podcastu. Przepraszam.
Ciekawe więc, że nazywa mnie Pan „królową podcastów true crime”, skoro wypowiadając się o całej branży podcastów twierdzi Pan, że o mnie nigdy nie słyszał. Ale już nie będę małostkowa.
Zatem trudno będzie ustalić ilu Pani odbiorców pokusiło się by kupić książkę. Odpowiem bez badań. Moim zdaniem żaden. Znam tylko jeden przypadek, gdy w ramach współpracy podcaster opowiedział historię, którą opisałem. Po tym odcinku nie odnotowano żadnego zauważalnego wzrostu sprzedaży. Dlaczego? To proste. Po pierwsze odbiorca poznał całą historię i z książki nie mógł dowiedzieć się już niczego nowego. Ok, mógł, ale po co ma poznawać szczegóły, skoro już wie, kto, co, jak i dlaczego? A poza tym, opowiedziano mu tę historię za darmo i nie ma potrzeby wydawać 30 zł, a do tego męczyć się przez kilka(naście) godzin czytając.
Nie wiem jaki podcaster, jaką historię i jaka to była współpraca, dlatego trudno mi się odnieść do tego argumentu, mogę tylko dysponować danymi, do których mam dostęp. I wynika z nich, że w ciągu ostatnich dwóch lat współpracowałam przy promocji książek z siedmioma wydawnictwami, z czego kolejnej współpracy nie nawiązało tylko jedno. Gdyby zatem nikt książek po podcastach nie kupował, kto chciałby po raz kolejny wydawać pieniędzy na nieudane kampanie? Co oczywiście nie znaczy, że każdy podcast sprzeda książkę — wiadomo. Mówię jednak o książkach true crime, szczególnie polskich, lokowanych w podcaście o tej samej tematyce, a więc docierających dokładnie do tych odbiorców, do jakich chcemy dotrzeć.
Nie mogę się jednak zgodzić z argumentacją o niekupowaniu książek, bo już się całą historię usłyszało w podcaście. Gdyby tak było, jak Pan mówi — nikt nie kupowałby także Pana książek. Przecież sprawa Marchwickiego to niezwykle znana rzecz. Knychała? Jeden z niewielu „seryjnych” w Polsce. Każdy zainteresowany tematem wie kto to i jak to się skończyło. Kot? Chyba najbardziej popkulturowo omówiony polski zabójca. Po co o tym czytać kilkaset stron? Właśnie dlatego, żeby dowiedzieć się jak najwięcej.
W tekście branżowego serwisu Nowy Marketing Marcin Siemiginowski pisze: Czy influencerzy rzeczywiście sprzedają? Zdecydowanie. Statystyki z sierpnia 2021 roku nie pozostawiają wątpliwości: influencer marketing pozwala w niektórych przypadkach z 1 zainwestowanego dolara wygenerować średnio aż 5,78 dolarów w ramach ROI (wskaźnika rentowności inwestycji). Tą formą marketingu można skutecznie docierać do pokoleń Y czy Z – będących siłą napędową sektora e-commerce. (…) Zdanie cenionych liderów opinii ma dla nich znaczenie – tradycyjny przekaz reklamowy już nie ma takiej mocy. Dowód? Szacuje się, że dla ponad 70% odbiorców blogów i vlogów recenzje influencerów to bazowe źródło informacji o usłudze bądź produkcie. Co więcej, ponad 50% tej samej grupy potwierdza, że podjęło konkretne decyzje zakupowe pod wpływem obserwowanych osób.
Najgorsze w tej sytuacji jest to, że nie jesteśmy w stanie operować dokładnymi liczbami: Pan ze strony wydawnictwa, ja ze strony influencerki. Ale wiem, że nie mam co dyskutować z danymi, z badaniami, dlatego argument, który pada w poniższym cytacie, do mnie nie przemawia:
Temat „polecajek’ w podcastach jest od dawna dyskutowany przez wielu wydawców. Większość jest przekonana (bez badań), że słuchacze nie kupią książki, nawet jeśli zostanie polecona w podcaście.
To nie jest kwestia przekonań, na to są dane, które można bardzo łatwo sprawdzić.
Owszem wydawcy płacą za takie polecenie, bo szukają nowych sposobów promocji i sprawdzają czy to coś da. Ups, zdradziłem, że podcasterzy biorą za to pieniądze. Biorą bo mają zasięgi. Tak jak aktorzy i celebryci. I to nie małe pieniądze, ostatnio jeden z czołowych podcasterów zarządał osiem tysięcy złotych! W tym kontekście oburzenie Justyny Mazur, bo śmię mówić o pieniądzach, to czysta obłuda. (pisownia oryginalna)
Panie Przemysławie, nie wyjawił Pan żadnego sekretu, ponieważ współprace marketingowe są zawsze jasno oznaczane. Od niedawna wymaga tego UOKiK, jednak ta praktyka działa u twórców od lat. Przez współpracę rozumie się otrzymanie jakiejś korzyści materialnej za reklamę na danej platformie. Co więcej, jeśli twórca tego nie zrobi i za przeproszeniem — wciska podstępnie towar swoim odbiorcom — zostanie za to bardzo przez nich skrytykowany, a od jakiegoś czasu, grozi mu bardzo duża kara finansowa. I uważam, że bardzo dobrze.
Ja się nie oburzam tym, że mówi Pan o pieniądzach. Ja tak zwyczajnie, po ludzku naprawdę Pana rozumiem. Wiem, na jakie wynagrodzenie za napisanie i wydanie w dużym wydawnictwie, może liczyć całkiem znany autor. Dla czytelników tego tekstu: przyjmując, że książka kosztuje 39,90 i zostanie wydana w nakładzie 8000 egzemplarzy, wg mojej wiedzy, autor książki może liczyć na zaliczkę rzędu 10.000 – 16.000 złotych. Wygląda świetnie, prawda? Ale zaliczka jest najczęściej wypłacana w transzach. Pierwsza na zachętę do pisania, a potem po każdym ustalonym z wydawcą etapie.
Książka powstaje kilka miesięcy, a więc trzeba zaliczkę (jeśli się ją fizycznie już otrzymało), podzielić na miesiące pracy. Piszesz pół roku? Zarabiasz niewiele ponad 2000zł (netto!) miesięcznie. I myli się ten, kto myśli, że jak książka już wyjdzie, to zaczną spływać tantiemy od sprzedaży. W umowach jasno widnieją kwoty oscylujące w okolicach 2zł za jeden sprzedany egzemplarz książki, ale autor nie otrzyma tych pieniędzy, bo sprzedaż książki musi spłacić jego zaliczkę. Czyli autor zacznie zarabiać dopiero po wyprzedaniu nakładu. Łatwo policzyć: 8000 egzemplarzy mnożymy przez 2zł i wychodzi nam zakładana zaliczka. Tu już pewnie od momentu rozpoczęcia prac nad książką minie grubo około roku, więc widać jak na dłoni, jakie to są zarobki.
Naprawdę więc nie dziwię się Panu Semczukowi, że może czuć się z tego powodu poszkodowany. Nie jest jednak winą podcasterów, że potrafią za lokowanie w podcaście książki oczekiwać stawki 8000 złotych. Podcaster czy influencer (o tych też wypowiada się Pan publicznie bardzo negatywnie) nie żąda tych stawek z kosmosu. To są rynkowe ceny reklam w danych mediach. A jeśli jeszcze nagle powstaje doskonała platforma do promowania reportaży true crime, zarówno wydawnictwu, jak i autorowi powinno zależeć, by z reklamą dotrzeć do idealnej grupy docelowej. Naszych słuchaczy.
Mnie też oburza fakt, że ratownik medyczny zarabia średnio 3200zł brutto miesięcznie, a piłkarz Ekstraklasy za jeden mecz zgarnia kilkadziesiąt tysięcy złotych. Czy jednak piłkarz jest winny temu, ile zarabia ratownik medyczny? Czy to daje ratownikowi medycznemu prawo, by obrażał piłkarza, ponieważ zarabia jego zdaniem nieprzyzwoicie duże pieniądze?
Jestem po Pana stronie i innych autorów w kwestii systemu wydawniczego w Polsce, który absolutnie nie szanuje i nie docenia autorów. W zeszłym roku stoczyłam bój z wydawnictwem, z którym byłam umówiona na książkę. Zaliczkę pobrałam w całości, tekst wysłałam, więc wie Pan, że to oznacza, że oddałam dzieło po redakcji. Mnóstwo pracy. Wydawnictwo nie odzywało się długo, potem się wykręcało. Nakład miał wynosić 8000 egzemplarzy z całkiem sporą promocją. Zwróciłam zaliczkę, opłaciłam redakcję, odzyskałam książkę i wydałam ją w self publishingu. Zamiast tych umownych „2 zł” na egzemplarzu, zarabiałam złotych kilkanaście. Nakład ten sam. Może warto ten system po prostu zmienić na inny, zamiast zmieniać sam system?
Pani Justyna obruszyła się, że czerpanie z efektów cudzej pracy nazwałem kradzieżą. Czy można inaczej? Można. Tak jak Newsweek, NaTemat, Gazeta.pl nie streszczają książki. Rozmawiają z autorem.
Nie obruszyłam się. Oburzyło mnie to. Nie może bowiem Pan nazwać kradzieżą czegoś, co nią nie jest. To że czuje się Pan okradziony, nie znaczy, że taki fakt zaistniał. Owszem, Newsweek, NaTemat, Gazeta i inne nie streszczają książek, bo nie tym się zajmują. Ja też się tym nie zajmuję, ani większość środowiska, które Pan o to oskarża. Nie wiem też dlaczego porównujemy wielkie tytuły prasowe z koncernów mediowych, z podcasterami i czemu to ma służyć.
O ile ciekawszy by był podcast gdyby zamiast streszczenia podcasterka rozmawiała z pisarzem.
I znów, gdyby zadał sobie Pan trud, wiedziałby Pan, że w ramach Piąte: nie zabijaj rozmawiałam z pisarzami, a rozmowy z nimi są cały czas na kanale. Nazwiska czołowe, tematy wybitne. Słuchalność? Dziesięciokrotnie mniejsza. Łatwo to porównać patrząc na wyświetlenia.
Nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że rozmowa jest na temat danej sprawy, o której część słuchaczy nie ma pojęcia, więc nie jest w temacie? Może formuła rozmowy im nie odpowiada? Może są ciekawi samej historii, a nie historii osoby, która ją opisała? Nie mam pojęcia. Ale tak jest. Zaproszenie pisarza do podcastu i zrobienie z nim odcinka w postaci rozmowy, byłoby dla mnie fantastyczną opcją — odcinek w zasadzie powstaje sam. Ja czytam książkę, zadaję autorowi pytania, ten odpowiada, odcinek gotowy. To oczywiście przy założeniu, że podcast = streszczenie książki. Ale wiemy oboje, że to założenie jest błędne i nieprawdziwe.
Panie Przemysławie, wiem. Wiem jak się pracuje tworząc reportaż. Wiem, ile trwa szukanie akt, wiem, jak często się nie udaje ich zdobyć, lub czeka się na nie miesiącami. Wiem, że wertowanie starych roczników w czytelni jest trudne, nużące. Wiem, jak trudno jest do kogoś dotrzeć, znaleźć człowieka, namówić do rozmowy. Jak wiele uliczek okazuje się być ślepych. Wiem, bo sama pracuję nad reportażem kryminalnym. I nigdy nie pomyślałabym, że jest inaczej. Wręcz w podcastach podkreślam to bardzo wyraźnie i bardzo często. I robię to za darmo.
Podam konkretny przykład, jednak odniosę się tylko do fragmentu, w którym pisze Pan, że trafił na odcinek i ani wzmianki o Semczuku, a także przytacza Pan komentarze, które — jak wynika z kontekstu — pojawiły się u mnie. Przeszukałam cały swój kanał wpisując hasła z tych komentarzy — zero wyników. Zatem co to są za komentarze? I gdzie ja o Panu nie wspominam?
A więc w całej swojej historii, zrobiłam odcinek o Paramonowie, gdzie w źródłach podaję Czarną Wołgę i Pana nazwisko, a także pięcioodcinkową opowieść o ciemnej historii Śląska i Zagłębia, czyli o Marchwickim i Knychale. Część poświęconą Marchwickiemu opowiadam na podstawie dziesiątek materiałów, a jednym ze źródeł jest Pana książka. Mój mąż poświęcił dziś 4h21min na ponowne przesłuchanie tego audioserialu (do którego powstało udźwiękowienie, był on też przetworzony przez sprzęt nagraniowy z epoki) i wynotowanie wszystkich momentów, w których Pana cytuję, lub powołuję się na informacje z Pana książki. Zważywszy na to, że przy opowieści o Knychale nie korzystałam z Pana książki, między innymi przez to, że nie jest to czysta literatura faktu (są tam elementy fabularne), wspominam Pana z imienia i nazwiska, wielokrotnie podając tytuł książki, z której owe informacje pochodzą co najmniej 16 razy. Pozwoliłam je sobie nawet wyciąć z treści i tu wrzucić niejako na dowód.
Jeden z odcinków kończę mniej więcej zdaniem: Proszę, proszę, naprawdę, przeczytajcie książkę Przemysława Semczuka „Wampir z Zagłębia”. Znajdziecie tam mnóstwo informacji, odpowiedzi na wszystkie pytania. Polecam.
Nawet kiedy mi ktoś płacił za polecenie książki w podcaście, nie polecałam jej w taki sposób. Dlaczego? Bo zwyczajnie w świecie miał Pan we mnie fankę i ogromnie doceniam pracę, jaką Pan w swoje książki wkłada. Dlatego też moi odbiorcy wielokrotnie mogli ode mnie przy różnych okazjach usłyszeć, że polecam i Wampira…, i Czarną Wołgę, i Kryptonim Frankenstein.
W grupie na Facebooku Piąte: nie zabijaj poświęconej tylko mojemu podcastowi i sprawom kryminalnym, w której jest ponad 50.000 osób.
A to komentarze pod tym albumem (postów z poleceniami jest w grupie kilkaset, więc to tylko wycinek):
Na moim instagramie — dziś to ponad 50.000 osób i to tylko po części pokrywających się z członkami grupy na FB, mam przypięte na stałe relacje z moimi — jak to Pan nazwał — polecajkami, między innymi o Panu. Jedna z nich jest o biletowanych spotkaniach, jakie Pan miewał w Worku Kości. I jak zawsze w Pana przypadku, zrobiłam to za darmo.
Dlatego kiedy w odcinku gdybamy sobie o tym, że jesteśmy ciekawi, ile osób kupiło książki Pana autorstwa po poleceniu ich u mnie i znając swoje możliwości w tym zakresie, a także swoich odbiorców, nie zadaję tego pytania bezpodstawnie. I zupełnie bez złośliwości — jeśli przy kolejnej książce wyśle mi Pan link z dedykowanym kodem do śledzenia sprzedaży, to go zamieszczę i po prostu będę dalej robiła to co robię. Być może się okaże, że jest Pan wyjątkiem, choć idę o zakład, że nie.
Na koniec powiem tyle, że nie chciałam się w ogóle w tej sprawie wypowiadać. Ale zdradził Pan, że Onet robi materiał na temat podcastów true crime w kontekście zarzutów o plagiat. Pomyślałam więc, że sprawy idą chyba trochę za daleko, skoro rozmawia Pan z dziennikarzami na mój temat, żebym pozostawiła to własnemu biegowi. Więc w sumie, jestem Panu wdzięczna za tę interwencję. Po drugie, kilkanaście godzin temu, zrezygnowano z panelu dyskusyjnego, do którego byłam zaproszona jako podcasterka true crime, właśnie po Pana tekście o kradzieży.
Więc zadzwoniłam do swojej Pani mecenas specjalizującej się w prawie autorskim i dobrach osobistych, której koszty ponoszę solo, bo nie stoi nade mną żadne wydawnictwo z potężnym działem prawnym, i wymyśliłyśmy, że ta sytuacja jest doskonałym dowodem na to, jak prawo autorskie jest niezrozumiałe dla większości z nas. I jak łatwo powołując się na nie, oskarża się niewinnych w świetle prawa ludzi. A to, że udowodnią swoją niewinność (czy przypadkiem nie powinno być odwrotnie, że to oskarżanemu udowadnia się winę, a dopiero potem szkaluje?), nie cofnie czasu i nie zmieni faktu, że obok ich nazwiska zawsze pozostanie smród afery i ta wątpliwość: był plagiat czy nie?
Ja się na taki stan rzeczy nie zgadzam. I na szczęście mogę coś z tym zrobić, dlatego w nocy z czwartku na piątek, pojawi się specjalny odcinek z mecenas Anną Kruszewską, w którym wyjaśni ona czy korzystanie z ogólnodostępnych źródeł jest niezgodne z prawem, pod jakimi warunkami cytowanie fragmentów cudzej pracy jest dopuszczalne i czym są dobra osobiste oraz kiedy się je narusza. Zapraszam serdecznie, bo taka dawka wiedzy przyda się wszystkim.
A jeśli oczekiwał Pan, że na koniec tego tekstu na pytanie: czy podcasterzy true crime to złodzieje, odpowiem (cytując bohatera jednej z Pana książek Zdzisława Marchwickiego): Z tego co słyszałam, co się dowiedziałam no, to chyba tak*, to muszę Pana rozczarować. Nic z tego.
*https://muzhp.pl/pl/e/1359/pierwsze-zabojstwo-przypisywane-wampirowi-z-zaglebia