Nigdy jakoś wyjątkowo dużo nie myślałam o feminizmie. No bo przecież o czym tu myśleć? Jest jak jest, jest dobrze, w moim otoczeniu dobrze traktuje się kobiety, więc o co ten cały hałas?
Mój dom był tradycyjnym domem, ale domem zrozumienia i dialogu pomiędzy moimi rodzicami. Mama pracowała, potem spokojnie mogła z pracy zrezygnować i zająć się domem. Tego chciała, realizowała się w ten sposób, a czasy spędzone z ze mną i z moją siostrą w domu wspomina do dziś, jako jedne z najpiękniejszych. Kiedy w wieku 38 lat postanowiła pójść na studia, nie było żadnych problemów natury: a po co ci to, a czy ty przypadkiem nie jesteś za stara i co z domem i dziećmi? Mama chciała, mama poszła, a rodzina się przeorganizowała.
W takim domu byłam wychowywana .
Mój tata, ojciec dwóch córek, nigdy, przenigdy nie zasugerował nam, że brakuje mu syna, albo że na niego liczył, gdy mama była w ciąży. Nigdy nie było mowy o kolejce, którą chciał z synem budować, albo o meczu, który mógłby z nim obejrzeć. Kolejki miałam za to dwie, mnóstwo klocków lego, uwielbiałam uprawiać z tatą sport i go oglądać, a czas, który spędzialiśmy razem był czasem ojca i dziecka, a nie ojca i córki.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można czuć się nieswojo z powodu własnej płci. Że w ogóle można z tego powodu głupio się czuć.
Przyszedł czas, w którym wyrwana z domowego bezpieczeństwa zaczęłam krążyć po świecie i pojawiać się w miejscach, w których byli ludzie wychowywani inaczej. Muszę też wspomnieć, że bardzo długo wierzyłam, że wszyscy ludzie są z zasady dobrzy, a zło jest tylko statystyczną mutacją i choć w przyrodzie występuje spektakularnie, to jednak dość rzadko.
Być może dlatego w jednej z moich prac nie miałam mojemu przełożonemu za złe, gdy zdenerwowany mówił do mnie "lalko", przed którą pojawiały się przeróżne określenia. No, po prostu się wkurzył, trudno. Do chłopaków mówił zawsze "stary".
Być może dlatego w innym biurze zupełnie przypadkowym wydawało mi się to, że pewnego dnia zostałam skrytykowana przez wyżej postawionego kolegę za buty, w których przychodziłam wówczas do pracy. Pracy za biurkiem, pracy bez kontaktu z klientem. Za to, że zimą chodziłam w uggach (eskimoskach), dostałam korytarzową życzliwą reprymendę, że nie wypada w takich butach przychodzić do pracy. Uwalone błotem buty do chodzenia po górach, czy puchate sportowe adidasy na nogach kolegi były ok, ale czarne czyste uggi w dobrym stanie nie.
Być może dlatego też zupełnie zmieniłam swoje zachowanie, gdy podczas wyjazdu integracyjnego w innej pracy, w trakcie zwykłego picia wódki, kolega powiedział mi, że jestem zbyt kumpelska, jak na dziewczynę przystało. Że powinnam uważać, bo takich kobiet się w tej firmie nie lubi.
Być może dlatego dopiero po roku słuchania jeszcze innego – żeby było śmieszniej – żonatego kolegi, zaczęło mnie już poważnie wkurwiać, gdy dawał mi rady dotyczące ubioru, wagi i mnie samej. Z "troski o mnie" mówił mi ile powinnam schudnąć, by on chciał się ze mną umówić. Jak długie spódniczki do moich odchdzonych nóg byłyby najlepsze. No i że nie mam żadnej depresji, tylko jestem za gruba i dlatego mi smutno.
Wtedy dotarło do mnie, że wokół mnie są ludzie, którzy uważają, że mogą posunąć się dużo dalej tylko dlatego, że jestem kobietą. Którzy moje zachowanie, poglądy i przekonania zawsze przepuszczają przez filtr mojej płci i dopiero potem są w stanie się odnieść do tego, co mówię.
Zaczęłam reagować na takie zachowanie i ogólnie stałam się bardziej asertywna wobec pewnych zachowań. Niestety, na wiele z nich nie miałam jak zareagować, bo oficjalnie nie mogłam wiedzieć o ich istnieniu. Mówię między innymi o zarobkach na równoległych stanowiskach, przy podobnym, lub przemawiającym na korzyść moją i moich koleżanek doświadczeniu.
Nigdy nie chciałam być feministką, bo feminizm to walka o równouprawnienie. A jeśli o coś się walczy, to znaczy, że coś jest nie tak. Że tej równości nie ma, a ja się na to nie godzę. Nigdy nie potrzegałam świata na jednych i drugich, białych i kolorowych, na kobiety i mężczyzn. Dla mnie wszyscy są ludźmi zasługującymi na taki sam szacunek, prawa, godność. Samo pisanie o tak oczywistych rzeczach wywołuje u mnie nudności. Nie mieści mi się w głowie, jak można inaczej postrzegać tak elementarne kwestie?
Nigdy nie chciałam być feministką, bo chciałam i chcę żyć w świecie bez podziałów.
Ale żyję w świecie, w którym kobiety trafiają do więzienia za poronienie (Salwador). Żyję w świecie, w którym na karę śmierci skazuje się kobietę, która dopuściła się grzechu cudzołóstwa, czyli na nasz język: poszła z kimś do łóżka bez ślubu (Iran). Żyję w świecie, w którym więzienie może grozić lekarzowi walczącemu o życie brzemiennej kobiety, jeśli w wyniku tej walki płód lub dziecko nie przeżyje (Polska). Że do więzienia możemy trafić my, Kobiety, jeśli zostaniemy postawione przed wyborem: życie za życie, a w tym wyborze wybierzemy siebie.
Żyję w świecie, w którym za brutalny gwałt, którego świadkowie byli tak zdruzgotani, że zeznając nie mogli powstrzymać szlochu, gwałciciel zostaje skazany na pół roku więzienia i wychodzi z niego po trzech miesiącach, bo sędzia uważa, że 20 minut nie może zaważyć na życiu młodego obiecującego człowieka (USA). Żyję w świecie, w którym kilka miesięcy później inny sędzia pyta ofiarę gwałtu, czy po prostu nie mogła trzymać kolan razem, albo czy nie dało się przycisnąć miednicy tak mocno do blatu, by oprawca nie miał jak się dostać do pochwy? Podczas tego samego procesu sędzia udzielił porady oskarżonemu o gwałt mężczyźnie, by sam zapamiętał i przekazał znajomym, żeby byli o wiele bardziej delikatni w stosunku do kobiet. Żeby byli wobec nich bardziej cierpliwi i ostrożni, by chronić samych siebie. Cierpliwi wobec kobiet, by nie popaść w kłopoty.
Obaj gwałciciele są dziś na wolności. Jeden po niewyobrażalnie niskim wyroku, drugi czeka na apelację. Ich ofiary wciąż dochodzą do siebie po traumie i horrorze, jaki został im zafudnowany. Sędziowie w imieniu prawa użalają się nad oprawcami, pozostawiając ofiary z ich tragedią, wieńcząc ją napisanym między wierszami komentarzem o tym, że kobiety po alkoholu po prostu zawsze chcą seksu, a to, że jest czasem brutalny, niekoniecznie musi być złe. Dlatego warto być bardziej delikatnym, by nie popaść w kłopoty.
Nigdy nie chciałam być feministką, ale żyję w świecie, w którym po prostu nie można żyć inaczej. Taki świat jest obrzydliwy.