Mam pewien zwyczaj, który towarzyszy mi odkąd sięgam pamięcią. W sklepach, autobusach, na ulicy wyłapuję wzrokiem ludzi i zaczynam sobie snuć historie na ich temat. Kim są, co robią, jak się dzisiaj czują, skąd wracają, dokąd jadą? Każda historia zawsze dociera do momentu, w którym wyobrażam sobie koniec dnia obserwowanych ludzi. Co jedzą na kolację, w jakim łóżku śpią, czy zasypiają łatwo i czy czują się wtedy bezpiecznie i szczęśliwie. Zawsze mam nadzieję, że tak.
Życie zmienia się szybko.
Siadasz do kolacji i życie, jakie znasz się kończy.
Życie zmienia się w jednej chwili.
Zwykła chwila.
Za jedno z największych odkryć w swoim trzydziestoletnim życiu uważam zrozumienie tego, że życie jest procesem, a proces to coś, co ciągle ewoluuje, zmienia się, reaguje i (póki żyjemy), nigdy nie ustaje.
Piszę o tym, bo właśnie przyszedł moment w moim życiu, w którym odkrywam, że można doświadczyć upragnionego uczucia, spotkać właściwego człowieka, odnaleźć spełnienie w pracy, satysfakcję w pasji, spokój w sobie i nie przestać szukać.
To poszukiwanie jest ekscytujące. Przede wszystkim dlatego, że żeby szukać, trzeba mieć wyostrzone zmysły, a więc być otwartym na życie, na ludzi, na możliwe scenariusze. To poszukiwanie prowadzi cię w dziwne miejsca; raz lądujesz w szkole, która jest jak kalejdoskop najróżniejszych i szalenie interesujących osób, a innym razem na końcu miasta, na obiedzie z nieznajomą osobą, z którą rozmawiasz jak gdybyście się znali od lat.
To poszukiwanie sprawia, że (co także z czasem odkrywasz) przestajesz czuć potrzebę oceniania swojego życia przez pryzmat osiągniętych (lub nie) celów.
Czy moje życie wygląda tak, jak je sobie wymarzyłam? Nie.
Czy moje życie jest życiem, o którym marzyłam? Tak.
Jakiś czas temu pisałam o tym, że scenariusz na swoje życie napisałam sobie będąc jeszcze w liceum. Przeglądając się w nim przez kolejną dekadę, powodowało, że czułam permanentne nieszczęście, które towarzyszyło mi praktycznie w każdej minucie życia. Myślenie o tym, jak wiele rzeczy nie udało mi się osiągnąć i jak bardzo oddalam się od tych ustalonych celów pogłębiało mój stan, ale przede wszystkim brak wiary w siebie, rujnowało poczucie własnej wartości, aż w końcu doprowadziło do tego, że czułam z całą pewnością, że zmarnowałam swoje życie i że już nigdy nic nie będzie takie samo jak kiedyś.
Miałam rację: nic już nigdy nie będzie takie, jak kiedyś. To fizycznie niemożliwe. Mój świat nigdy nie będzie światem z czasów, gdy chodziłam do liceum. Nigdy nie będzie światem, w którym mam oboje rodziców. Nie będzie także światem, w którym decyzje podejmowali za mnie ludzie, których obowiązkiem było branie za mnie odpowiedzialności. Nigdy nie będzie tym samym światem, w którym moim jedynym zmartwieniem było to, czy babka z francuskiego będzie pytać i jak bardzo złą ocenę dostanę.
Oczekiwanie na to, że będzie tak, jak kiedyś, to jak bycie dzieckiem i oczekiwanie na to, aż zabawki w nocy ożyją, a nam uda się to zaobserwować. Kładziemy się więc do łóżka, gasimy światło i fantazjujemy o tym, co może się zdarzyć, jeśli tylko wystarczająco mocno o tym pomyślimy. Wtedy to dopiero będzie super. I tak leżymy, czekamy, mimo, że nic się nie dzieje, aż w końcu zasypiamy, po to, by obudzić się z rozżaleniem, że nic się nie wydarzyło. Że znów tym razem się nie udało.
Mam to szczęście, że kocham rozmawiać z ludźmi, a różni ludzie do mnie piszą maile. Czasem to krótkie, trzyzdaniowe wiadomości, a czasem długie listy, na które odpisuję kilka dni. Z prawie wszystkich maili o nieszczęściu, wyzierają podobne formuły: Będę szczęśliwa, gdy…, Byłbym szczęśliwy, gdyby nie…, Wszystko się ułoży, jeśli tylko…
Nieprawda.
Tak zwane szczęście, to nie jest równanie z "x", gdzie "x" wynosi 1. Nigdy nie wiesz, co będziesz czuć, gdy dany problem zniknie, albo gdy jakiś cel uda ci się osiągnąć. Bardziej prawdopodobne jest, że w obu przypadkach odczujesz pustkę i poczucie braku czegoś, zamiast szczęścia. Pewnym jest, że jeśli od razu zakładasz, czym będzie twoje szczęście, tym bardziej się będziesz od niego oddalać.
Można przez większą część życia czekać na wymarzoną kolację u Amaro i ciągle się skupiać na samym czekaniu, zupełnie zapominając, że to z braku składników powstaje najlepsze spaghetti aglio olio.
Poszukiwanie nowych rzeczy, siebie, swojego miejsca, nowych wyzwań i ta otwartość na życie to nie tylko jedyny sposób na przeżywanie swojego życia, które jest zwyczajnie krótkie. To też najlepsza szczepionka na to, co złe. A spotka pewnie sporo trudnych rzeczy.
Poszukiwanie to elastyczność. Tworzenie własnych zasad, umiejętność adaptacji do nowych sytuacji. Skoro poszukujesz i doświadczasz nowych rzeczy, łatwiej jest ci się dostosować do kolejnej nowości, nawet, jeśli jest trudna. Gdy tylko siedzisz i czekasz, każdy ruch jest czymś nienaturalnym, innym i trudniejszym do przyjęcia.
Kilka dni temu scrollowałam Facebooka i trafiłam na zdjęcie znajomego (ten typ znajomego, którego nie poznało się osobiście, ale się kojarzy ze wspólnego środowiska). Na tym zdjęciu znajomy leży na łóżku z rękami za głową, a po jego prawej stronie leży jego roześmiana córeczka. Córeczka ma lat 5 i jest chora na cukrzycę. Znajomy patrzy na córkę i się uśmiecha. Widać, ze dziecko ma na sobie piżamę, po chwili zauważam, że leżą na świeżo pościelonym łóżku. Zdjęcie najprawdopodobniej robiła żona znajomego, a mama dziewczynki.
Zaczęłam sobie myśleć o tej scence. Pewnie mała jest po kolacji i po kąpieli, pewnie teraz jest ten najlepszy moment dnia, kiedy bezpiecznie kładzie się do łóżka, ale szczęśliwe dzieci nie chodzą do łóżka tak po prostu. Towarzyszy temu cały rytuał wieczornych zabaw, wygłupów, pytań o wszystko, próśb, uścisków, smyrań i tym podobnych. Pomyślałam sobie jakie to szczęście być tak beztroskim i bezpiecznym.
Pomyślałam sobie, jakie to szczęście być takim rodzicem, stworzyć tak wspaniałe warunki swojemu dziecku, a przede wszystkim, dać mu szczęśliwych rodziców. Jakie to szczęście być takim przekozakiem: przyjąć na klatę informację o chorobie swojego dziecka, żyć dalej i przeżywać te wszystkie najzwyklejsze, najpiękniejsze chwile. Cieszyć się z nich. To jest dopiero szczęście!
To, co daje mi ogromny spokój, to to, że jestem całkiem dobrze amortyzowana. Nie jestem miejskim samochodzikiem, który nie nadaje się w długie podróże, ale nie jestem też sportową gablotą dostosowaną do idealnych warunków pogodowych odpowiednich dla Los Angeles. Jestem mało urodziwym, przyzwoicie wyposażonym kombi, które trzy razy w tygodniu wozi zakupy z Biedronki, ale w którym można spędzić wakacje życia, jadąc przez pół Europy na spontaniczne wakacje. Świadomość, że coś może się zepsuć na trasie, nie powoduje, że zarzucam podróżowanie.
Świadomość tego, że coś w życiu może pójść nie tak, nie powoduje, że tracę chęć do życia.
*Cytat pochodzi z książki, którą ostatnio kilkakrotnie cytowałam na Facebooku, a którą naprawdę bardzo polecam: Joan Didion, Rok magicznego myślenia.