Skip to content

najezykach

Cześć, dzisiaj poniedziałek, dzień ogarniania po weekendzie i podenerwowania „tak, po prostu”. Mnie za to dzisiaj wkurza coś zupełnie innego, niż poniedziałek. Wszystko za sprawą wczorajszego wieczoru przed telewizorem.

W niedziele na TVN leci „Na językach” Agnieszki Szulim. Ni to „Magiel towarzyski”, ni „Co za tydzień” Janiaka. Abstrahując, te programy to przede wszystkim kolejne bloki reklamowe: u Janiaka reklamują się wszyscy – od producentów drogich zegarków, po Herbapol świętujący sześćdziesięciolecie. Szulim za to, brakuje tylko występowania w t-shircie i czapce wpierdolce z logo „Faktu”.

Co mnie wkurzyło?

Praktycznie wszystko, ale będę konkretna. Po pierwsze, wartość merytoryczna programu.

Siedzi sobie czterech ekspertów i prowadząca, która ścianki kocha, jest celebrytką, ale widać, że ma coś w głowie. Niemniej, występuje w programie jako ktoś, kto stawia się trochę ponad celebryckim światem i uzurpuje sobie prawo do wyśmiewania swoich (zapewne) ziomków w tv. Gdyby to jeszcze była satyra, coś, co cokolwiek wnosi – byłoby ok. Ale niestety – nie wnosi nic.

Eksperci to:

Mikołaj Lizut, czyli dziennikarz pojawiający się zawsze tam, gdzie mówi się o celebrytach i o skandalu oraz główny ekspert TVN24 przy „Wrecking Ball” Gate, Ewa Wojciechowska z najmniej parszywego plotkarskiego portalu Plejada.pl, Karolina Korwin-Piotrowska, której nie trzeba nikomu przedstawiać oraz dziennikarz „Faktu”.

I tu zaczyna się mój wkurw.

Kiedy widzę, że Karolina Korwin-Piotrowska będąca samozwańczą ekspertką numer jeden od etyki celebrytów i całego polskiego srołbiznesu, która latami publicznie wycierała swój tyłek gazetami pokroju „Faktu” i „Super Expressu”, gnoiła ich dziennikarzy, paparazzi, uważała te gazety za największe szambo na rynku, siedzi przy stole ze stertą numerów tego tabloidu, a w tle ma cztery wielkie ekrany z logo „Faktu”, doświadczam bezkresnego uczucia żenady.

635264550387285540

Serio. Kobieta latami zarabiała między innymi na tym, że wyśmiewała artykuły, które wypuszczał „Fakt”, wielokrotnie wypowiadała się w klimacie: ludzie pracujący dla tej gazety, to półmózgi, a gwiazdy współpracujące i ustawiające się na sesje, to najgorszy sort człowieczeństwa. Szukam w swojej głowie określenia na dziennikarza, który latami zbija kasę na opluwaniu takich postaw, po czym ląduje w programie sponsorowanym przez hejtowany tabloid i po cichu go reklamuje. Hipokryta to chyba najłagodniejsze określenie, jakie póki co, udaje mi się znaleźć.

Co mamy dalej? Niech będzie o prowadzącej – pięknej kobiecie, która spędza sen z powiek niektórym moim kolegom. W ostatnim programie wytykała gwiazdom korzystanie z chirurgii plastycznej. Myślałam, że źle słyszę. Kobieta, która powiększyła sobie piersi, zrobiła nos i powiększyła usta (nie powiem – wygląda świetnie), wytyka innym chodzenie na botoks, kolagen, liftingi i inne?

agnieszka-szulim-o-operacjach-plastycznych-MAIN_NO_LOGO-77822

Następnie, poruszono temat fanpage’y na fejsie, które trzeba koniecznie polubić. Na pierwszy rzut poszły Stare zdjęcia polskich celebrytów i gadka o tym, jak trzeba mieć do siebie dystans. Mimo, że oczywiście zdjęcia Szulim pojawiały się tam wielokrotnie, kobieta z dystansem pokazała nie swoje zdjęcia, ale swoich znajomych, z których reszta towarzystwa się pochichrała i opatrzyła niewybrednymi komentarzami.

1111111

A potem był super temat o hasztagach: jak ich używać i jak celebryci to źle robią, wrzucając w hasztagach nawet spójniki. Pokazali oczywiście celebrytów takich jak Chodakowska (z której wcześniej także byli niezadowoleni, bo ma mało dystansu do siebie i nie toleruje hejterskich fanpage’y na swój temat), a jakiś tam ekspert pytał retorycznie, który normalny użytkownik internetu, będzie szukał zdjęć po hasztagu „z” lub „i”.

Ja nie wiem, ale może Aga wie (a może #nie)?

SzulimHaszTagKoniec super programu?  Nieeeeee… Na końcu był czas na podanie adresów swoich kont na instagramie i namawianie do followowania tychże.

Jako osoba, która dwa lata przepracowała na Pudelku, po takim programie mam nudności. Krytyka szołbizu – ok, ale beka z własnych znajomych i to nie w satyryczny i nieszkodliwy sposób, jest po prostu słaba i zawsze taką będzie.

Wyobrażacie sobie podobną sytuację w swoim życiu? Że pracujecie gdzieś, albo macie z czegoś konkretnego pieniądze i macie je również dzięki temu, że znacie kilka wpływowych i podobnych sobie osób. W pracy jesteście ziomami, ale gdy tylko z niej wyjdziesz, trzepiesz dodatkową kasę za to, że wyśmiewasz zarówno biznes, w jakim sam jesteś, ale przede wszystkim, tych znajomych, z którymi przed chwilą piłeś kawę w pracy. I to nie anonimowo, a z imieniem, nazwiskiem, fotą i niewybrednymi określeniami.

Uważam, że jeśli ktoś zarabia 50 tysięcy złotych będąc dziennikarzem-celebrytą, powinien czasem zamknąć otwór gębowy i nie srać we własne gniazdo, dlatego bardziej ufam krytyce ludzi spoza branży, niż tym, którzy po niej jadą, sami będąc jej częścią. Poza tym, jeśli to telewizja, to powinny być też pewne granice, bo tępych ludzi przy stole w „Na językach” nie ma i zdają sobie oni sprawę z tego, że promując fanpage o śmietnikach wyglądających jak Gosia Andrzejewicz, nabiją momentalnie kilka tysięcy polubień stronie, która toczy bekę ze zgnębionej już dostatecznie dziewczyny.

A potem co? Otwieram przeglądarkę i widzę takie dno, jak typowo hejterskie fanpage o zębach Jessiki Mercedes, albo hejt na Fashionelkę i o ile, (jako heavy user) jestem w stanie odróżnić satyryczny fanpage od hejterskiego, tak przeciętny syn, czy córka Kowalskich, będzie myślał, że Korwin-Piotrowska, Lizut, Szulim i jakiś dziennikarzyna z „Faktu”, właśnie powiedzieli, że hejt na Facebooku jest ok i że trzeba to robić, jeśli ktoś źle wygląda, ma krzywe zęby, albo po prostu ich wkurwia. A jeśli bloger/ka nie daj Boże wejdzie w interakcję z fanpagem, to nie dość, że jest głupia i wkurwiająca, to jeszcze nie ma do siebie dystansu, a to jest naj-gor-sze.

Coż. Program się kończy, reklamy poleciały, lajki się nabijają, hejt się kręci, ale ważne, że najważniejsze się zgadza.
Hajs.