Jako, że ostatnio u mnie same ciężkie tematy, od których naprawdę mnie samej trudno zasypiać każdego wieczoru, postanowiłam, że na jedną poważną i mroczną treść przypadnie co najmniej jedna lekka lub wesoła. W sumie nigdy nie opowiadałam o tym, jak mi się żyje w Warszawie, a przecież może kogoś interesuje co przebrzmiała blogerka roku może robić na co dzień w stolicy i w jakich modnych miejscach bywa. Nie liczę na to, że powtórzę sukces Maffashion, która po jednym snapie spowodowała, że jedna z perfumerii w ciągu kilku godzin wyprzedała cały asortyment, ale jeśli kilkoro z Was dowie się o jakimś ciekawym miejscu z tego wpisu i je odwiedzi, będzie mi miło. Przedstawiam zatem mój przewodnik po Warszawie!
Prawa strona Wisły: mnóstwo zieleni i dzikie plaże.
Przez lata mieszkania w Krakowie przyzwyczaiłam się do konkretnego obrazu Wisły: dość wąskie koryto, betonowe nabrzeże, strome trawiaste wały i mnóstwo przewijających się osób, a po drugiej stronie rzeki pustka. Cisza i ani żywego ducha. Nigdy nie kojarzyłam więc okolic Wisły, jako tętniącego życiem miejsca spotkań, atrakcji, wypoczynku, a także w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że w środku miasta nad rzeką można zrobić najprawdziwszą w świecie plażę. A jednak!
O ile plaża pod Poniatowszczakiem (Kris mnie uczy warszawskiego nazewnictwa) jest dość populanym i mega obleganym przez młodych ludzi miejscem, tak mniej osób wie, że po prawej stronie Wisły jest przepiękny i bardzo długi pas zieleni ze ścieżką, po której można biegać, jeździć rowerem i spacerować. Jeśli zaś poszlibyście spod Mostu Poniatowskiego w kierunku Mostu Łazienkowskiego, traficie na coś niesamowitego.
Przedzierając się przez różnego rodzaju rzeczne listowia, dotrzecie do łysych placków piasku, które wyglądają tak, jakby je ktoś zrobił na zamówienie. Jeśli macie ochotę wieczór ze znajomymi w plenerze, przy schłodzonym piwku przyniesionym w plecaku, bez dzikich tłumów wokół, to jest to miejsce idealne. Zauważyłam, że nie ma jakiegoś wielkiego reżimu jeśli chodzi o palenie ognisk w tych miejscach, ale nie namawiam, bo nie wiem, na ile jest to legalne. W każdym razie rok temu przeżyłam takie ognisko i kilka takich spotkań i nie mogę się doczekać powtórki w tym roku!
Dokładne lokalizacje na Google Maps:
Cała Warszawa 1 sierpnia
Przeżycie godziny W, to coś niesamowitego i coś, co każdy Polak przeżyć powinien. Pierwszego sierpnia, godzina siedemntasta, to najbardziej niezwykła chwila i najbardziej jednoczący moment w roku. Trwający kilkadziesiąt sekund, a właściwie nie trwający wcale, bo czas wtedy zamiera. Cisza miasta aż wrzeszczy i dławi w gardle. A potem tę ciszę przerywają uliczne kapele warszawskie i dają koncert piosenek powstańczych. Wszystko wraca do normy.
Przez cały rok można jednak robić sobie wycieczki w Warszawie w poszukiwaniu plasterków. Czym są plasterki? To ceramiczne naklejki umieszczone na budynkach, które przetrwały wojnę i do dziś noszą na sobie jej ślady. Autorem tego pomysłu jest Piotr Czarnecki, który w ramach projektu „Do rany przyłóż” przykleił plastry między innymi na Woli, Mokotowie, Śródmieściu i Pradze Południe.
Kamienica przy alei 3 Maja 2
Powiśle jest bardzo przyjemną częścią Warszawy, ale jest miejsce, które zachwyciło mnie tam szczególnie. Do tego stopnia, że moim największym mieszkaniowym marzeniem, stała się przeprowadzka do jednego z mieszkań pod konkretnym adresem. Trafiłam tam rok temu przypadkiem, zapisując się na manicure. Spodziewałam się, że trafię do gabientu w zwłyklym lokalu usługowym, gdzieś na parterze z wejściem od ulicy, a tymczasem znalazłam się w bajce.
Kamienicę zbudowano w latach 1923-1931 i jako jedna z niewielu, przetrwała II Wojnę Światową, choć została częściowo strawiona przez pożar. Ma przepiękny dziedziniec tonący w zieleni, kilka klatek schodowych, opiekuna domu z prawdziwego zdarzenia, własne oczko wodne z malutką fontanienką, a wszyscy lokatorzy dobrze się znają. W klatkach schodowych znajdziemy przepiękne odrestaurowane stare drewniane windy. A te mieszkania…
Przestronne i rozkładowe. Wszędzie parkiety, dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, jak i wewnętrzne, olbrzymie trzyskrzydłowe okna, prawdziwe balkony (nie loggie), a widoki… Z jednej strony kamienicy widok na Wisłę i plażę po drugiej jej stronie. Od strony 3 Maja zaś widok na most Poniatowskiego (najlepsze widoki od czwartego piętra, które znajduje się na wysokości jezdni na moście). Zaglądające w okna drzewa, przestrzeń. Jak to piszę, to aż mi serce ściska, bo moje marzenie ma bardzo wysoką cenę – około miliona złotych.
Ze smaczków, polecam artykuł na Wikipedii o tym niezwykłym budynku. Mieszkał w nim między innymi Zbigniew Religa, a także… Tomasz Lis z Hanną (jeszcze) Smoktunowicz. Niemniej, polecam wycieczkę i wejście na dziedziniec kamienicy. Coś pięknego!
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Osiedle za Żelazną Bramą
Mojej fascynacji blokami nie da się prosto wytłumaczyć, ale czy w zasadzie trzeba to w ogóle robić? Jako wychowana i dorastająca w bloku dziewczyna, kocham osiedlowy tryb życia, czekanie na windę, pogaduszki w trakcie jazdy, zapach korytarzy i małe ojczyzny na poszczególnych piętrach klatki schodowej. Niesamowicie fascynuje mnie także, że bloki składają się z powielonych identycznych fragmentów przestrzeni, którą każdy adaptuje inaczej. Jest to niesamowicie fascynujące.
Dlaczego Osiedle za Żelazną Bramą mnie zachwyca? Bo jest to osiedle doskonale kojarzone „z widzenia”, a jednocześnie zupełnie nie narzucające się. Mimo, że w okolicach Osiedla ucinam sobie dość często spacery, gdy jestem w centrum, to ze zdumieniem przeczytałam niedawno, że składa się z aż 19 budynków! Jest to dla mnie trudne do pojęcia, bo bywając tam często, miałam zawsze wrażenie, że budynków jest co najwyżej osiem. Na osiedlu mieszka średniej wielkości miasto.
Dla zobrazowania fascynującej potęgi budynków, posłużę się danymi: w każdym bloku (w zależności od typu) znajduje się 300 lub 420 mieszkań. Większość mieszkań posiada ciemne kuchnie, tuż przy wejściu do mieszkania. W każdym budynku posiadającym 420 mieszkań jest po 210 mieszkań typu M2 (27m²) i 210 mieszkań typu M3 (39m²). W każdym budynku posiadającym 300 mieszkań jest po 240 mieszkań typu M4 (48m²) i po 60 mieszkań typu M5 (57m²).
Miałam to szczęście korzystać kiedyś z AirBnb i być w jednym z budynków, na 13 piętrze, w mieszkaniu typu M2. Było ono już przetłumaczone na język nowoczesnego wystroju wnętrz, a więc kuchnię połączono z jadalnią, zlikwidowano przedpokój, a sypialnię od części dziennej odzielono ścianką. Zachodzę w głowę, jak w takim maluteńkim mieszkanku mogła mieścić się na przykład czteroosobowa rodzina, meble i wszystkie bambetle. Choć, gdy myślę o widoku z okna podczas zachodu słońca, jakoś łatwiej by mi było przetrawić ciasnotę.
W części budynków zrobiono coś w rodzaju akademików dla studentów z zagranicy. W sumie, jeśli by porównać budynki z Osiedla za Żelazną Bramą i wysokie akademiki AGH, znajdziemy wiele wspólnych cech. Niemniej, polecam Wam serdecznie spacer między majestatycznymi mrówkowcami położonymi wielkim obszarze Mirowa, Woli i Śródmieścia.
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Park nad Balatonem
Ten wschód słońca złapałam w lipcowy poranek o 4:50 dwa lata temu na Gocławiu. Spałam wówczas u moich serdecznych znajomych (pozdrawiam, jeśli to czytają!) i kiedy przewracałam się z boku na bok, kątem oka zobaczyłam ten widoczek i jak łatwo się domyślić, nie poszłam dalej spać. Przez kilkadziesiąt minut stałam na balkonie i gapiłam się na wodę, na to wschodzące słońce i na miasto, które na moich oczach budziło się do życia.
Wschod słońca sam w sobie jest piękny, ale okolice, w jakim go zastałam zasługują na szczególną uwagę. Gocław polecam na wycieczkę rowerową, spacer, albo dla wszystkich tych, którzy lubią gapić się na taflę wody. Smaczkiem jest obecność bardzo często spotykanych w Warszawie bloków zbudowanych w technologii Ramy H. Ale o tym za chwilę.
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Panorama Warszawy z Mostu Siekierkowskiego
Niestety, nie nauczyłam się skutecznie zrzucać zdjęć z telefonu, dlatego posługuję się nieswoim zdjęciem, które najlepiej pokazuje, jak mój mózg interpretuje pozyskany z oczu obraz, gdy tym obrazem jest panorama z Siekierkowskiego.
Jeśli marzy Wam się spacer z widokami jak z teledysku, zapraszam na ten most!
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Abrahama, Inflancka, Sonaty czyli Rama H
Jeżeli ktoś oglądał kiedyś „Dekalog”, albo interesował się życiem Beksińskich, na pewno kojarzy bardzo charakterystyczne bloki z kwadratowymi balkonami wspartymi pionową betonową belką. Mimo, że zarówno w kilku częściach „Dekalogu”, jak i w „Ostatniej Rodzinie” bohaterami są praktycznie te same budynki, to jednak leżą w różnych częściach Warszawy.
Dlaczego tak bardzo mnie fascynują? Bo w moim odczuciu to jedne z niewielu bloków z czasów PRL, które faktycznie dawały ludziom przestrzeń do życia. Rozłożyste osiedla z dużą ilością zieleni, na którą można spoglądać z nasłonecznionych balkonów (nie loggi!). Na balkonach można było urządzić sobie mały ogród, sadząc w dużych betonowych donicach kwiaty lub zioła. Niektórzy (patrz: kardiochirurg z II części „Dekalogu”) na balkonach urządzali sobie kolejne pomieszczenia, albo zimowe ogrody. Można mieć poczucie posiadania kawałka ziemi pod gołym niebem.
Same mieszkania też zasługują na uwagę, bo mimo, że osiedle projektowane było w latach siedemdziesiątych, są one naprawdę duże. W 1974 roku w pierwszych blokach wybudowanych na Służewiu nad Dolinką lokale mieszkaniowe określano wręcz mianem luksusowych. Ich powierzchnia wynosiła nawet 90m2. Próżno w nich szukać małych klitek, ciemnych kuchni i wąskich przedpokojów. Małe są jedynie toalety i łazienki, ale sam fakt ich rodzielenia jest blokowym komfortem.
W przedpokojach mieszkań w blokach na Ramie H, można było spokojnie zrobić sobie małą biblioteczkę, co zresztą widziałam kiedyś na własne oczy. A że jestem miłośniczką mieszkań z duszą i przyświeca mi idea funkcjonalnego wykorzystywania każdego skrawka przestrzeni, zachwycają mnie plany i rozkłady pomieszczeń w tych konkretnych budynkach. Sam fakt, że Beskiński mógł sobie w mieszkaniu stworzyć pracownię i nie była ona zbyt ciasna, już o czymś mówi.
Zabudowany balkon na trzecim piętrze należał do rodziny Beksińskich.
Na Gocławiu budynki wyglądają inaczej, niż na Służewiu. Są bardziej kwadratowe.
Dokładne lokalizacje na Google Maps:
Pasaż Stefana Wiecheckiego „Wiecha”
O ile na studiach na Wiecha byłam skazana i musiałam wmuszać siebie jego pisany warszawską gwarą „Przez lufcik” nic nie rozumiejąc, tak jako doroślejsza osoba, na Wiecha sama się skazuję. Otóż pasaż nazwany jego imieniem, jest moim absolutnie najukochańszym miejscem w Warszawie.
Wszystko dlatego, że ja po prostu kocham betonowy las i przestrzenie, a także międzyblokowe przeciągi. Dlatego też architektura PRL ma specjalne miejsce w moim serduszku. Pasaż Śródmiejski, dziś nazwany pasażem Stefana Wiecheckiego łączy sobie wszystko, co we wspomnianej architekturze kocham. Beton, neony, stal, szkło, wysokości i szerokości. Pokazuję tu zdjęcie z lat świetności, gdzie szarość i surowość budynków otaczających pasaż postanowiono złagodzić zielenią, upchaną w dość dużych rabatach. Nad głowami przechodniów zamontowano pergole i łączniki pomiędzy sąsiadującymi budynkami. Wszystko to sprawiało wrażenie oazy, a przecież lokalizacja pasażu to ścisłe centrum miasta.
Niestety warszawską ścianę wschodnią zjadła PRL-owska nędza, która doprowadziła do tego, że pasaż marniał w oczach. Zadaszenia zlikwidowano, gablotki świeciły pustkami, a o roślinność nikt już nie dbał. Dopiero kilka lat temu pasaż przeżył rewitalizację i dziś wygląda imponująco. Co prawda, jedyną zielenią jaką się musimy zadowolić jest ściana bluszczu i ładnie przystrzyżone drzewa, ale gdy na ławeczkach gromadzą się ludzie, nie sposób nie odnieść wrażenia, że pasaż znów pełni swoją oazową rolę. Szczeólnie polecam go latem, gdy między budynkami robi się przeciąg, przynosząc ulgę spoconej skórze.
Bardzo ciekawy tekst o dekonstrukcji Pasażu i jego historii znajdziecie tu.
Ławki nie zachęcające do leżenia.
Bardzo podoba mi się to, że to, co na pasażu nowe, nawiązuje do tego, co stare. Neony zamiast świecących tablic.
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Pasaż Wiecha
Alternatywna rzeczywistość na Grzegorzewskiej 3
Oczywiście przedstawiony wyżej mural wcale nie znajduje się na Grzegorzewskiej 3, a na Kazury 10, ale jest doskonałą ilustracją miejsca, do którego Was zabieram. A zabieram Was w podróż w czasie do roku 1981, w którym dzień przed wybuchem stanu wojennego, rozpoczęto zdjęcia do pewnego serialu – jedynego zresztą kręconego w tym trudnym czasie.
Rozrastająca się betonowa dżungla na Urysynowie potrzebuje mieszkańców, a Ci z całej Warszawy zjeżdżają się na ulicę Alternatywy 4, by zamieszkać pod jednym dachem z cieciem z ambicjami, który będzie uprzykrzał im każdą minutę ich życia. Oczywiście do czasu.
Nie wiem, jak Wy, ale ja „Alternatywy 4” kocham całym sercem. Oglądam cały serial ze dwa razy do roku, by się „z nim zobaczyć” jak z dawno niewidzianym krewnym i przynajmniej raz w roku na poprawę parszywego humoru. Tydzień temu znowu wchłonęłam osiem odcinków „Alternatyw” i pomyślałam, że to moment na wycieczkę pod najsłynniejszy blok w Polsce.
Ursynów serialowy wygląda jak wyłożone wielką płytą wysypisko odpadów budowlanych. Ale ziemiste kopczyki i wały widoczne w tle serialu po kilku dekadach są przepięknymi pagórkami, okolica zagospodarowana w sposób doskonały, a bezkresne połacie pustej przestrzeni toną w zieleni. Jest tam przepięknie.
Na Grzegorzewskiej 3 tylko kilka szczegółów przypomina o serialowej rzeczywistości: charakterystyczny murek po lewej stronie wejścia do budynku, które w dzisiejszych czasach nie jest wejściem. Znajdują się tam gabinety lekarskie. Próżno też szukać drzewa, z którego Stanisławowi Aniołowi za kołnierz spadł słynny improwizowany sopelek. Są jednak te same balkony i chodnik z ostatniej sceny.
W prawdziwym życiu wejście do klatek (kilku zresztą) znajduje się z drugiej strony budynku. Ciekawe jak wygladałaby fabuła serialu, gdyby bohaterów było dokładnie tylu, ile wolnych mieszkań w całym bloku?
2017 i 1982/1983
Prawdziwe wejście do klatki
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
Schodki na Placu Grzybowskim nocą
Nie znajdujące się w pobliżu Kieliszki na Próżnej, nie Charlotte Menora, nie żadna inna ęą cafe, a schodki na Grzybowskim są największą petardą tej okolicy. Zakochałam się w nich kilka lat temu i od tamtej pory nie zmieniłam zdania. Chyba mi się nie dziwicie?
Dokładna lokalizacja na Google Maps:
A jakie Wy macie miejsca w Warszawie, które szczególnie kochacie i polecacie innym? Bardzo chętnie o nich poczytam i sprawdzę na własnej skórze!
***
Jest wiele miejsc w Warszawie, które chciałabym polecić, ale pomyślałam sobie, że nie wszystko naraz. Niebawem pewnie wrzucę pewnie swój spacerownik kulinarno-knajpiany, w dodatku uwzględniający spacery z nieco pustawymi kieszeniami.