Mam kilka ulubionych dni w roku: Wigilię, Mikołajki oraz urodziny. Kiedyś lubiłam do tego Dzień Dziecka i zakończenie roku szkolnego, ale z racji tego, że dwa ostatnie święta już mnie nie dotyczą, zadowalam się trzema pierwszymi. Ze wszystkich trzech, chyba najbardziej jednak lubię urodziny.
Z prostego powodu: są MOJE.
Nie mam zamiaru zabijać w sobie dziecka, które czeka z wypiekami na twarzy na dzień, w którym się je głaszcze, rozpieszcza, docenia, przytula, całuje, traktuje wyjątkowo i bezwarunkowo, sprawia się mu przyjemność.
Nieważne ile mam lat – urodziny zawsze przeżywam tak samo. A żeby mieć z tego dnia jak najwięcej, dzień wcześniej, kładę się spać po północy, żeby zbierać pierwsze życzenia, wstaję BARDZO wcześnie (w tym roku o piątej rano) i kładę się spać dopiero, gdy ten dzień minie. I naprawdę, przeżywam swoje urodziny w sposób najbardziej stereotypowy z możliwych.
Cieszą mnie życzenia, nawet te fejsowe, nie oburzam się, gdy składa mi je ktoś, z kim od lat nie mam kontaktu – to jest po prostu miłe. I dziwię się osobom, które mają wypełnioną rubryczkę z datą urodzin, a potem psioczą na znajomych, którzy złożyli im życzenia na Facebooku.
Lubię laurki, prezenciki, umilanie mi dnia, niespodzianki, przytulaski, buziaczki, kwiatki i serdeczność, oraz (gdy jestem w domu), hasło: “Zrób to za nią, ona ma dzisiaj urodziny”.
W ogóle, w urodziny, mam takie specyficzne wrażenie, że wszyscy w jakiś sposób świętują ze mną, mimo, że wiem, że tak nie jest. To pewnie wynika z tego, że nie wypieram się banałów i w nie wierzę. No i tort. Tort, to coś, co w urodziny być musi, i co kocham w urodzinach najbardziej. W urodziny musi być wyjątkowo.
Dzisiaj z ciekawości sprawidziłam statystyki tej wyjątkowości, a zarazem oczywistą wiedzę i, niestety, mit o wyższości urodzin nad imieninami legł w gruzach.
Zakładając, że na ziemi w tej chwili żyje 7 miliardów 97 milionów 411 tysięcy 500 osób (dane na godzinę 12:27), to dzieląc tę liczbę na 365 dni w roku, wychodzi, że każdego dnia (w tym i 11. lutego), urodziny obchodzi jakieś 19 i pół miliona ludzi. Przyjmując tę samą metodę szacunkową na samą tylko Polskę, to dzisiaj urodziny świętuje około 105.584 osób.
Okazuje się jednak, że to w przypadku imienin miałabym większy Współczynnik Posiadania Święta na Wyłączność (WPŚnW). W 2011 roku w Polsce było 206.848 osób o moim imieniu, które z kolei aż osiem razy znajduje się w imieninowym kalendarzu. Oznacza to, że w każde kolejne imieniny Justyny, świętuje zaledwie 25.856 osób, czyli aż cztery razy mniej niż podczas urodzin.
Mówią jednak mądrzejsi ode mnie, że są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwo, straszne kłamstwo i statystyka, dlatego liczby te traktuję z przymrużeniem oka (na ile oczywiście rozum pozwala). W swoim życiu osobiście poznałam zaledwie dwie osoby obchodzące urodziny tego samego dnia, co ja. Dziś dowiedziałam się, o dwóch kolejnych, a dodając do tego Jennifer Aniston, robi się z nas szóstka.
No i cóż; wyliczyłam sobie co najmniej 19 milionów powodów, które powinny mi odebrać radość, ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia. Za to fakt, że od chwili, w której napisałam pierwsze zdanie tego postu, populacja na świecie zwiększyła się o 12.300 osób, już tak. Co więcej, w ciągu ostatnich 12 godzin, na świat przyszło 209.000 dzieci, które też będą świętować urodziny tego samego dnia, co ja. Wszystkim 209 tysiącom tych dzieci, 105.584 Polaków oraz 19 milionom dzisiejszych jubilatów na tej planecie, życzę wszystkiego najlepszego.
A Wy wypijcie dzisiaj zdrowie przynajmniej jednej osoby z tych 19 milionów 😉