Skip to content

Dzisiaj zobaczyłam ten post i pomyślałam, że jestem szczęściarą, bo (niestety) dość sporo przeklinam. Staram się nie brzmieć jak pijana patologia z nocnych autobusów, ale cóż, różnie czasem bywa. W każdym razie, zaczęłam myśleć o tym, kiedy coś bolało mnie najbardziej, choć nie powinno, a kiedy coś, od czego powinnam wbijać zęby w gryzak, przeszło sobie bokiem jak majowa burza w Świętokrzyskiem.

bol

Kogut przy studni

Nie wiem, co trzyletnie dziecko może zrobić kogutowi, ale ilekroć pojawiałam się na podwórku mojej prababci, podbiegał do mnie i dziobal mnie po nogach. Ból ten musiał być tak paskudny i dotkliwy, że poskutkował moją kilkunastoletnią niechęcią do wsi, która przeszła mi dopiero wtedy, kiedy przerażona korporacyjnym trybem pracy, miałam ochotę spieprzać tam, gdzie nie ma nawet telefonów.

Rama męskiego roweru

Pamiętam, @#$%!, jak dziś. Lato, wieś (przypadek?) i pierwszy rower górski w rodzinie. Miałam siedem lat, pewnie jakiś metr dwadzieścia (w sumie niewiele mniej, niż teraz), jakieś dwadzieścia kilo wagi i miałam ogromną chęć karnięcia się na góralu taty. Rower, podejrzewam, ważył więcej ode mnie, a jego koła miałam spokojnie po pępek. Miał plus – szybko się rozpędzał. A za tym plusem stał od razu wielki minus – hamował niestety gwałtownie, co poczułam, kiedy wylądowałam w pozycji kamertonu na pięknej białej ciapkowatej ramie pierwszego górala w rodzinie. Bolało tak bardzo, że z tego, co pamiętam, leżałam przez dwa dni w łóżku, bo nie potrafiłam chodzić. Tamten ból nauczył mnie jeżdżenia tylko na damkach i tego, że miałam rację kilka lat wcześniej, kiedy nabierałam antypatii do wsi.

Siedzenie w autobusie

Hamujący autobus, ja w przejściu rozmawiałam z koleżanką (Mucza, pozdrawiam!:) ) o naklejkach, bo w szkole akurat była mania na naklejki i nagle autobus zahamował. Album z naklejkami gdzieś poleciał, tornister też, a ja wylądowałam na oparciu siedzenia przede mną. Myślałam, że umieram – nie mogłam wziąć oddechu, a do tego strasznie mnie boało „w środku”. Od tamtej pory wstaję dopiero wtedy, kiedy autobus staje na przystanku. Dżizas, to serio był moment, który w moim małym umyśle zapisał się jako: „prawie śmierć”.

Pierwsze kłamstwo, na którym przyłapała mnie mama

Kto wie, jak to jest być przyłapanym na kłamstwie, doskonale zna to palące mrowienie spływające od tyłu głowy, przez kręgosłup, aż do łydek. Oj.

Zdarte na asfalcie udo

(Znowu wieś). I nie pomógł nawet fakt, że byłam parę miesięcy przed osiemnastką. Nie wiem ile jechałam wraz z rowerem po asfalcie, ale bolało strasznie. Ale chwilę później w krzakach, obok których się wywaliłam, znalazłam porzuconego małego kotka, którego wzięłam do domu. Od tamtej chwili nie wierzę w przypadki 🙂

Czosnek w oku

Nie będę się rozpisywać. Ważne, że przez dwa dni wyglądałam jak żul po bójce.

Złamane serce

To trochę jak z kacem. Wiesz, że dużo alkoholu spowoduje, że na drugi dzień będziesz umierać, ale i tak, napaleni będziemy stać w kolejce w monopolowym po zmrożone pół litra. Złamane serce to (no, prawie) jedyny ból, który nie warunkuje, mimo, że boli jak cholera, trwa Bóg wie ile, ale i tak się chcemy pakować dokładnie tyle razy, ile razy będzie nas ściskać w podbrzuszu.

Fantomowy ból zęba

O MÓJ BOŻE.

„Przepraszam, ale wybraliśmy kogoś innego”

Ból, który zdarza się dość często, jeśli spojrzeć na oś czasu życia przeciętnego młodego człowieka. W związku, w pracy, w konkursach, w rekrutacjach, w projektach. Bardzo przykry, podobny do złamanego serca (ale w przeciwieństwie do niego), pouczający ból.

Zbity ekran, zalany laptop, skradziony telefon, stłuczka

I wielogodzinne rozkminianie: gdybym tylko zrobił krok więcej/mniej, gdybym wyszedł z domu minutę później, gdybym wsiadła innymi drzwiami do tego tramwacju, gdybym tylko nie dawał tej szklanki tak blisko.

Zazdrość i klasyczny „ból dupy”

To już nawet nie ból, a choroby cywilizacyjne. Jątrzą się i się i sączą, i trują, i szczypią, i parzą…

Oraz ten ostatni, przerażający ból, od którego zasysa się wszechświat…

Wrzucenie zdjęcia z watermarkiem i zniknięcie sprzed laptopa na kilka godzin.