Ostatnio dynia to taka modna rzecz. Od kilku lat powoli przemyca się do nas Halloween, a więc święto, w którym to warzywo króluje. Nie mam specjalnie zdania na temat tego, że powoli zaczynamy robić się mocno multikulti, ale cieszy mnie, że w kwestii kulinarnej coraz więcej rzeczy przenika do naszych kuchni i że zmieniamy nasze nawyki. Jednym słowem: cieszę się z dyni.
Teraz czas na wstydliwy comingout, gdyż pierwszy raz dynię w postaci innej, niż pestki, ostatni raz jadłam kilka tygodni temu. Mogę być jednak dumna z tego, że sama ją kupiłam i sama zrobiłam z niej coś, czym chcę się dzisiaj podzielić. A więc!
Odnoszę dziwne wrażenie, że jeszcze pokutuje jakaś powszechna opinia, że zupa-krem, to fanaberia i szpan. I, że niewątpliwie kremy są droższymi wersjami zupy. Dzisiaj jednak sprzedam Wam przepis na krem z dyni, na garnek którego wydałam… trzy złote.
W większości kuchni do stałego zaopatrzenia zaliczają się ziemniaki, cebula, czosnek i przyprawy. Ja w swojej zazwyczaj mam też włoszczyznę na ewentualność zachcianki na rosół bądź konieczność ugotowania bulionu. Staram się unikać kostek rosołowych i ulepszaczy smaku, jednak, jeśli komuś nie przeszkadza glutaminian, może ich używać.
Słyszałam od mojego zafascynowanego gotowaniem kolegi (pozdrawiam!), że dynię można świetnie łączyć z cynamonem i imbirem. W środę mam zamiar znowu spróbować zrobić coś z dyni, więc wszelkie wskazówki i propozycje na jej temat przyjmę z radością i tym razem przygotuję zdjęcia 🙂
Bon apetit!