Przyznam szczerze, że pisząc ten tekst mam sporo obaw. Po pierwsze, dlatego, że wkraczam w sferę, o której ludzie nie chcą wiedzieć i czytać, szczególnie mówię tu o mężczyznach (w myśl zasady, że dziewczyny nie robią kupy i nie puszczają bąków). Ale spokojnie, o kupie i o bąkach nie będzie ani słowa.
Odkąd usłyszałam pytanie “kiedy po raz ostatni robiłeś coś po raz pierwszy w życiu?”, zwracam ogromną uwagę na to, co zdarza mi się robić po raz pierwszy. I tak, ostatnio pierwszy raz w życiu grałam w Fifę i zdarzyło mi się z premedytacją jechać bez biletu (hell yeah). W ostatnim czasie też, przeżyłam po raz pierwszy coś strasznego, co powszechnie określa się za pomocą trzech liter.
P. M. S.
Rozumiem, zdarzają się fatalne dni. Dni, w których jest się smutnym, lub rozdrażnionym. Albo dni, w których czuje się beznadziejnie do tego stopnia, że nabiera się całkowitego przekonania o tym, że w życiu nic nie osiągniemy. Takie dni, w których nagle zaczynasz pochłaniać czekoladę na zmianę z czymś słonym, bo tak najbardziej ci smakuje. Dni, w których budzisz się i na zachętę z dezaprobatą kiwasz głową do odbicia w lustrze, bo przecież może być tylko gorzej. Dni, w których płaczemy z każdego powodu – bo w pracy jest przecież fajnie, bo kupiłam dziś coś fajnego, bo jechało fajne dziecko z babcią w autobusie, bo pogoda była fajna. Dni, w których czujemy się tak samotni, że czujemy ciepłe, romantyczne uczucia wobec pana w filmie xxx. Dni, w których obrażamy się nawet za pytanie co chcemy na obiad, a gdy już wywrzeszczymy odpowiedź zbliżoną do: “o co ci chodzi?! Przecież dziś wtorek, a korków rano nie było, dlatego kupiłam ten szampon, więc przestań mi ubliżać!”, orientujemy się, że chyba coś z nami nie tak i popadamy w panikę, że to skrajnie silna depresja i że nic, tylko iść po leki i na terapię.
Weźcie sobie teraz te wszystkie dni do kupy i skumulujcie je w jednej dobie, powielając ją przez tydzień.
Być może jestem teraz kompletną ignorantką, ale nie miałam pojęcia, że to taki horror. Że w ciągu kilku godzin, mogę stać się potworem i obcym, wyalienowanym stworem, którego sama nie poznaję.
Każda kobieta, która doświadczyła tego koszmaru, lub doświadcza go regularnie, może przyznać, z jak wielką radością darzy chwilę, kiedy odkrywa, że koszmar się kończy. Bo, co śmieszne, odchodzi dosłownie w przeciągu kilkunastu minut.
Gdy moja ponad tygodniowa hormonalna trauma odeszła, zaczęłam zgłębiać temat tego parszywego syndromu. Jak można było przypuszczać, nie wiadomo, co dokładnie go wywołuje. Nadmierne wydzielanie hormonu1 przy jednoczesnym niedoborze hormonu2 blablabla. Ważne zaś jest, że w ciągu tygodnia, który nasz organizm hojnie przeznacza na peemesik, zmienia się totalnie postrzeganie świata i może wystąpić aż (uwaga!) sto pięćdziesiąt “objawów towarzyszących”. Do najpopularniejszych z nich należą:
- rozdrażnienie
- huśtawka nastrojów
- dysforia (przeciwieństwo euforii)
- agresja
- depresja
- płaczliwość
- problemy z koncentracją i zapamiętywaniem
- zmniejszona aktywność życiowa
- uczucie zmęczenia
- zmiana apetytu
- bóle głowy
- bóle pleców
- bolesność piersi
- zaparcia i wzdęcia
- uczucie ciężkości, puchnięcia (głównie nóg i twarzy)
- wzrost masy ciała od 2 do 4 kg
- zaostrzenie alergii
- wzmożone pocenie, uczucie gorąca
- pogorszenie koordynacji ruchów
- problemy ze wzrokiem
- smutek
- przygnębienie
- rozczarowanie
Nie skłamię Was, jeśli powiem, że w ciągu jednego tygodnia miałam 20 objawów z tej listy, włącznie z pogorszeniem koordynacji ruchów, wzroku i wszechmożnym uczuciem rozczarowania całym światem i wszystkimi jego mieszkańcami.
PMS to nie ściema i potwierdzam wszystkie memy o nim traktujące. Wiem, że nie jest łatwo wytrzymać zarówno będąc doświadczającą tego koszmaru, ale też nie jest łatwo być obserwatorem tego opętania. Niestety, nie istnieją żadne skuteczne egzorcyzmy.
Wiem jednak, co może okazać się pomocne. Poza podaniem ciepłego napoju, kocyka, ugłaskaniem bestii i wyrozumiałością (okupywaną szczękościskiem), niewiele można zdziałać, ale jest szansa, że zniwelujemy “objawy towarzyszące” do naprawdę niskiego poziomu. Gdybyśmy tylko mogły, wyłączałybyśmy sobie PMSa przy pierwszych jego sygnałach, ale to trochę jak z alkoholem – nie da się wytrzeźwieć na zawołanie.
I tak sobie myślę, czy to czasem dla męskiej części świata nie jest szansa na odkupienie win, za te wszystkie poźnonocne powroty do domu na autopilocie i te kace przeleżane w wannie lub w kocu przed telewizorem z rosołkiem w kubeczku. Nie mówiąc o tych przeziębieniach, które tylko jakimś cudem nie kończą się interwencją pogotowia.
No, ale tak to już jest, że jesteśmy od siebie trochę pouzależniani i (choć czasem trudno jest wytrzymać), w gruncie rzeczy żyje nam się łatwiej. I o niebo przyjemniej.
Nie?