Skip to content

Kilka dni temu, podczas rutynowego przeszukiwania wszelakich możliwych segregatorów i teczek, celem znalezienia jakiegoś Bardzo Ważnego Dokumentu, trafiłam na nieużywany od roku notatnik.
Do notatników mam pewną słabość. Uwielbiam papier, lubię na nim notować i zapisywać różne rzeczy, od listy zakupów, po plany na najbliższych kilka godzin, tak, by nic nie wyleciało mi z głowy. Notatki najczęściej robię piórem, albo granatowym miękkim długopisem, a jeśli obu tych rzeczy nie mam pod ręką – ołówkiem. Notatniki preferuję w twardej oprawie, kołowe, lub zszywane, z papierem w kratkę.
Z segregatora wyciągnęłam wspomniany wcześniej notatnik. Kołowy, w okładce z przezroczystej twardej plastikowej folii, gładki. Otworzyłam go i po lekturze pierwszej strony miałam nieprzyjemne deja vu.
Data: 21.08.2012. Prawy margines zrobiony ołówkiem, w pionie napis „TEGO CHCĘ NAPRAWDĘ” ze strzałkami na lewo, tak jakby miały wskazywać mi pole do wypisania tych rzeczy, których miałam wtedy chcieć naprawdę. Strona jednak  pozostała pusta. Gładka, jak każda kolejna kartka w tym notatniku.
Dziś, starsza o dwa lata, próbowałam przypomnieć sobie, czego mogłam chcieć dwa lata temu. Na pewno chciałam, żeby „wszystko” się ułożyło. Związek, sytuacja z mieszkaniem, znalezienie nowej stałej pracy. Chciałam życia, które miałoby ręce i nogi, a więc dogadania się z kimś, z kim to życie dzieliłam, zrekrutowanie się do interesującej mnie pracy, dopasowania się do współlokatorów, bo uważałam za ważny fakt to, z kim mimowolnie dzielisz przestrzeń. Nie przypominam sobie ani jednej myśli o sobie.
Wertuję dalej ten pusty notatnik i trafiam na małą podłużną szarą kartkę. Na niej ołówkiem cele Wielkiego Planu: przeczytać książkę o „byciu teraz”, wstawać rano, kochać, nie wymagać zbyt wiele, zminimalizować stres, nie czuć wiecznego zagrożenia, nie złościć się, chodzić na basen, ważyć 57kg.
Wstawać rano jest dobrze. Nie mieć nadwagi również. Nie złościć się i nie stresować również. Ale jaki sens tkwi w mówieniu głodnemu o tym, by zawsze dokładnie szczotkował zęby po posiłku?
Zaczęłam więc przeglądać inne notatniki z tamtego okresu. Na kartce w jednym z nich, nie moim pismem narysowana tabelka, podpisana „Punkty dla Justyny”. Punkty Justyna mogła zdobyć za: chodzenie spać przed drugą w nocy, za chodzenie na basen, za każdy stracony kilogram, za każdy dzień bez narzekania. Po co Justyna miała zbierać te punkty? Nie wiadomo. Ważne, że ktoś je dawał i że były.
Czy dwa lata temu uważałam za coś dziwnego taki system nagród i regulaminów? Nie przypominam sobie. Wydawało mi się, że o to w życiu chodzi, by się dostosować i spełniać się w spełnianiu czyichś oczekiwań.
Dzień po moim notatnikowym odkryciu, życie dało mi okazję wysłuchania historii kobiety, która kilka lat swojego młodego życia spędziła na tkwieniu w ramach, które kompletnie obca osoba jej wyznaczyła. Na koniec z kunsztem chirurga plastycznego, z tych ram ją wyjęła i pozostawiła do utylizacji. Co więcej, nie była to relacja związkowa. Ot, po prostu, tak się stało, że ktoś dyktował jej życiem.
Pomyślałam sobie: co z nami, do cholery, jest nie tak?
Stanowimy (z niewielką przewagą) większość społeczeństwa, a zachowujemy się jak mniejszość. Mamy wybór, a żyjemy tak, jakbyśmy nie miały prawa do podejmowania decyzji. Chcemy być doceniane, a nie potrafimy zaakceptować tego, jakie i kim jesteśmy. Chcemy się rozwijać, a wieczory najczęściej kończymy przed telewizorem, chłonąc kolejny bzdurny program o laserowej depilacji łokci. Finalnie, za większość z tych rzeczy, winimy nikogo innego jak mężczyzn.
Że źli, że niewyrozumiali, że głupi, że beznadziejni, że egoistyczni, że nietolerancyjni, że nieromantyczni, że się nie domyślają, tak jak powinni, że nie potrafią nas docenić, że się rządzą, że dyskryminują, że nas nie szanują, że traktują przedmiotowo.
A kiedy my, kobiety, przestałyśmy się przedmiotowo traktować?
„Nie pójdę na imprezę, bo nie mam nowych ciuchów, a w tym już byłam”. „Nie spotkam się z nią, bo przytyłam”. „Po co mam z nim gdzieś iść, skoro i tak nie będziemy mieli o czym rozmawiać? Przecież z takimi jak ja nie ma o czym rozmawiać”. „Z czym do ludzi, przecież jestem byle jaka”.
Nie chcę wdawać się w zbyt głęboką analizę sytuacji, dlaczego tak materialistycznie podchodzimy do samych siebie, traktując się jak manekina poubieranego w cechy powszechnie akceptowalne i pożądane przez innych. Pewne jest zaś to, że nie zmienimy otoczenia tak, byśmy się w nim nareszcie zaczęły czuć dobrze, jeśli nie zaczniemy zmian od własnego myślenia. A to, wbrew pozorom, wcale nie jest takie trudne.
Zerwanie toksycznych znajomości, związków i relacji powinno wystarczyć na dobry początek. Które to relacje toksyczne? To już doskonale wiecie.
Po drugie, otwarcie się na innych ludzi. Nie mówię o siedzeniu w kręgu i piciu taniego wina z gwinta (chociaż czemu niby nie?), ale o dostrzeżeniu w człowieku drugiego człowieka. Każdy, bez wyjątku, jest kimś więcej, niż postacią z autobusu czy urzędu lub innego biura. Każdy lubi coś innego, każdy ma do opowiedzenia kilka ścinających z nóg historii, każdy ma w sobie kawał historii gotowych do tego, by je opowiedzieć po to, by ktoś inny mógł ich wysłuchać i z nich skorzystać (ponoć tym się różnią głupi od mądrych – ci pierwsi uczą się na błędach, które sami robią, ci drudzy – na błędach tych pierwszych).
Po chwili okaże się, że zaczynamy w sobie zauważać te drobne rzeczy, które widzimy u innych. Nawyki, cechy charakteru, zalążki pasji, dawno zapomniane i zaniedbane zainteresowania. Być może, odkryjemy przy okazji wiele wad, ale to tylko świetna szansa na to, by je oswoić i nad nimi popracować.
Tak, mam cienkie włosy, których nigdy nie uda mi się zapuścić do pasa. Tak, mam duże piegi na ramionach. Czasem mam niewyparzony język i szybciej mówię, niż myślę. Nigdy nie będę lekarką. Nie lubię książek fantasy. Nudzę się często, gdy oglądam filmy. Zamiast czekolady wolę tatara. Nie lubię butów na obcasie. Nie kumam piłki nożnej i nie interesuję się modą. Nie chodzę do kosmetyczki. Nie wyglądam jak modelka i nie robię szaleńczej kariery.
I co się dzieje, kobieto?
Nic. Jesteś po prostu człowiekiem.
*tekst ukazał się w BE Magazyn (3/2014)