Skip to content

Według wielu mądrych tego świata, w życiu najpiękniejsza jest jego nieprzewidywalność. To, że nigdy nie możesz wiedzieć, co kryje się za rogiem i nie masz zielonego pojęcia, co stanie się za pięć minut. Zgadzam się z tym, mimo, że nawet w swoim niezbyt długim życiorysie, znalazłabym kilkudziesięciomiesięczne okresy czegoś, co przeciętny Polak mógłby nazwać chujnią.
Jednak to właśnie ta chujnia nauczyła mnie w życiu najwięcej. Bardziej uważam, by nie wywijać żelazkiem podczas prasowania, albo nie wkładam balerinek na deszcz, bo wiem, że można skończyć w szpitalu z chorymi nerkami. I nie jem słonych rzeczy wieczorem, bo wiem, że rano będę wyglądała jak żul po tygodniowym ciągu.
Prócz tak bardzo praktycznych wskazówek, nauczyłam się tego, że mimo, że chujnię w życiu warto czasem przeżyć, bo kształtuje nas na lepszych, mocniejszych i silniejszych ludzi, to jednak są w życiu rzeczy, których zwyczajnie nie warto robić.
Na przykład?
ZAZDROŚCIĆ
Zazdrość to straszne uczucie. Potworne. To jest chyba najbardziej obszerny wór na wszelkie negatywne emocje, jakie ten świat widział. Złość, żal, zawiść, smutek, irytację, chciwość, nienasycenie, bezsilność, rozczarowanie, frustrację, stres, podenerwowanie, panikę, poczucie niesprawiedliwości, cierpienie… – mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać – wszystko to można wrzucić do wora z zazdrością. Do tego zazdrość odczuwa się też somatycznie: ukłucie w klatce piersiowej, gorąco-zimny dreszcz, szybsze bicie serca, niemożność naturalnego wyrażenia emocji.
Masz fajnych, szczęśliwych znajomych, ale tak się składa, że u ciebie jest trochę gorzej. Z jednej strony cieszysz się, lub powinieneś się cieszyć szczęściem innych, ale to palące uczucie, które właśnie cię gniecie, gdy słyszysz, że byli tu i tu, że poszli na fajną wystawę, kolację, że kupili sobie coś nowego do domu, zwyczajnie ci na to nie pozwala.
Jedziesz na wakacje, próbujesz się relaksować, ale wiesz, że ktoś inny pojechał na Malediwy, więc twoje Międzyzdroje to psińco, bo gniecie cię, że ktoś ma lepiej od ciebie.
Ktoś uważa dokładnie to samo, co ty, ale to jemu przypadają laury za opinię, nie tobie. Ktoś inny dostał większy kawałek tortu. Kogoś innego twój szef wybrał do pracy nad ważnym projektem. Ktoś inny stale ogrywa cię w grze, którą mu pokazałeś. Ktoś dostaje lepszą ocenę od ciebie, mimo, że wasze prace i wiedza były porównywalne.
W efekcie masz wszystko: jesz tort, masz pracę, masz opinię, z którą zgadzają się ludzie, na których uwadze ci zależy, masz kompana do gry i zdajesz egzamin, ale czujesz się tak, jakby ci ktoś dał polizać loda i wywalił go na chodnik. Czujesz się pozbawiony i ograbiony z tych wszystkich rzeczy, które w istocie wciąż posiadasz!
Znam ludzi, którzy twierdzą, że zazdrość leży w ich naturze. Nie wierzę w to za bardzo. Kiedyś pewien psychiatra powiedział mi, że chciwość jest naszą biologiczną cechą – gdzieś w głębi wciąż jesteśmy ludźmi, którzy walczą o przetrwanie, więc jednostka, która ciągle odpuszcza największe i najsmakowitsze kąski, prędzej, czy później zginie. W tę teorię jestem w stanie uwierzyć – to zdrowy egoizm, dzięki któremu udaje nam się przeżyć nawet po dziewięćdziesiąt czy sto lat. Zazdrość to jednak cecha, którą można okiełznać, bo to jeden z największych wrogów naszego rozwoju i nas samych.
Zazdrość powoduje, że popadamy w jakąś siatkę paradoksów: zazdroszcząc, zakładamy od razu, że ktoś ma lepiej, a żeby nie czuć tej różnicy, zaczynamy całą litanię bluzgów, negatywnych emocji, wstrętnych zachowań. Nagle uważamy się za lepszych, skoro osądzamy tych, którym zazdrościmy i zaczynamy przypisywać sobie szlachetne cechy (bo przecież ofiara zazwyczaj jest dobra i z pokorą znosi cierpienie). Dryfujemy na fali złorzeczeń i zawiści, aż lustro w naszej łazience przestaje odbijać nas, a zaczyna pokazywać zamkniętego zgorzkniałego człowieka.
Jak możesz iść do przodu, skoro ciągle patrzysz się na boki?
(Zazdrość w związku traktuję jako zupełnie osobną bajkę).
SŁUCHAĆ INNYCH ZAMIAST SIEBIE
Oczywiście, wszystko w granicach zdrowego rozsądku.
Ostatnio przeczytałam książkę o wybitnym polskim fotoreporterze, który od wczesnych lat czuł, że jego konikiem jest fotografia, jednak prócz niego nikt tak nie uważał. Naturalnie, wiemy już, że mu się udało, bo został mistrzem fotoreportażu, ale i on miał ojca, który mówił mu, że co to za zawód: fotografia?! I że ekonomia to prawdziwa przyszłość.
Wiem, że rodzice zawsze chcą dla ciebie najlepiej, że znają lepiej życie i że wiedzą, że czasem ulegamy porywom, do których (poza słomianym zapałem) nic nas nie goni… Ale jeśli myślisz o czymś wiele lat i to coś, co spędza ci niejednokrotnie sen z powiek, ciągnie i rwie cię stale w swoją stronę, to uwierz mi, że nie możesz tej siły zignorować.
Choćby nie wiadomo jak bardzo wydawało ci się, że jesteś w trudnej i zagmatwanej życiowo sytuacji, to naprawdę wyjście z niej niejednokrotnie składa się z kilku prostych kroków. Uczucie, kiedy te kroki zrobisz, jest nieopisywalne.
Jeśli będziesz słuchać tego, że ktoś mówi ci, że jesteś za słaby, że nie dasz rady, że “powinieneś zająć się czymś innym”, to w końcu w to uwierzysz i stracisz szansę na zyskanie czegoś bezcennego, czym jest pasja.
Kurczę, nawet jeśli twoją pasją jest kładzenie parkietu, czy robienie tipsów, albo bazgranie w szkicowniku – tylko robiąc to, co kochasz, masz szansę odnieść sukces, a przede wszystkim, być szczęśliwy.
Obejrzałam przed świętami trzeci sezon Bez Tajemnic, gdzie jedną z bohaterek jest ponad sześćdziesięcioletnia pani Janka (Stanisława Celińska), którą na terapię przywlokła córka. Nie będę Wam zdradzać fabuły, bo mam nadzieję, że obejrzycie ten sezon, lub chociaż tylko odcinki z jej postacią, ale opowiem Wam o jednej scenie, która do tej pory siedzi mi w głowie.
Mniej więcej wyglądała ona tak: pani Janka, niesamowicie pozamykana w sobie i w układach, w które weszła, pełna przykrych doświadczeń, żyjąca w poczuciu krzywdy i święcie przekonana o tym, że w życiu już nic dobrego jej nie czeka, nagle, w trakcie rozmowy z terapeutą, odkrywa z absolutnym zdumieniem:
A to w życiu chodzi o to, żeby być szczęśliwym?!
"Tak, w życiu chodzi o to, żeby być szczęśliwym" – otrzymuje w odpowiedzi i tamten moment uważam za punkt zwrotny jej serialowej historii.
Wszystkie drogi w życiu prowadzą do szczęścia. Naszego, naszych bliskich, zupełnie obcych, a jednocześnie ważnych dla nas osób, ale to szczęście musi wynikać z nas samych, a nie z fantazji innych ludzi na jego temat.
WSTYDZIĆ SIĘ
Kochasz robić muzykę, ale nie pokazujesz jej światu, lubisz tańczyć, ale tańczysz tylko za zamkniętymi drzwiami w pokoju, masz setki gigabajtów zdjęć, których nikomu nie pokazujesz, masz genialny pomysł, który może wiele wnieść, ale siedzisz cicho, lub widzisz kogoś, z kim bardzo chciałbyś porozmawiać, albo chociaż poprosić o numer telefonu, ale rezygnujesz i odchodzisz plując sobie w brodę, bo się wstydzisz.
Wstyd to słuszna kara za głupie lub niewłaściwe zachowanie. Ale wstyd rozumiany jako nieśmiałość, to coś w rodzaju całkowitego paraliżu – uniemożliwia nam podjęcie jakiegokolwiek działania.
Taki wstyd generuje od razu strach – przed porażką, przed wyśmianiem, krytyką czy odrzuceniem, ale jestem przekonana, że każdy z was, kto czyta ten wpis, ma w swojej pamięci co najmniej jedną sytuację, w której wstyd i strach zablokowały dalsze działanie.
Jak się czujecie z tym wspomnieniem? Nie żałujecie, że wtedy nie zaśpiewaliście, nie spróbowaliście wystartować w konkursie, nie powiedziałyście komuś, że chciałybyście się z nim umówić?
Kierowanie się wstydem, strachem i nieśmiałością zazwyczaj prowadzi do ogromnego poczucia żalu, że postąpiło się tak, a nie inaczej. Żal z kolei, to następna mocno destrukcyjna i do niczego nieprowadząca emocja. Właściwie to uczucie, które sprawia, że czujemy się starzy, rozgoryczeni i pozbawieni jakichkolwiek perspektyw.
WDAWAĆ SIĘ W ZWIĄZKI Z GÓRY SKAZANE NA PORAŻKĘ
Niby nigdy nie wiadomo, ale jednak są pewne sygnały, które są tak widoczne, niczym oznakowania remontowanych dróg, czy sygnalizacja na pasie startowym.
Prócz sytuacji, gdy świecących się na czerwono diod (niczym w stacji kontrolnej reaktora w Czarnobylu w kwietniu 1986) nie możemy nie zauważyć, (a dzieje się tak na przykład, kiedy poznajemy kogoś, kto jest w małżeństwie, narzeczeństwie czy stałym związku), są jeszcze jasne jak słońce sygnały, które często pomijamy dla świętego spokoju i wdajemy się w tzw. związki toksyczne.
Jasne, czasem zdarza się tak, że ludzie się rozstają i odchodzą do innych ludzi, ale warto poczekać, aż rozstanie stanie się faktem (mimo, że serce rwie) i potem dopiero wejść w nowy związek. I to właściwie tylko, kiedy jest się pewnym, że faktycznie ten związek się kończy (ale czy taką pewność można mieć będąc tą trzecią osobą?).
Jest jednak wiele sytuacji, w których spotyka się dwoje wolnych ludzi złączonych ze sobą jakąś chemią. Z założenia ma być fajnie i nic nie stoi na przeszkodzie, ale już w pierwszych chwilach okazuje się, że coś ewidentnie nam nie leży i postanawiamy ten fakt zignorować. Np. dziwne zachowanie po alkoholu, niekomfortowy dla nas styl imprezowania, dziwne upodobania, brak porozumienia, jednak niepasujące do siebie poczucie humoru. Do tego mocno wyraźna, narzucająca się opinia drugiej osoby, lub bardzo wcześnie się pojawiające kłótnie mające na celu “ulepszyć” ledwie narodzony związek.
Przysięgam, nie znam ani jednego przypadku, w którym takie oznaki nie okazały się w późniejszym czasie czymś nie do przeskoczenia. Tylko, że to “później” przychodziło po pół, roku, dwóch latach, kiedy ktoś zdążył się nie dość, że kompletnie zmęczyć i przeorać, to jeszcze zdążył sprać sobie swoje poczucie własnego ‘JA’ do niemal zera.
Mój dobry znajomy, który przez lata dzielił ze mną los samotnego i zagubionego neurotyka, dwa lata temu poznał swoją obecną żonę, z którą spodziewają się już dziecka. Kiedy zadzwoniłam do niego pogadać, spytałam:
A., a skąd ty wiesz, że to jest to?
A on mi odpowiedział:
Wiem stąd, że odkąd ją poznałem, wszystko stało się łatwiejsze i prostsze. Nic się nie skomplikowało. Jesteśmy razem i wszystko się nam po prostu po kolei układa i pasuje idealnie.
Od tamtej pory zaczęłam przez taki pryzmat patrzeć na związki, a właściwie na swój potencjalny związek. Weryfikowałam tę opinię u kilku szczęśliwych par i potwierdziły, że TO się po prostu wie, a nie trzeba o to walczyć na siłę i wbrew wszystkiemu.
Życie jest krótkie, warto próbować wielu rzeczy, ale takie związki sieją spustoszenie i nawet jeśli druga osoba jest cudowna i wspaniała (a często tak jest), to w tej konfiguracji i tak nic z tego nie będzie prócz bólu, płaczu, żalu, cierpienia, zrytej psychiki i kilku miłych wspomnień.
ODKŁADAĆ RZECZY NA ‘PÓŹNIEJ’
"Jutro – magiczna kraina, w której ludzkość przechowuje 99% swoich planów, postanowień i motywacji".
Co więcej, 99% tych planów, postanowień i motywacji nigdy stamtąd nie wraca.
Pojadę na wakacje, zabiorę się za muzykę, skończę książkę, przeprowadzę się, rzucę tę robotę i zacznę robić to, co lubię, nauczę się hiszpańskiego, zjem obiad w tej dobrej restauracji, kupię sobie jutro ten szalik, zadzwonię do niej dziś wieczorem.
Dupa, dupa, dupa.
'Później' nie istnieje. Nie ma go. Nikt go nigdy nie widział, nikt nie może sprawdzić, jak wygląda i czy w ogóle jest. Dlaczego więc lokujemy pragnienia w próżni?
Jutro może zacząć być rzeczywiste, jeśli już teraz zaczniesz je realizować. Zapisz się na ten hiszpański, zacznij odkładać kasę na podróż, wysyłaj CV, pojedź po ten szalik i zadzwoń teraz.
Ostatnio miewam co chwila olśnienia na temat ulotności życia. Paul Walker, który kilkanaście minut przed swoją śmiercią, zrobił sobie selfie ze znajomym, spacerująca w Nowy Rok rodzina, która pewnie w planach miała obiad o 13:00 i oglądanie telewizji po południu.
Co jeśli twoje, czy moje życie zaraz się skończy? Ilu rzeczy nie udało nam się przez odwlekanie zrobić? Kiedy tak naprawdę rozpocznie się to twoje “od jutra”, “od poniedziałku”, “od nowego roku”? Coś się stanie, jeśli wreszcie zepniesz pośladki i zaczniesz napierniczać passaty na fortepianie, by się nauczyć porządnie grać? Bardzo będzie cię bolało, jeśli zapiszesz się do tej szkoły językowej, lub kupisz wreszcie karnet na siłownię?
Owszem, stanie. Zaczniesz działać. A to najlepsze, co może Cię spotkać.
ZBYTNIO SIĘ PRZEJMOWAĆ
Jako należąca do (jak jeszcze niedawno myślałam) nieuleczalnego gatunku ludzi przejmującej się wszystkim, cierpiałam (dosłownie!) za każdym razem, kiedy docierała do mnie informacja o niepochlebnej opinii na mój temat. Jak ognia unikałam konfliktów, sytuacji, w której będę w konflikcie z kimś, z kim nie chciałabym w nim być i zawsze, kiedy powiedziałam coś, co wydawało mi się niestosowne, przeżywałam ten fakt przez kilka dni.
Ostatnio mocno przeżyłam taki właśnie dramat, który (gdy postarałam się spojrzeć z boku), mógłby spokojnie powstać w zerówce, a ja czułam ścisk w brzuchu i uczucie stałego dyskomfortu. Wtedy stwierdziłam, że chyba potrzebuję pomocy.
Wpisałam sobie w Google kilka magicznych formułek w stylu: “jak nie przejmować się opinią innych” i trafiłam na dwie perły, po lekturze których, dostałam do ręki wskazówki, jak iść przez życie z poczuciem własnej wartości.
Zmieniamy się dla ludzi, poświęcamy, robimy rzeczy dla ich dobra, a siebie mamy zazwyczaj w dupie. Takie mamy zadanie na tym świecie, by przede wszystkim o siebie dbać, a nie pchać się w więzy jakichś głupich i nieprawdziwych przekonań.
Pierwszym krokiem do tzw. wolności jest zaakceptowanie pewnych faktów, na przykład tych, że są ludzie, którzy nas nie lubią i że ludzie stale nas oceniają, i oceniają nas źle.
Po drugie, należy wziąć pod uwagę, że słowa innych ludzi bolą nas tylko wtedy, gdy my sami nadamy im jakieś znaczenie, czyli… to w nas leży rozwiązanie tego problemu, a nie w ludziach, którzy sprawiają nam przykrość.
Po trzecie, słowa, które mają nas zranić w większości są słowami wypowiedzianymi pod wpływem emocji, lub są słowami, które ktoś wypowiedział tylko po to, by wywołać w nas konkretne emocje: np. strachu, lęku, smutku, złości, przytłoczenia. 
Jeśli zaczniemy wierzyć, że jakaś pani Halina, która widziała nas w życiu raz w autobusie, kiedy zajechani po 12 godzinach pracy odważyliśmy się usiąść i nie ustąpić miejsca starszej osobie, ma rację stwierdzając, że jesteśmy chamscy, niewychowani i zasrani, to skończymy wszyscy jak odludek, który jest tak zły i okropny, że postanowił oszczędzić ludzkości męczarni i przestał wychodzić do ludzi.
A po czwarte, koniecznie należy przeprowadzić remanent wśród osób, na których naprawdę nam zależy i którym zależy na nas, bo nie ma nic ważniejszego od tzw. Swoich Ludzi. To z nimi śmiejemy się z tych samych rzeczy, to do nich dzwonimy z trwogą, gdy dopada nas jakiś straszliwy smutek, to oni wybrali nas na część swojego życia, to oni za nami tęsknią i to za nimi tęsknimy my.
Niestety, lubimy sobie wszystko brać za pewne, kiedy zrobi się bezpiecznie. Imponujemy tylko nowym ludziom: szefowi, ludziom z pracy, nowym znajomym. Robimy sobie takie zaloty, aż kogoś (powiedzmy), zdobędziemy.
Powinno być jednak tak (przyznaję, że nieraz dałam straszliwie ciała właśnie w tej kwestii), że to właśnie dla tych Naszych Ludzi powinniśmy być tacy, jacy jesteśmy dla tych, którym staramy się przypodobać: weseli, gotowi, aktywni, zaangażowani. 
Szanować ich choćby nie wiem co, bo to największy skarb jaki posiadamy.
Serio-serio.
___________________________
A wpis ten dedykuję Paulinie.