<
p style=”text-align: justify;”>
Nie wiem, co było pierwsze: moje samopoczucie, które trudno podsumować jakąkolwiek muzyką, czy to brak muzyki wywołał samopoczucie, które najlepiej określić słowem „blokada”. Dzisiaj podkradłam Krzyśkowi jego super słuchawki i wzięłam do pracy. Chciałam się odciąć od wszystkiego i znów zacząć słuchać muzyki tak, żeby czuć każde drgnięcie basu, rozwarstwiać utwory na poszczególne dźwięki, obserwować ich trajektorię. Śmiejcie się ze mnie, ale tak słucham muzyki – najpierw w całości, a potem warstwami, potem znowu w całości, a potem – w zależności od humoru – skupiam się na którejś z „warstw”.
<
p style=”text-align: justify;”>
Spotify był dziś dla mnie łaskawy i w muzyce dla mnie zawarł kwintesencję tego, czego muzycznie potrzebowałam najbardziej, a ja odkryłam coś, co było dla mnie przez lata oczywiste – świat z muzyką w uszach, wygląda zupełnie inaczej. Ma swój nastrój, klimat, płynie, nastraja i wydobywa z nas emocje, które często mamy pochowane.
<
p style=”text-align: justify;”>
Moje emocje są jak zupa minestrone – niby klarowna, ale z tysiącem różnorodnych kawałeczków, które potrafią zmienić smak potrawy, w zależności od tego, których warzyw kawałeczki znajdziemy na łyżce. Na śląsku mówimy na to „miszung”. A więc miszo mi się poczucie omnipotencji intelektualno-literackiej z kompletnym brakiem weny i pomysłu na to, by napisać znów coś dobrego, by pojawiły się komentarze, lajki, bo to jednak ma znaczenie dla kogoś, kto pisze. To jest cholernie ważne, gdy wiesz, że docierasz do kogoś ze swoim koszyczkiem słów.
<
p style=”text-align: justify;”>
Przez to często miszo mi się poczucie ogromnej sympatii do ludzi, których podziwiam, z przykrą zazdrością. Że oni się potrafią jakoś zrealizować, a ja w ogóle zapomniałam, jak to robić. A ja nie cierpię zazdrości. Nie ma bardziej destrukcyjnego i spalającego człowieka uczucia od tego pożaru w mostku, bo ktoś coś, a ty nie.
<
p style=”text-align: justify;”>
Muzyka ma w sobie coś takiego, że pozwala mi się skupiać na sobie i swoim środku, zamiast na wszystkim, co na zewnątrz. W czasach, gdy była ze mną muzyka, było mi dużo łatwiej się rozwijać, choć w życiu i każdej jego sferze panował burdel. Może muzyka pozwalała mi go jakoś momentami poukładać?
<
p style=”text-align: justify;”>
Jeszcze wcześniej, bo w jakimś 1998 roku zaczęłam robić swoją własną muzykę i robiłam ją przez jedenaście lat. Potem było wielkie trrrrrrach! i przestałam robić swoje dźwięki. Do dziś mam jakąś wyrwę, której nie potrafię niczym zapełnić. Powiecie: czemu nie zaczniesz znowu robić muzyki? Nie wiem, coś mnie blokuje. I to pewnie jest strach, że to, co powstanie, nie będzie mi się podobać. To jak z czytaniem własnego pamiętnika i wierszy – nigdy nie potrafiłam przeskoczyć tego uczucia wstydu i przeczytać sobie któreś ze swoich „dzieł”.
<
p style=”text-align: justify;”>
A więc pisanie. To kocham, lubię, potrafię. Ale tematy na reportaże nie znajdują się co pięć minut, a na blogu… Czy jest coś, czego jeszcze Wam nie powiedziałam, co wpisywałoby się w jego tematykę?
<
p style=”text-align: justify;”>
Czasem ciągnie mnie do jakichś zupełnie nowych rzeczy – urządzania wnętrz, jakiejś prostej sztuki, choćby kolażu. Ale potem dochodzi do mnie głos, który mówi: A co ty wiesz o urządzaniu wnętrz, skoro mieszkasz w dwóch pokojach i to jedyne, co w życiu urządziłaś? Albo szepcze: Jaka sztuka, glupia kozo, to jakieś wykleiciny pretensjonalnego słoiczka!
<
p style=”text-align: justify;”>
Czasem chciałabym po prostu mówić mądre rzeczy. Żeby zadzwoniła pani z Wysokich Obcasów i powiedziała: Pani jest taka mądra, bardzo bym chciała panią zapytać o ważne kwestie życiowe. Albo żeby Andrzej Tucholski mnie wymienił na wielkim wyświetlaczu, że oto Justyna Mazur – wpływowa osoba 2018 roku, która mówi, jak jest i robi z tego sztukę. Żeby taka Segritta wrzuciła mój link i powiedziała: O kurde, ona wyjęła mi to z ust! Czytajcie, a ja daję dożywotni follow!
<
p style=”text-align: justify;”>
A ja tak sobie siedzę w Warszawie, z sercem w jakiejś części pozostawionym na Śląsku i sobie marzę o tym, co jeszcze niedawno świetnie potrafiłam – o częstym pisaniu, o tym takim szale tworzenia, o wyżywaniu się na papierze. Boże, jak mi tego brakuje! I w tej tęsknocie, siedząc pod krzysiowobabciną lipą, przeczytałam w gazecie „Retro” o Agnieszce Osieckiej, która najbardziej w życiu bała się miłości totalnej, bo obawiała się, że straci dar pisania. Bywa, że człowiek szczęśliwy nie potrafi pisać, a jej najbardziej w życiu zależało na pisaniu. A ja raczej na pewno nie jestem Osiecką.
<
p style=”text-align: justify;”>
Siedzę więc w bloku na Warszawskim Targówku, z okna widzę dachy bloków i latające jerzyki i myślę sobie, że może to trzeba po prostu przeczekać. Że to samo przyjdzie.
<
p style=”text-align: justify;”>
Byle by była ze mną muzyka. Ona wszystko otworzy.