Ciul to słowo klucz. Na Śląsku jest wulgarne i oznacza mężczyznę, z którym (z racji jego sposobu bycia) raczej nikt nie chce się kumplować. W środkowej Polsce jest kimś niezaradnym, kimś, kogo wiecznie można własnie robić w ciula, a ten się nawet nie zająknie. Dzisiaj opowiem Wam o tym, jak to jest być ciulem, bo mam w tej dziedzinie profesurę.
Moja mama wpoiła mi do głowy, że w życiu warto być dobrym. Że warto się dzielić, dbać o innych, że nie wolno być chytrym, skąpym, egoistycznym i roszczeniowym wobec świata. Chyba nigdy nie spytałam dlaczego właściwie nie wolno, chociaż pewnie otrzymałabym odpowiedź, że tak jest po prostu nieładnie.
Na przykład wpojono mi zasadę o tym, że jeśli na talerzu są dwa kawałki ciasta, to zawsze powinnam najpierw dać drugiej osobie się poczęstować. A jeśli już dojdzie do tej jakże dziwnej sytuacji, w której to ja mam dokonać wyboru, zawsze powinnam wziąć mniejszy kawałek. Do dziś mogę wymienić prawdopodobnie każdą sytuację, w której wzięłam ten większy kawałek ciasta, bo zawsze wywoływało to we mnie ogromne poczucie winy. We własnej głowie stawałam się wtedy nikim innym, jak okropnym chytrusem i człowiekiem pozbawionym dobrych wartości.
Do 26 roku życia żyłam w przekonaniu, że tak po prostu jest. Nie myślałam nigdy nad tym, czy przypadkiem nie przesadzam z tym służalczym podejściem do życia i czy w efekcie takiego nastawienia, czegoś tak naprawdę nie tracę. Ten stan bycia ciągle miłą, posłuszną, taką, żeby tylko przypadkiem ktoś sobie nie pomyślał o mnie źle, zaczął się we mnie rozwijać poza moją kontrolą. Bycie zahukaną kozą stało się moim życiem.
Mając te 26 lat, poszłam na którąś z kilkudziesięciu sesji u pana Szymona (zajmującego się wówczas moją głową) i opowiedziałam mu naprawdę bzdurną historię o tym, jak na sushi był tylko jeden kawałek mojego ulubionego rodzaju nigiri i go sobie po prostu wzięłam, nie pytając najpierw mojego chłopaka, czy być może nie chciałby go zjeść. Czułam się fatalnie, nawet wiedząc, że on i tak nie przywiązywał do tego żadnej wagi, nie mówiąc o tym, że pewnie by go po prostu zjadł i nie pytałby mnie wcale o to, czy przypadkiem mam na ten kawałek nigiri ochotę.
Tamtego dnia zapłaciłam 100zł za to, że przez 50 minut przeżywałam podłość swojego zachowania.
I wtedy pan Szymon zadał mi pytanie:
A dlaczego miałaby pani tego nigiri nie brać? Dlaczego to właśnie pani ma zawsze brać mniejszy kawałek ciasta? Dlaczego akurat pani ma nie siedzieć przy oknie, brać najgorsze łóżko i przepuszczać wszystkich w kolejce?
Pytanie wydało mi się wtedy tak głupie i irracjonalne, że popatrzyłam na niego z politowaniem i powiedziałam:
No… bo przecież po prostu tak nie można.
Ale nauka nie poszła tak całkiem w las. Zaczęłam o tym, co usłyszałam, myśleć za każdym razem, kiedy znów chciałam dla siebie gorzej. No, bo kurwa, to jest robienie sobie gorzej.
Gdybym może te trzy lata temu pomyślała trochę dłużej i bardziej wnikliwie o tym, co mi pan Szymon wówczas podsunął na tacy, dziś byłabym dużo spokojniejsza, a na pewno wolna od znacznie wielu więcej rzeczy, niż jestem.
Nie byłabym dzisiaj aż takim ciulem.
Nie bałabym się powiedzieć, że się na coś nie zgadzam. Wyrażałabym swoją opinię, kiedy wiedziałabym, że mam rację, mimo, że w pokoju pełnym ludzi tylko ja miałabym inne zdanie. Od dawna ubierałabym się tak, jak się lubię ubierać, nie tylko wtedy, kiedy czuję się trochę bardziej pewna siebie. Nie bałabym się bronić wtedy, kiedy ktoś mnie obraża. Pokazywałabym faka wszystkim ludziom, którzy z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn, uważają, że mogą mi powiedzieć, że za dwadzieścia kilo mniej, będę ekstra dupą. Nie otwierałabym służbowej skrzynki z drżącym sercem pięć razy dziennie, kiedy jestem na urlopie, nie mówiąc o tym, że byłabym spełniona zawodowo.
Ale jako ciul doprowadzam do sytuacji, jak ta z całkiem niedawna. Od kilkunastu lat mam wyrytą w pamięci datę urodzin mojego byłego chłopaka (od kilku lat szczęśliwie żonatego) i mam w zwyczaju składać mu życzenia. Ostatnio zamiast SMSem, postanowiłam zrobić to na Facebooku i ze zdziwieniem odkryłam, że nie ma mnie w znajomych. Mimo to, napisałam miłe, kurwa, życzonka, ale spytałam, czy mnie pamięć zawodzi, czy wydaje mi się, że byliśmy znajomymi.
Odpowiedź, jaką uzyskałam, mnie lekko zmiotła, bo okazało się, że niestety on postanowił usunąć mnie ze znajomych, gdyż nie omieszkałam nie przyjść na zjazd absolwentów naszego liceum, a on chciał mnie tam widzieć, a w trakcie imprezy namawiał, żebym przyjechała. Do tego, nie zareagowałam kilka lat temu na jego zaproszenie na urodziny, rzucone ot, tak, pewnie w odpowiedzi na inne miłe, kurwa, życzonka. Wspaniałomyślnie dał mi jednak szansę naprawić swój błąd, dając mi zaproszenie do kościoła w niedzielę na 18:00 , bo będzie za niego msza (co do cholery… od kiedy on jest praktykujący?!).
Jak zareagowałaby osoba normalna? Albo parsknęłaby śmiechem z niedowierzania, albo kazałaby mu spierdalać, albo powiedziałaby: stary, chyba ci się obraz w oczach przekrzywił.
Ciul jednak zareagował tak, że zaczął tłumaczyć, dlaczego nie przyszedł na zjazd (z jego powodu w głównej mierze, o czym jednak nie wspomniał), zaczął przepraszać, potem powiedział, że może przyjdzie, jak mu nic nie wypadnie (szczęśliwie – wypadło), a po rozmowie, ciul czuł się przykro, że jego były chłopak po raz setny potraktował go z buta.
Ciula nikt nigdy nie będzie szanował, bo ciul nie szanuje się sam. Właściwie wszystko robi źle, bo pierwszą rzeczą w życiu, jaką ciul zrobił, było to, że się urodził. Przecież mógł urodzić się ktoś lepszy, kto zasługiwałby tylko na duże kawałki ciasta. Ciul nawet jeśli ma talent, albo i kilka, i okaże swą krnąbrność poprzez chęć ich rozwijania, to i tak będzie mieć poczucie winy, że być może nie powinien, bo przecież mógłby robić coś zwykłego, szarego, jak on sam. Ciul, nawet kiedy wie, że jest w niego robiony, nie piśnie słowem. Bierze na klatę kary, opierdole, uwagi, winę, bo jest naprawdę święcie przekonany, że pokora i spolegliwość to najważniejsze cechy dobrego człowieka, a jego głównym obowiązkiem życiowym, jest nieprzeszkadzanie innym. Dlatego też, ciul jest skazany na wieczną samotność.
Życie jednak czasem płata figle i spośród szarej i gęstej mgły spowijającej horyzonty, ciul czasem może jednak dostrzec, że, kurczę, pewne rzeczy trudno uznać za przypadek. Że może jednak tym ciulem jest niesłusznie? Że może to nie inni źle o nim myślą, tylko przede wszystkim on sam?
Będąca ostatnio na tak zwanym topie, Małgorzata Halber, w wywiadzie z Tomaszem Raczkiem (polecam każdemu), powiedziała, że miała kiedyś jeden z tych naprawdę złych dni, kiedy nic się nie udaje; że nie dostała jakiejś akredytacji, że nie będzie prowadziła jakiegoś tam programu radiowego, bo zabrakło jej siły przebicia, że coś tam jeszcze i coś tam jeszcze i nagle dotarło do niej, że to wszystko przez to, że ma niską samoocenę.
I nagle mnie jakoś tak uderzyło: wszystkie razy, kiedy jak przez grubą szybę słyszałam te wszystkie mądre zdania, że większość rozwiązań naszych problemów tkwi w nas samych. Przecież są rzeczy, na których mi zależy. Przecież mam marzenia i ochotę na życie. Dlaczego więc mam ustępować komuś miejsca i znów oddać lepszy kawałek? Dlaczego tym razem mam nie wziąć go dla siebie? Czy naprawdę obchodzi mnie to, co ktoś o tym pomyśli, kiedy to zauważy (jeśli w ogóle zwróci na to uwagę).
Pomijając kilka okoliczności mojego życia, na które naprawdę nie miałam wpływu, a które albo bardzo je zmieniły, albo mają na nie realny i materialny wpływ, to bardzo wiele z tego, co teraz mnie spotyka i z czego nie jestem zadowolona, wynika tylko i wyłącznie z postawy rasowego ciula. Schylania głowy, nie konfrontowania się z innymi, a więc i też całkowitego braku jakiejkolwiek walki o samą siebie.
Mam poczucie, że robię coś dobrze, a ten blog jest właśnie tym czymś. Do tego robię kilka innych rzeczy bardzo dobrze (na przykład spoko gotuję, lubię odśnieżać chodnik i malować ściany). Moja kobieca, nie raz szarpana hormonami logika mówi mi, że wartość produkuje wartość, że nic się nie bierze z tak zwanej dupy, jest więc spora szansa na to, że ja tym ciulem po pierwsze nie jestem, a po drugie wcale nie muszę nim być.
Otrzepałam piórka i kończąc pisać ten wpis o 5:05 w sobotni poranek, rzucam w eter myśl, że może właśnie wszystkie życiowe porządki w życiu należy rozpocząć od weryfikacji własnej samooceny i zacząć od jej reperacji. Mentalność ciula rozprzestrzenia się jak nowotwór i przejmuje kontrolę nad naszym umysłem. Dlatego tak ważne jest dbanie o własną samoocenę i praca nad nią, bo bez niej, to generalnie możemy siąść nad rzeką Bytomką i głośno zapłakać.
Nie mówiąc o tym, że Bytomka w dodatku bardzo śmierdzi.
***
Ja piszę, Wy czytacie – lubicie mnie bardziej, mniej, albo po prostu normalnie. Jakkolwiek byście mnie nie lubili, możecie dziś to wyrazić. Nie prosiłabym Was o to, gdyby nie fakt, że mam realne szanse rozpykać ten konkurs, ale stanęłam do walki z ciężkim kalibrem stron o chorych dzieciach, sparaliżowanych osobach i chorych na raka, dlatego bez Waszych głosów nie uda mi się być w tej 10-tce. Zależy mi na tym, jak jasna cholera, bo to moje marzenie, więc jeśli dotarłaś/dotarłeś aż do tego miejsca, weź do ręki telefon teraz (bo potem zapomnisz) i wyślij SMS o treści B11219 na numer 7122 (1.23zł przeznaczony na Fundację Dzieci Niczyje). Dzięki!