Skip to content

„Jeśli kierowca autobusu złośliwie odjedzie sprzed nosa pasażerce, chciałbym wiedzieć, z czego w życiu jest niezadowolony.

Co więcej – chętnie bym go zaprosił na piwo, aby wydobyć, skąd się bierze jego lekceważenie dla innych. Jeśli ktoś zabija, zawsze ciekawi mnie, kim był, nim postanowił zabić. Jeśli ktoś odkręcił przyciski w windzie, chciałbym nie tylko wiedzieć, do czego je wykorzysta, ale być u niego na Wigilii… To są moje pragnienia reportera”.

Takie słowa z ust Mariusza Szczygła, dotarły do mnie kilka minut przed napisaniem tego tekstu, a mam już tak, że albo temat wchodzi mi jak nóż w masło, albo wcale. Temat numeru to BE Best of, a ja nie napiszę o sobie. To znaczy napiszę, ale nie do końca.

Poznaję w życiu, jak każdy, ludzi. Poznaję ich w miejscach, w których pracuję, uczę się, na imprezach i podczas różnorakich spotkań towarzyskich. To, za co kocham internet, to to, że umożliwia mi też poznawanie ludzi niesamowicie interesujących i ciekawych, których przy żadnej okazji nie miałabym szansy poznać. To ludzie, których wnętrza jestem bardzo ciekawa i których bardzo chcę poznać, bo wierzę, że nie przypadkiem znajdują się na mojej drodze. Dziś będzie o takim człowieku.

Przeczytałam w życiu kilka tekstów motywacyjnych, obejrzałam kilka wykładów i wywiadów o podobnej tematyce i, przyznam, że niektóre zostawiły po sobie trwały ślad, a niektóre kompletnie wyleciały mi z głowy. Dziś mogę stanowczo powiedzieć, że nic tak bardzo nie inspiruje i nakręca do działania, jak prawdziwy człowiek z krwi i kości, którego w dodatku znamy, a który pokonuje trudną i ciężką, ale konsekwentną drogę ku upragnionym celom. O tej drodze można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest łatwa.

Więc poznałam takiego właśnie człowieka. Załóżmy, że ma na imię Jacek i że nie skończył jeszcze 25 lat. Załóżmy, że ma pasję, którą większość ludzi może traktować jako hobby, nie zaś jako pracę. Załóżmy, że nie poszedł na studia, tylko (w skrócie) postawił na rozwijanie swojej pasji. Wszystko prócz imienia było dla mnie nieznane, bo wiedziałam o tym Jacku jedno – jest arcyzdolny w tym, co robi. Tak zdolny, że patrząc na rzeczy jego autorstwa, nie raz zbierałam szczękę z podłogi i po cichu zazdrościłam mu tego, że robi to co kocha i że jest w tym tak świetny.

Medal ma dwie strony. Jacek, jak większość bardzo utalentowanych osób, nie do końca wierzy w to, że to co robi jest już w tej chwili bardzo dobre. Z jednej strony jest o tym przekonany, a tym samym, w środku hulają mu kule traw pędzone wiatrem. W środku Jacek jest niezdolnym do niczego przeciętniakiem, bo tak mu mówili, gdy wybrał swoją drogę.

Wybrał, czy uciekł? U niedocenionych za młodu zdolnych ludzi, to chyba równoznaczne. Uciekasz do tego, co naprawdę kochasz, a rzadko rzeczy, poprzez które się wyrażamy, są złe (ok, wyłączając wiadome przypadki).

Rozmawialiśmy niedawno. Tak naprawdę – na żywo, nie przed telewizorem, bez telefonów w dłoniach i bez alkoholu. I to była najbardziej przykra rozmowa od długiego czasu. Siedziałam bowiem obok kogoś z potencjałem i determinacją, której sobie mogłabym tylko życzyć, a w środku tego kogoś wciąż pulsuje to stare: nie umiesz, nie potrafisz, nie dasz rady, weź się za coś innego, daj sobie spokój. I wiesz już, że choćby znalazł się lejek, którym możesz dotrzeć przez ucho do jego mózgu, nie zdołasz zmienić tego obecnego przekonania, że to, co zostawił za sobą, żeby podążać za swoją pasją, nigdy nie było i nie jest, nawet w części, warte tego, co robi teraz. A teraz (choć on tego pewnie jeszcze nie wie), jest przede wszystkim wolny.

Każdy ma swoich kibiców, fanów, trenerów, ale też i sceptyków i krytyków. Niektórzy mają też sabotażystów, których celem życiowym zdaje się być podcinanie skrzydeł innym. Niektórzy jednak pozwalają sobie wmówić, że praca to obowiązek, a cała reszta, to pierdoły, a inni, w tym i (powiedzmy) Jacek, puszczają te rady mimo uszu.

Dla sąsiadek i starszych pokoleń pewnie będą wyglądać jak niepoważni ludzie, którym się zwyczajnie nie chce „wydorośleć” i osiąść w „poważnej” pracy. Zadać sobie ten trud i zacząć wieść tak zwane życie codzienne. Wygodne, przewidywalne, bezpieczne. Nierób, cwaniak, dzieciak – tyle mogą usłyszeć na odchodne od ludzi, którzy ponoć „wiedzą lepiej”.

Jackowi jest przykro – no bo komu by nie było? Ale Jacek robi jedną rzecz. Swoje.

Wstaje wcześnie rano, je kanapkę z serkiem light i pomidorem, i (wiem to) naprawdę-naprawdę, wciela swoje plany w życie. Krok po kroku, dzień za dniem, z tygodnia na tydzień jest coraz lepszy, choć na zewnątrz bardzo niepozorny, skromny i pokorny.

Daję głowę, że kiedy wypuszcza kolejną zrobioną przez siebie rzecz, sprawdza kilkadziesiąt razy, czy aby na pewno jest perfekcyjna. W środku przecież musi skreślić za każdym razem i nieroba, i cwaniaka, i dzieciaka, za którego go przecież uważano.

„Kiedyś, wiesz, będę lepszy i udowodnię sobie, że jestem coś wart” – powiedział mi. A ja, temu (powiedzmy) Jackowi, życzę, żeby wkrótce, przecierając po prysznicu parę z lustra, zobaczył w nim kogoś, kim już dawno jest. A jest najlepszym, kim może być w tej chwili.

A potem? Potem będzie tylko lepiej (powiedzmy) Jacku.
Jacek duzy

Tekst ukazał się w 6. numerze Magazynu BE.