Może dziś nie jest zbyt fortunny dzień na takie tematy, tym bardziej, że to jeden z moich ulubionych dni w roku, ale temat od jakiegoś czasu mocno leży mi na wątrobie, więc pozwoliłam sobie w taki dzień jak dziś, sprawić prezent w postaci zjedzenia kilku czekoladek i zrzucenia tego, co mi tak od tych kilku dni ciąży.
Zadbana, dobrze ubrana, interesująca, bezinteresowna, inteligentna, miła, życzliwa, z pasjami, porządna, romantyczna, rodzinna, otwarta, pogodna, otwarta na nowości, kochająca aktywne spędzanie czasu (ale i spanie w do południa), radosna, oczytana, niezależna, pracowita, opiekuńcza, kreatywna, zabawna, błyskotliwa, wrażliwa, silna, wspierająca, empatyczna i (tu wpiszcie dowolny ciąg podobnych zalet).
Właśnie opisałam przeciętną bohaterkę komedii romantycznych, w których to szara myszka zostaje skopana przez życie, które potem próbuje sobie odbudować z lepszym lub gorszym skutkiem, jednak wciąż niezauważana przez faceta, z którym i tak finalnie się zejdzie. Wszyscy jej kibicują, a faceci wrażliwi na komedie romantyczne, wiedzą, że oni od razu dostrzegliby blask w tym nieoszlifowanym diamencie. Nawet, jeśli ta dziewczyna byłaby łysa, albo była ruda, miała piegi, może trochę krzywe zęby, albo byłaby za niska, albo ponadprzeciętnie wysoka. Albo nawet, gdy z jakiejś subkultury, albo zajmowałaby się kompletnie urwanymi z księżyca rzeczami (zresztą na tej kalce bazuje połowa tego typu filmów). Nigdy jednak by się to nie wydarzyło, gdyby ta kobieta posiadała jedną, kompletnie dyskwalifikującą ją cechę – nadwagę.
Nie polemizuję z faktem, że nadwaga i otyłość jest ok bo (choćby rozpatrywać to w kategoriach zdrowia), nie jest i nie będzie. Tak samo jak palenie fajek, czy chodzenie na solarium, albo coś podobnie szkodliwego. Nie wierzę jednak w to, by kiedyś ktoś naprawdę bez zastanowienia zdyskwalifikował drugiego człowieka na podstawie takich zgubnych nawyków, w przeciwieństwie do nadwagi.
Jasne, gdybym była facetem, też pewnie częściej oglądałabym się za szczupłymi dziewczynami, niż za takimi, które są “ładne, lecz”, ale nie potrafię zrozumieć i bardzo ciężko mi się zgodzić z istotnością argumentu jakim jest waga kobiety.
Waga to jedna cecha, która potrafi przyćmić zestaw czterdziestu innych superlatyw i wspaniałych zalet i, paradoksalnie, nawet ten, że kobieta jest zwyczajnie piękna.
Co z tego, skoro jest gruba?
Jasne, jeśli komuś nie pasuje jego własna waga, prawie zawsze może to zmienić i część to robi, a część popada w beznadziejną spiralę, w jaką popada większość nałogowców – czuję się źle, więc jem, skoro jem, to tyję, a więc czuję się jeszcze gorzej, więc jem i tak koło się zamyka.
Niezależnie od tego, czy ktoś to zmienia, czy nie zmienia, zawsze ma przypiętą łatę grubej (czytaj: trzeciej kategorii) kobiety. Niedawno Segritta pisała o tym, że słowo gruby nie jest określeniem pejoratywnym, tylko określeniem konkretnego typu budowy i masy ciała. I ja się z nią zgadzam, lecz tak by było w świecie idealnym. W tym, w którym żyjemy, gruba jest Edyta Górniak, która przytyje w wakacje kilka kilogramów, a z wagi zgromadzonej w trakcie ciąży i z jej zrzucania po porodzie, robi się w tym świecie reality show. Jeśli gruby to tylko określenie, dlaczego nie robi się takiej prawdziwej nagonki na, na przykład, palaczy?
Gdzie w takim świecie jest miejsce dla takich lasek jak ja?
Bam! Dla większości z Was, która nie zna mnie z tak zwanego realu, w domyśle jestem szczupłą i atrakcyjną dziewczyną, bo grube laski przecież nie piszą fajnych rzeczy. To za fajnymi laskami idzie się do sklepu wydawać kupę pieniędzy na to, co one noszą. Ogląda się je w gazetach, w tv, na zdjęciach z imprez – nie szkodzi, że niektóre ćpają, piją, robią głupoty, albo zwyczajnie nie niosą za sobą żadnych wartości. To przecież nie jest AŻ TAK STRASZNE, jak bycie grubą.
W tym świecie piękna i utalentowana Adele i tak będzie memowym wielorybem rollin’ in the deep.
A więc taki to mój mały coming out przed tymi, którzy mnie nie widzieli na żywo – oprócz tego, że mam zestaw naprawdę fajnych cech, mam BMI w wysokości 28.2, które je skutecznie zakrywa. Jestem na diecie, do pracy przynoszę sobie niesolone jedzenie w czterech pudełkach (by jeść regularnie), chodzę na siłkę, jestem konsekwentna i mocno zdeterminowana. To wszystko jednak wcale nie zmienia tego, że boli mnie to, iż w tym świecie fakt, że toczę ze sobą naprawdę ciężką walkę, nie ma najmniejszego znaczenia i choćbym nie wiem co teraz zrobiła i tak jestem już w szufladzie grubasek. A to, że może być mi z tego powodu przykro, czasami nawet bardzo – no cóż… takie życie. I mimo, że uwagi, podsumowania i oceny pochodzą często od ludzi, spośród których naprawdę niewielu kiedyś coś ze sobą zrobiło, to nie ma to najmniejszego znaczenia. Na końcu feedback i tak jest prosty: you’re fat – your argument is invalid.