Skip to content

llkkk

Zdolność do bycia sam na sam ze sobą zawsze postrzegałam jako wyraz ogromnej dojrzałości. Mało co wymaga tak ogromnej życiowej odwagi, jak i samoświadomości, a także pewności siebie rozumianej jako kompletna wiedza na temat swojego wnętrza, wartości i wszystkich wad i zalet oraz ich akceptacji. Jak znieść samotność pojmowaną nie tylko jako brak osoby, z którą dzielimy życie, ale uczucie zupełnego oddzielenia od świata, który nas otacza?

Od razu mogę odpowiedzieć na pytanie postawione we wstępie. Nie mam zielonego pojęcia. Szczerze powiedziawszy, nie wiem nawet dlaczego tak zaczęłam ten wpis, ale pisanie ostatnimi czasy sprawia mi potężną trudność. O dziwo, wcale nie dlatego, że jestem szczęśliwa, a dotychczas tylko w okresach satysfakcji nie potrafiłam wydusić z siebie sensownego zdania.

Zawsze starałam się być z Wami szczera, więc i tym razem będę. Dałam się nieco zaskoczyć i po raz pierwszy w życiu stres kompletnie rozłożył mnie na łopatki.

Jaki stres – możecie zapytać. Również i na to pytanie nie jestem w stanie Wam odpowiedzieć. Zbliża się koniec najbardziej intensywnego roku w moim życiu, a ja zamiast się cieszyć z kilku naprawdę fajnych rzeczy, które udało mi się osiągnąć, czy ogarnąć, czuję huczącą w uszach ciszę. Nie wiem, co dalej.

Właściwie powinnam sprostować drugi akapit, bo wiem, dlaczego tak zaczęłam ten wpis. Mam zwyczaj zapisywania cytatów i rzeczy, które gdzieś zaobserwuję, bo wiem, jak bywają ulotne. I kilka tygodni temu jadąc autobusem do pracy zauważyłam opartego o barierkę schodów chłopaka, który jadł sobie kanapkę. Stał, patrzył się przed siebie, spokojnie jadł tę kanapkę w aluminiowej folii, a wokół kręcili się ludzie, których on albo nie zauważał, albo po prostu zwyczajnie traktował ich jako element otoczenia.

Śmiejcie się, ale ta scenka mnie naprawdę poruszyła. Wiem, że nie byłoby mnie stać na to, żeby wziąć sobie taką kanapkę, stanąć przed wejściem na uniwersytet i sobie ją, kurczę, spokojnie, bez pośpiechu jeść. Bo nienawidzę jeść sama, bo nie lubię być sama w miejscach, gdzie powinno się być w grupach, mimo, że z natury jestem samotniczką i bardzo często się izoluję. Bo ktoś pomyśli, że nie mam znajomych. Bo to tak potwornie niezręczne tak po prostu sobie jeść kanapkę.

Koszmarem moim (28-letniej kobiety) potrafi być poruszanie się po uczelni i chodzenie na zajęcia w grupach, w których nikogo nie znam. Ciągle i ciągle myślę o tym, co ktoś sobie pomyśli, jak źle zaakcentuję u umlaut na niemieckim, mimo, że chodzę do grupy z ludźmi, którzy tego języka nie znają kompletnie.

Ta ciągła pogoń za czyjąś akceptacją zagoniła mnie w różne dziwne miejsca, między innymi na Tindera. Fajnie jest sobie pooceniać innych zza smartfonowej szybki, kliknąć nope, albo kliknąć like, udawać, że się nie ma kompleksów, że się naprawdę ma wyjebane na bzdety, że się nie ma na nic czasu, bo się robi w życiu tyle, że głowa mała. Jedziesz autobusem – klikasz. Czekasz na lekarza – klikasz. Leżysz w łóżku i spodziewasz się takiego samego jutra – dalej klikasz. Coś czasem zaskoczy. Pójdziesz na kawę, może na trzy, może do łóżka, może na randkę, a może na nic. Poznasz kilka fajnych osób, z którymi będziesz utrzymywać kontakt poza aplikacją, niektórych zablokujesz, o niektórych nie będziesz pamiętać wcale.

Rozdrobnisz się na kilkadziesiąt płytkich konwersacji o tym co robisz, o tym co robisz po tym, jak skończysz robić to, co robisz na co dzień. O tym jakiej słuchasz muzyki, po co tu jesteś i kogo (lub czego) szukasz. Czy masz czas na kawę, czy nie, a jeśli masz, to kiedy. Dlaczego jesteś teraz tam, gdzie jesteś i kiedy będziesz w stolicy, albo w Krakowie. Czy możesz wysłać zdjęcie w szortach, bo jakiś Zbyszek lubi szorty. Ktoś inny spyta, czy nie przydałby ci się masaż pleców, lub czy nie masz ochoty na wino i jazz. Czytasz to wszystko w imię szansy na to, że twoja samotność raczy zniknąć, lub usunie się w cień.

Masz ochotę na drugiego człowieka. Po prostu. Nie na seks, nie na randeczki przy kawie, nie na pierdupierdu. Masz ochotę poznać człowieka przez duże C. Kogoś, z kim będziesz rozmawiać godzinami, kto będzie podobny, ale kompletnie różny zarazem. Kogoś, z kim będzie ci dobrze w życiu, zarówno, jeśli to będzie tylko przyjaźń, czy nawet wtedy, kiedy uda się z tego zrobić coś więcej.

Powierzchowność tych czterystu iluś rozmów, które trudno nazwać rozmowami, zepchnęła mnie w rejony ciężkich rozkmin na temat tego, czy i gdzie są schowani ludzie, na których czekam i których w życiu szukam. Z drugiej strony warto było odpisywać na prawie każdą wiadomość spełniającą kryteria niedeblizmu, bo udało się oddzielić kilka porządnych ziaren od reszty plew. Mówię w czasie przeszłym, bo dwa dni temu moje konto na Tinderze przestało istnieć.

Zazdroszczę ludziom cierpliwym, którzy potrafią czekać latami na coś wartościowego, chociaż nie wiem, czy to jest też do końca dobra postawa wobec samotności. Podziwiam z kolei także ludzi, którzy nie wstydzą się tego, że czują się samotni i aktywnie szukają innych. Mogłabym posłużyć się tutaj przykładem rolników z „Rolnik szuka żony”. ale po finałowych odcinkach, nie mogłabym powiedzieć o większości panów (prócz jednego) właściwie  nic dobrego. Polecam Wam za to (bez cienia ironii) serial dokumentalny „Panny na wydaniu” oraz stary już serial „Nieparzyści”.

Wyjście samotności na przeciw wymaga bardzo dużej pokory, odwagi i siły. Bo to przecież źle brzmi, kiedy mówisz, że źle ją znosisz. Ktoś może sobie pomyśleć, że uczepisz się pierwszej lepszej szansy i owiniesz się wokół niej jak bluszcz. Wiesz, że się nie uczepisz, bo z dwojga złego: fatalnego związku, a wiecznej samotności, wybierzesz tę drugą opcję, choć to wcale nie zmienia faktu, że jest ona kiepska i przykra.

W szkole uczyli mnie, że w rzeczach, które się pisze, powinna być teza, którą udowadniam, lub obalam, a wszystko to robić powinnam w spójnym szablonie wstępu – rozwinięcia – zakończenia. Dzisiaj nie udowodniłam żadnej tezy. Dzisiaj opowiedziałam Wam o tym, dlaczego nie pisałam od kilku tygodni, oraz o tym, że myślę o tym, że jednak drugi człowiek w życiu jest niesamowicie ważny. Ta wiedza mnie cieszy, bo wierzę, że jeśli czegoś się bardzo pragnie, to przy odpowiednim podejściu, prędzej, czy później, tę rzecz się dostaje. I nie chodzi tu wcale o doła czy desperację. Chodzi o to, że można spełniać marzenia, odnosić sukcesy, robić nowe projekty, ale po powrocie do domu, jedyne co się czuje, to wszechogarniająca pustka.

I taka cisza, która aż huczy.