Są na świecie nieprzyjemne rzeczy. Jedną z nich na pewno jest męczące oczekiwanie na ważną rozmowę, taką, jak ta, którą dziś muszę odbyć z moim szefem.
Za kilka dni kończy mi się okres próbny, a więc muszę spotkać się i omówić ten czas ze swoim przełożonym. Odsuwając na bok wszelkie personalne sprawy, musiałam zrobić trzymiesięczny rachunek sumienia – co udało się zrobić, czy coś zawaliłam, co poszło nie tak i co bym chciała zmienić.
Z duszą na ramieniu szłam dziś do pracy, a pogoda też nie poprawiała humoru. Tuż przed spotkaniem, kiedy moje tętno wynosiło nie wiem ile, ale na pewno sporo, mój szef przesunął spotkanie na 16:00. Najgorzej, bo czeka mnie cały dzień w stresie.
Opowiedziałam o tym Filipowi, który jak zwykle wiedział, jak mnie pocieszyć.
Wiesz co, w Newsweeku był ostatnio artykuł o tym, jak w Goldman Saachs szefowie ustawiają spotkania na 16:00, a potem się spóźniają specjalnie o kilka godzin i wywalają tych, którzy nie poczekali, sprawdzając w ten sposób lojalność, determinację itp.
Jest szansa, że on przeczytał ten artykuł.
Także gdybym dziś o 20:00 była wciąż w pracy, będziecie wiedzieć dlaczego.