Nie jestem z tych osób, którym wydaje się, że gdy ich przez tydzień nie ma, to w kilkudziesięciu tysiącach domów w Polsce panuje niepokój i poruszenie, które po miesiącu przeradza się w mocny dyskomfort.
Kiedy nie piszę, głównie odpisuję na maile, rozmawiam z Czytelnikami, a gdy uporam się ze wszystkimi wiadomościami muszę resetować umysł, a blog tego resetu mi nie daje.
We wtorek o 23:30 przyszedł do mnie kolejny mail, który jednak odczytałam dopiero w środę rano. Był krótki:
Mam cudownego męża i trójkę dzieci. Pogubiłam się i nie potrafię sobie poradzić, więc postanowiłam się zabić. Bliscy z czasem przełkną stratę i będzie im beze mnie lepiej.
Odpisałam od razu, chociaż od wysłania maila minęło 13 godzin.
Bliscy nie pogodzą się z Twoją śmiercią, to tak nie działa, to nie jest wyjście. Nie zabijaj się, nie jesteś sama. Pomogę Ci. Idź tylko czym prędzej do szpitala lub wezwij pogotowie.
Odeszłam od komputera, ale coś nie dawało mi spokoju. Nie miałam praktycznie żadnych danych, prócz maila, z którego wysłała wiadomość i imienia. Zaczęłam ją tropić, ale wrzucony na Facebooka mail zaprowadził mnie tylko do jakiegoś młodego chłopczyka, do którego nie mogłam nawet wysłać prywatnej wiadomości pod tytułem: daj mi telefon do swojej mamy. O ile to w ogóle dobry trop i jego mama. Ale już miałam nazwisko.
Tych maili od rozważających samobójstwo osób mam średnio jeden dziennie. Ale ten był inny. Nie nastawiony na rozmowę. On mnie informował o zamiarze.
Zadzwoniłam więc na policję, choć biłam się z myślami, jak wytłumaczę dyspozytorowi numeru ratunkowego, że oto, proszę pana, mam blog, no i tam piszę o psychice ludzkiej i czasem piszą do mnie ludzie z prośbą o poradę i dziś napisała nieznajoma mi osoba, że chce się zabić, a ja nie wiem co zrobić, a czuję, że coś zrobić trzeba. Że mam maila, że mam powiązany profil na Facebooku, że mam imię i kilka poszlak dotyczących jej rodziny.
Pan po drugiej stronie telefonu się przejął i po kilkudziesięciu minutach, do moich drzwi zapukali policjanci w cywilu. Co to za strona, ten mój blog, co to za mail, skąd ja wiem, że chodzi konkretnie o to nazwisko. Więc streściłam moje pięciominutowe śledztwo, które z kolei przejęta para policjantów pociągnęła dalej, wyciągają z bazy imię matki chłopca.
Zgadzało się z podpisem w mailu. Po kilku minutach policjanci z Targówka wiedzieli już wszystko o rodzinie ze Świdnicy, do której wysłano patrol na interwencję "do samobójcy". Jeśli mail był prawdziwy i szczery (w co nie wątpię), mam nadzieję, że Pani X. otrzyma pomoc, a jej rodzina dowie się o problemie, z którym zmaga się w samotności, w zakleszczeniu i w poczuciu wstydu i strachu. Że będzie miała wsparcie. Jeśli jednak był to jakiś dowcip… chociaż nie. Nie chcę w to nawet wierzyć.
Piszę o tym, bo sama niedawno dowiedziałam się, że próby lub zamiary samobójcze należy zawsze zgłaszać policji, bo ta dysponuje naprawdę wieloma sposobami dotarcia do osób. Jak widać po dzisiejszym przykładzie – są to sposoby błyskawiczne, nieznające żadnych granic.
Chciałam bardzo podziękować Pani aspirant sztabowej Monice Pawłowskiej i aspirantowi sztabowemu Tomaszowi Kręgielowi, za reakcję, zaangażowanie, niezbagatelizowanie problemu i brak pobłażliwych uśmiechów.
A Was chciałam prosić o to, byście reagowali, gdy widzicie coś złego lub kogoś, kto potrzebuje pomocy. Albo sami prosili o pomoc tam, gdzie Wasze zdolności i umiejętności się kończą. Bądźmy dla siebie wsparciem i pomagajmy sobie. Poza kilkoma poświęconymi minutami, nic nas to nie kosztuje.