Skip to content

Życie to zbiór trzech podzbiorów: podzbioru rzeczy fajnych, podzbioru rzeczy niefajnych i podzbioru rzeczy neutralnych.

Do grupy rzeczy niefajnych można zaliczyć między innymi: oblanie ważnego egzaminu, rozstanie z kimś, na kim nam zależało, wydawanie 3/4 wypłaty na rachunki i zobowiązania w ciągu godziny od zaksięgowania wpłaty na konto, pomyłkę fryzjera, użądlenie przez pszczołę, obudzenie się w nocy, bo pogryzł nas komar, kłótnie z ludźmi, zerwane przypadkiem dobre znajomości, wypadek samochodowy, ból po zerwaniu torebki stawowej, moment, w którym dowiadujemy się, że ktoś nas oszukał, zostawienie czegoś w autobusie, kradzież, bycie pozbawionym nadziei, śmierć drugiej osoby, chodzenie w za małych butach, ogromną chęć oddania moczu, tęsknotę za kimś, strach, okropną pracę, chorobę, wypicie spleśniałego mleka lub soku, zaciągnięcie się oparami środka do przetykania rur, przecięcie się kartką papieru, kopnięcie w coś twardego którymkolwiek palcem u stopy, przytrzaśnięcie czegokolwiek (w szczególności palców szufladą), smak porażki, bezrobocie, znalezienie się wbrew własnej woli we friend-zone, noszenie w sobie żalu, żałowanie czegoś, nieszczęśliwą miłość, niedotrzymane obietnice, bycie okłamywanym, obtarte stopy, skurcz, zgagę.

Do zespołu rzeczy fajnych na pewno wstawiłabym: zapach małego dzidziusia, widok śpiącego kotka, uśmiechających się ludzi w autobusie, urodziny, zakochanie, dostanie pracy, oczekiwanie na coś ważnego i przyjemnego, marzenia przed snem, pierwszy dzień ocieplenia po zimie, ale i pierwszy śnieg, sprawianie komuś przyjemności, zapach świeżego chleba, kawy, ledwie zapalonej zapałki, frezji, asfaltu po letniej burzy i powietrza tuż przed, oglądanie dobrego filmu lub serialu, leżenie w ciepłych ciuchach w ciepłym domu, kiedy za oknem jest okrutnie, odwołane zajęcia, otrzymanie pochwały, wygranie czegoś, odkrycie nowej pasji, dorwanie się do butelki napoju, kiedy potwornie chce nam się pić, nurkowanie na basenie, zapach żółtego płynu do płukania Soflan, drapanie po plecach, siedzenie wieczorem na plaży nad polskim morzem i dziwny odgłos suchego piasku gdy się o niego uderza zadartymi stopami, fortepianową muzykę z The Sims 1, koncerty ulubionych zespołów, wbieganie do morza, przytulanie, powitania, powroty, podróże pociągami, wieczory z przecudowną koleżanką spędzone na oglądaniu seriali pod kocem, dobre żarty, poznawanie nowych ludzi, gapienie się na innych ludzi, skubanie schodzącej skóry, wypisywanie pocztówek, śpiewanie, starsze osoby, dobrych ludzi, zimne piwo, nowe świetne piosenki, osiąganie nowych celów, czytanie ciekawych książek, rozwiązywanie zagadek, odkrywanie, że ktoś lubi dokładnie to samo co Ty, (a jest to coś rzadkiego), barszcz z uszkami, długie nawijanie przez telefon, poranki po naprawdę fajnych imprezach, postoje podczas długiej podróży, trzymanie welonu przyjaciółce, dobre chwile z mamą, lasy iglaste, wydmy, widoki z góry, neony nocą, beztroskę, dobrą i fajną pracę.

Podzbiór rzeczy neutralnych tworzą wszystkie rzeczy, które ciężko zaklasyfikować do którejś z wcześniej wymienionych grup, np. kasowanie biletu w autobusie, pisanie SMSa, zamykanie domu na klucz, czesanie włosów, rozmowa o byle czym.

Kiedy przewijam sobie tę stronę w górę, widzę, że rzeczy, które są przyjemne i fajne, jest w moim mniemaniu więcej, niż tych, które postrzegam jako przykre i nieprzyjemne. Pewnie gdybym robiła takie zestawienie pół roku temu, do fajnych rzeczy zaliczyłabym mniej więcej sen i jedzenie, a do niefajnych praktycznie całą resztę.

Dzisiaj kolega z pracy (od ponad dwóch miesięcy mam pracę, o jakiej nie marzyłam), który tu trafił, powiedział, że po lekturze kilku postów jeszcze nie wie, jak ogarnąć życie, a po drugie ten poradnik wcale nie jest krótki. Nie wiem, czy dla niego poradą będzie to, co teraz powiem (chociaż po komentarzach i odzewie po mojej spowiedzi, myślę, że komuś może się ta rada przydać), a mam do powiedzenia tyle, żebyście nigdy, przenigdy nie tłumili w sobie tego głosu, który Wam wewnątrz mówi, że coś nie do końca jest tak jak powinno być.

Przykład? Na początku tego roku, kiedy jeszcze nic nie zwiastowało, że w ciągu trzech tygodni mi się pozamiata świat, bardzo poważnie rozglądałam się za mieszkaniem do kupienia. Własne mieszkanie to moje największe chyba marzenie. Oglądałam mieszkania w kamienicach, prawie poza miastem, w centrum miasta, nowe bloki, domki, dachy ze spadem, ściany z okien, dosłownie same cuda deweloperki. Kiedy umawiałam się na spotkania celem oglądania lokalu, po prostu na nie nie jechałam. Nie wiem czemu. Po kilku tygodniach moja mama lekko zdziwiona faktem, że ja wciąż nie znalazłam nawet jednego mieszkania, za którym głośniej bym się opowiedziała, wzięła telefon do ręki i zaczęła obdzwaniać biura sama, umawiając mnie na spotkania. Znowu robiłam wszystko, żeby ich nie oglądać. W sumie, widziałam może dwa, trzy mieszkania, i mimo, że były piękne, w ani jednym nie poczułam nawet lekkiego szarpnięcia w sercu (a jestem typem konsumentki, która kupuje i deklaruje się, zanim pomyśli).

Gdybym wtedy posłuchała wszystkich, którzy (słusznie) wkurzeni pukali się w głowę pytając, co ja właściwie robię, że przecież mogę za miesiąc mieć własne mieszkanie, a zamiast zabrać się za to porządnie i się zdecydować, sabotuję ten plan na każdym kroku, dzisiaj byłabym uwięziona w pięknym i własnym mieszkaniu, w mieście, którego (choć jest piękne), chyba naprawdę bardzo nie lubię.

Gdybym wtedy chociaż chwilę pomyślała dlaczego tak głupkowato się zachowuję i skąd to się bierze, może kilka miesięcy wcześniej odkryłabym tę prawdę, że moje miejsce jest gdzieś indziej.

Od trzech miesięcy nie wierzę w przypadki, ani w to, że jestem jakimś drewienkiem unoszącym się na fali rzeki, które albo gdzieś dopłynie, albo się zaplącze w jakieś przybrzeżne chaszcze i tam zgnije, i tylko od czynników zewnętrznych będzie zależał jego los. Zamiast tego, robię dwie rzeczy: jestem cierpliwa i (w granicach rozsądku), jestem na tak.

Dzięki takiej postawie od ponad dwóch miesięcy codziennie wstaję rano i z chęcią chodzę do pracy, poznałam nowych bardzo fajnych i niezwykłych ludzi, przeżyłam dwa dni, które przyniosły mi tyle radości, że miałam zakwasy od śmiechu, sporo robię, trochę zrzuciłam, poznałam osobę, kocha Kasię Kowalską i ogląda “Klan”, dość regularnie biegam i coraz lepiej mi to idzie i… jestem z siebie trochę dumna.

Bo to wszystko jest moje. Bo się na to odważyłam, odcinając się najpierw od tego, co mnie ciągnęło wstecz i przypominało o tym, jak bardzo potrafiło być źle. Nieprzyjmowanie wiadomości: z kim, gdzie, od której, do której, oraz informacji, kto na moim miejscu odbiera premię za mój projekt, było nie dość, że bardzo kojące, to przede wszystkim, pozwoliło mi powiedzieć to ważne: “whatever”.

To “whatever” było tak istotne, że kupiłam sobie za nie miesiąc temu wymarzone buty.

image

Kolejna nagroda być może już za miesiąc. Też w postaci butów.

Powodzenia! 🙂