Skip to content

UWAGA! WPIS POZYTYWNY!
Pisałam kilka dni temu na Facebooku o dniu kobiet i o tym, jak w całej jego uroczej otoczce, nagle, z gardeł pięćdziesięciu kobiet w różnym wieku, wydarły się słowa: “FACET TO ŚWINIA!!!”.
Potrzeba było kilku długich lat, żebym zrozumiała, że z każdego związku wyciągnęłam coś więcej, niż garść rzeczy, których z pewnością nie chcę (w imię rozstaniowego standardu: nie wiem czego chcę, ale wiem na pewno, czego nie).
Kobiety są jakie są, faceci też i w ogólnym rozrachunku, niewiele się od siebie różnimy, więc nie ma, że “faceci to świnie”, a “laski to straszne suki”. Jesteśmy ludźmi, którzy… po prostu czasem się jak świnie zachowują.
Po rozstaniach często stosujemy prosty trick, że zaczynamy skupiać się tylko na wadach eks, dzięki czemu łatwiej jest przebrnąć przez ból, cierpienie, tęsknoty, zazdrość, uczucie porzucenie, samotność i miliard innych przykrych emocji. Do tego, łatwo smutek zamienić na złość, bo złość prędzej, czy później przechodzi, a smutek ma to do siebie, że lubi się utrzymywać, niczym zapach smażonego żarcia na ubraniach.
Gdy jednak kurz po bitwie opadnie, warto sobie przypomnieć o dobrych cechach naszych byłych, bo to właśnie dzięki nim głównie, jeszcze niedawno byliśmy gotowi skoczyć za nimi w ogień.
Jako dwudziestoośmioletnia dziewczyna (kobieta?) nie jestem w stanie w oczywisty sposób odciąć tego, czego nauczyłam się w życiu sama, od tego, czego nauczyli mnie chłopcy (mężczyźni), z którymi byłam. Czy każde hobby, które mam dzisiaj od zawsze było moim hobby, czy ktoś pozwolił mi je przy sobie rozwinąć? Czy zawsze wiedziałam, że coś robię dobrze, czy ktoś to zauważył i popchnął trochę do przodu? Czy od zawsze wiedziałam o sobie coś, czy ktoś zwrócił mi na to uwagę?
Czego nauczyli mnie więc moi byli faceci?
J. z pewnością czerpania przyjemności z małych wycieczek i radości, jaką daje (pierwszy samodzielny) weekend poza miastem. Pokazał mi jak za bardzo, bardzo niski budżet, spędzić jedne z najlepszych wieczorów w życiu. Do tego, trochę nieświadomie, dał mi zasmakować nieopisywalnego uczucia, jakie daje śpiew pełną piersią i jego nauka. Dzięki niemu kocham operę i nie nudzi mnie teatr, a granie ze słuchu zawsze sprawia mi wielką frajdę. J. zapoznał mnie ze słowami: libretto, potencjał, bardzo kochać, ciaprówa, pax i nudelkula oraz z miastem Kraków.
S. ze znaczeniem zdania “so what?”. Nauczył najważniejszych czeskich słów: pusinky, prase, prdel, miláček, miluji tě, krásná, blbec. Sprawił, że nigdy więcej nie uznam kabaretek za akceptowalny element stroju i dzięki niemu nauczyłam się przyrządzać rybę oraz robić pyszne tosty. S. pokazał mi też, czym jest pamięć operacyjna RAM, oraz pokazał, że serial to nie tylko Złotopolscy. Dzięki niemu obejrzałam pierwszy amerykański serial i zasiał miłość do Lost. Polubiłam też kilka punkowych piosenek, mimo, że nie trawię tego gatunku, odczarował mi blondynów i udowodnił, że można się ze swoim byłym przyjaźnić po grób, bo wiem, że tam się ta znajomość skończy.
M. mnie nauczył pokornego czekania na rozwój wypadków. Poznałam Wrocław i… nie polubiłam go zbytnio. Dla M. zrobiłam najbardziej wykwintne danie ever, które niestety chyba średnio mu wówczas podeszło. M. pokazał mi, jaka siła tkwi w tzw. kawałach, które często mi robił. Pokazał mi fajną muzykę, z którą się do dziś nie rozstaję, dał mi bardzo ładny breloczek i zabrał do Rumunii, która zawsze była moim wielkim marzeniem. M. też nauczył mnie dobrej szydery i na długi czas zrobił ze mnie towarzyską osobę, bo doceniłam przyjemność regularnych spotkań z jego bardzo fajnym towarzystwem.
P. pokazał mi Hold Tight London Chemical Brothers, która jest chyba moją najukochańszą piosenką ever (no, może ex aequo z kilkoma perłami). Dzięki niemu tak naprawdę chyba zaczęłam tyle pisać. Nauczył cierpliwości, genialnego trollingu, pisania długich maili i zapoznał mnie z gatunkiem literackim, który dotychczas był mi kompletnie obcy – mowa o lekkim kryminale. No i poniekąd dzięki niemu odbyłam najodważniejszą samodzielną wycieczkę w ciemno. W dodatku samolotem.
C. przypomniał mi o dumie wynikającej ze Śląskości. Dzięki niemu, zmieniłam abonament na kartę, bo od śląskich SMSów nabijałam potężne rachunki. Dzięki niemu wiem, co to jest poryw serca i wolność. C. pokazał mi, czym jest dzielenie się i jak bardzo może być przyjemne. Uzasadniło to niezrozumiały dla mnie fakt istnienia rozdzielacza do słuchawek. Mimo, że studiowałam dość długo, to dzięki C. znam smak studiów, szaleństwa, wiem co to zarwane noce i wycieczka pieszo do domu, który jest daleeeko. I wreszcie, pokazał mi, że są w życiu ważne i cholernie trudne wybory, i że istnieją decyzje dobre, choć w pizdę bolesne.
M. kochał przyrodę, więc dzięki niemu polubiłam bardzo wczesną wiosnę i spędzanie czasu na zewnątrz. Zabrał mnie na metalowy koncert i tak poznałam Ulver, największe muzyczne zaskoczenie w życiu. M. jako piekielnie zdolny człowiek, zaraził mnie miłością do ładnego designu i pokazał niezliczoną ilość sztuczek w Photoshopie, oraz jeden z najśmieszniejszych kanałów na YouTube o tematyce PS. Bycie z nim na pewno zaszczepiło we mnie potrzebę posiadania zwierzaka, którą z resztą rok później zrealizowałam.
M. nauczył mnie kilku rzeczy: biegać, uczyć się do egzaminów i picia kawy rano. Trochę na okrętkę zrozumiałam przy nim, co dla mnie w życiu jest ważne, a co najważniejsze, i że nie mogę być szczęśliwa rezygnując z tego. M. rozwinął we mnie miłość do badmintona, w którego graliśmy naprawdę dłuuugimi godzinami, gubiąc łącznie z pięć zestawów lotek.
F. pokazał mi najlepszą muzykę i odczarował Kraków. A właściwie to mnie tego miasta nauczył. Całkowicie udało mi się zmienić moje postrzeganie niedzieli, na czas, w którym byliśmy razem. Odkryłam przyjemność wspólnych wycieczek na basen, przegadanych wieczorów na szczytach różnych budynków lub wzniesień. Odkryłam też, że ostre jedzenie może być naprawdę dobre i, że jak się uprę, mogę osiągnąć swój cel. Nauczył zamykania drzwi, nawet kiedy idę tylko wyrzucić śmieci i rozdziewiczył ze mną Pragę i Warszawę. Dzięki F. i pomocy przyjaciół, dostałam podręcznikową imprezę niespodziankę i trochę bardziej rozwinęłam skrzydła w tym, czym zajmuję się na co dzień. No i dzięki niemu wiem, że nie kocha się tylko raz, a to bardzo, bardzo ważna wiedza. Nauczył też wyrozumiałości.
Po co taka lista i podsumowanie? Po to, żeby choć może w jakimś stopniu zmienić, lub chociaż pokazać inny punkt widzenia na osoby, z którymi byliśmy. Ja wiem, że zdarzają się fiuty, dranie, zołzy, babsztyle. Wiem, że są zdrady, kłótnie, manipulacje i masa innych okropieństw związkowych. Ale nawet, jeśli stało się już tak, że wasi eks są już wam kompletnie obcy, to z jakiegoś powodu z nimi byliście, kochaliście ich, lub przynajmniej byliście nimi zafascynowani. A zamiast żyć w wiecznym hejcie, zgorzknieniu i żalu i rozpamiętywać, jak to on odszedł do innej, albo jak ona wybrała Erasmusa zamiast mnie, lepiej przypomnieć sobie, jak było jak się poznaliście, albo jak ci się cholernie nie chciało wstawać z łóżka, kiedy on spał obok.
W końcu czas to rzecz względna, a więc wierzę, że jest taka część w nas, która zawsze tych ludzi będzie gdzieś kochać. Nawet jeśli ta część to tylko wspomnienia.
Za które bardzo Wam, chłopcy, dziękuję.