Skip to content

jdjdjdjdjdd

Kiedyś już pisałam Wam, dlaczego zawracam sobie głowę i oglądam „Klan”, więc nie będę się powtarzać. Pisałam też, dlaczego czepiam się akurat tego serialu, jak żadnego innego. Po kwietniowej żenadzie ze stalkingiem Oli Lubicz, nadszedł czas na dno den – mix Moniki Ross (Izabeli Trojanowskiej) i debilizmu scenarzystów. A  poszło o cycki.

Long story short: Monika rzuciła Feliksa – swojego życiowego partnera nieudacznika i wdała się w płomienny romans z młodszym od niej o 20 lat, wybitnym polskim malarzem. Brzmi zbyt nowocześnie, więc scenarzyści „Klanu” musieli dodać do tej historii pierwiastek z kosmosu, dlatego postanowili temu wybitnemu malarzowi obciąć dwie ręce.

Fot. Świat Seriali
Fot. Świat Seriali

Prócz ponadprzeciętnego talentu scenarzystów, wątek ujawnił niesamowity kunszt charakteryzatorów, którzy pomysł na bezrękiego malarza bez zająknięcia wcielili w życie tak, że może mógłbyś, człowieku, podejrzewać, że facet ma zaawansowaną ginekomastię, ale że w rzeczywistości nie jest inwalidą – nigdy!

Ale wróćmy do tematu. Monika rzuciła w cholerę Feliksa, wdała się w romans z Tadeuszem, którego zaczęła uwodzić z finezją przypominającą przejazd walca po żwirze. Była wykwintna kolacja w ekskluzywnej restauracji (jakiej – nietrudno zgadnąć), niestety nie pokazano, jak Tadeusz jadł. Było wino na skórzanej kanapie (pił przez słomkę). Był też seks. Po seksie, Tadeusz (jak to malarz), postanowił naszkicować swoją śpiącą, jeszcze gorącą kochankę. Zrobił to oczywiście stopami, za pomocą całej palety ołówków, na ramie do szkicowania (mimo, że seks był nieplanowany – chociaż może schował ten sprzęt pod koszulką – wiele by to wyjaśniało).

Monika, mimo, że rozanielona, spanikowała, że nie jest zbyt młoda. Poszła więc na jakieś zastrzyki, nici, kwas i naciąganie, ale efekt chyba malarza nie zadowolił, bo okazało się, że na postosunkowym szkicu artysta wcale nie przedstawił Moniki, a swoją muzę – dużo młodszą Edytę Herbuś (w „Klanie” obejmuje ona stanowiska: profesjonalnej tancerki i choreografki, producentki telewizyjnej oraz dyrektorki miejskiego ośrodka kultury). Monika się wkurzyła, obraziła na świat i z podkulonym ogonem wróciła do Feliksa.

Nie wiem skąd, ale pewnie tak po prostu, Monika postanowiła pójść do jedynego lekarza w Warszawie, czyli do swojego brata Doktora Lubicza, który wykrył w jej piersi guza. I tu zaczyna się trip scenarzystów.

Jesteś kobietą pod 60-tkę, idziesz na USG i lekarz wykrywa w twojej piersi guza, w dodatku dość dużego. Dawno się nie badałaś, więc może być różnie – nawet bardzo źle. Jak przypuszczalnie możesz zareagować? Możesz (co zupełnie naturalne w takiej sytuacji) przeżyć szok i spanikować. Możesz wziąć głęboki oddech i zacząć się stresować. Możesz też zachować zimną krew i poczekać na wyniki dalszych badań. Możesz się przerazić swoją przyszłością. Możesz spojrzeć optymistycznie – to wcale nie musi być złośliwy guz, to wcale nie musi być rak. Możesz przeć do przodu jak czołg, możesz być smutna i przerażona – całe spektrum możliwych zachowań, ale wciąż oscylujących wokół paniki, strachu, lęku i obawy o swoje życie. Statystyki mówią same za siebie.

Oczywiście, nie w „Klanie”.

W „Klanie” kobieta z wykrytym guzem piersi się cieszy, dlatego, że przy okazji poprawi sobie biust, bo siedemnastolatki mają lepsze. Więc Monika wraca do swojego brata i prosi go o zrobienie cycków. Ten, zatroskany o jej zdrowie (chyba psychiczne), odmawia podjęcia się operacji, więc Monika pędem leci do fryzjerki, gdzie od progu mówi o swoim problemie (o podejrzeniu raka w ogóle nie wspominając), a tam jakaś inna facetka poleca jej wybitnego chirurga, który zrobił jej „takie cacka”, że szok.

Monika zapisuje się do tego wybitnego chirurga plastycznego (cios w serce dla fanów, bo po 15 latach okazuje się, że w Warszawie jest inny chirurg plastyczny, w dodatku lepszy od Lubicza), który mówi, że oczywiście, podejmie się operacji, ale potrzebne są specjalistyczne badania, na które nasza pacjentka się udaje.

Pod koniec odcinka, w którym była mowa o badaniach, widzimy wypachnioną i ubraną w żakiet Monikę, siedzącą na na tej samej skórzanej sofie, na której jeszcze niedawno oddawała się bezrękiemu, (ale młodemu) malarzowi. Kobieta płacze, a raczej szlocha.

Co przychodzi ci, drogi czytelniku, do głowy, kiedy kojarzysz fakty – mammografia, USG, 60-latka, guz, pierś, badania, wyniki, płacz? Że wyniki są złe. Że guz duży, że złośliwy, że trzeba natychmiast operować, a być może i usunąć pierś, prawda? Ale my jesteśmy w „Klanie”. W alternatywnej rzeczywistości idiotek i idiotów, w której kobiety szlochają po odebraniu wyników wtedy, kiedy okazuje się, że są zdrowe.

Resztkami nadziei liczyłam na to, że to szloch szczęścia, skoro widmo straszliwej choroby pochłaniającej rocznie kilka milionów ofiar na całym świecie, zostało przegnane. Jakże się myliłam… Monika nie płakała ze szczęścia. Ona płakała z rozpaczy, rozczarowania i wściekłości, że w jej piersi nie ma guza.

Jej reakcji nie skumał nawet Feliks, który rozradowany wieścią, że jego wamp-restauratorka nie będzie musiała przechodzić przez piekło raka, płakał, ale ze szczęścia. Monika rzuciła mu lodowate spojrzenie pod tytułem z czego rżysz głąbie i powiedziała tym swoim najgorszym na świecie, dramatycznym głosem połączonym z trzepotem misternie zaklajstrowanych tuszem rzęs:

Ale Feli, jak mam się cieszyć, że nie mam guza? Teraz nie mam już pretekstu do operacji! Przecież jeśli ją sobie teraz zrobię, to wyjdzie ze mnie próżność!

Po tym zdaniu, słowo honoru, w moim domu rozległ się trzask zamykanego laptopa. I nie jestem hejterką, ale przysięgam, że zaczęłam skrycie marzyć o tym, żeby wbić kiedyś do pokoju/biura/na spotkanie tej śmietanki polskiego scenopisarstwa serialowego i wpakować każdemu z jej członków po kilka śmierdzących jajek i zgniłych pomidorów w ten durny łeb.

A może wystarczy tylko na kilka godzin wynająć ślusarza, który pomógłby tym ofermom wydostać się z własnych mieszkań, bo doszczętny brak kontaktu ze światem realnym i rzeczywistością, rażąco odbija się na ich twórczości.

socialImgSt

***

Część z Was może jeszcze nie wie, ale zaszalałam i wystartowałam w konkursie. Wyniki po pierwszym dniu sprawiły, że znalazłam się w pierwszej dziesiątce, ale muszę się w niej utrzymać do 10 lutego do 12:00. SMS kosztuje 1,23zł i idzie na dzieci z Fundacji Dzieci Niczyje. Będzie mi bardzo miło, jeśli zagłosujecie – możecie pomóc spełnić moje marzenie!


A o innych serialowych nieścisłościach powiedzą Wam poprzednie odcinki z serii Rzeczywistość kontra polskie seriale:

  1. Bzdury

  2. Dziennikarze

  3. Soczek

  4. Ból głowy

  5. Agencje i wydawnictwa

  6. Stalking