Skip to content

Wierzycie w reklamy farb ściennych, w których zawsze jest podobny schemat: parka siedzi na kanapie, jedno z nich zajęte, drugie wyraźnie zafrapowane stanem wnętrza; w pewnym momencie to drugie wstaje, wygania pierwsze z domu (w alternatywnej wersji przykrywa prześcieradłem) i w kilka chwil maluje cały pokój na inny kolor?

Nieprawdopodobne? A jednak!

Kilka tygodni temu podobna sytuacja miała miejsce w moim domu. Za pomocą siedmiu litrów farby w kolorze jasnego turkusu, dwóch litrów białej, jednego wałka, kilku pędzelków i trzech par rąk, długi, wysoki i, do tej pory, ciemnozielony przedpokój w cztery godziny stał się jasny, lekki i świeży.

Jak jednak ozdobić puste i gładkie ściany? O ramkach pisałam ostatnio. Dzisiaj pokażę jak ozdobić ścianę samą w sobie.

Na pomysł wpadłam chyba w kuchni. Wpadło mi do głowy powitanie z wielkiej plastikowej zabawki, którą dostałam jako dziecko – Barbie Boutique. Było to nic innego, jak sklepik dla Barbie, w którym po naciśnięciu odpowiedniego guzika, głos witał lalki wchodzące do sklepu w kilku językach, między innymi po francusku. Tak nauczyłam się słowa bienvenue.
Mój przedpokój ma kształt odwróconej w lustrze litery L i, co widać na zdjęciu wyżej, tuż naprzeciw wejścia do przedpokoju z klatki schodowej, znajduje się zupełnie pusta ściana, która wita każdego odwiedzającego piętro. Dlaczego więc miałaby nie witać wszystkich gości dosłownie?

Zaczęłam szukać wraz z siostrą odpowiedniej czcionki. Musiałyśmy zwracać uwagę na to, żeby litery drukowane na kartkach A4 były wystarczająco grube, by można je było wyciąć i by były widoczne na ścianie. W końcu znalazłyśmy odpowiednią na dafont.com.

Wydrukowałam litery na osobnych arkuszach na papierze z bloku technicznego.

Nastąpił potem bardzo żmudny proces wycinania, gdyż okazało się, że w naszym domu, w którym naprawdę są chyba wszystkie możliwe papiernicze sprzęty, nie ma noża do tapet.

Dzięki brakowi nożyka, poznałam nowe urządzenie, którego nazwy jednak nie znam. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że świetnie tnie 🙂

Żeby oszczędzić sobie pracy, radzę nie drukować całego wyrazu. Litery, które się powtarzają, wystarczy wydrukować i wyciąć raz. My przez pomyłkę wycięłyśmy dwa razy n.

Wycięte szablony przykładamy do ściany. Warto całą czynność malowania wykonywać w co najmniej dwie osoby, choćby dlatego, że sami nie jesteśmy z bliska w stanie stwierdzić, czy nakładamy farbę prosto, czy nie, poza tym (o czym być może się przekonacie), papier szybko namaka i podczas malowania druga osoba musi go przytrzymywać ciasno przy ścianie.

Co jednak najważniejsze, farbę nakładamy troszeczkę wilgotną gąbeczką, delikatnie przesuwając ją po wyciętych fragmentach kartki. Odradzam punktowe “ciapcianie”, gdyż kartka zwyczajnie zacznie się rozciągać i odstawać od ściany i nie zdołamy zachować kształtu litery.

Niezbyt zużyta gąbka do naczyń będzie idealna. Do liter posiadających luźny środek (w tym przypadku “e”), szczególnie dbamy o to, żeby w każdej literze, luźna łezka znajdująca się w górnej części litery była w tym samym miejscu. Starajmy się nie moczyć zbytnio papieru, gdyż będzie bezużyteczny. W szablonach liter, które się powtarzają, dbajmy o to, by papier mógł trochę przeschnąć pomiędzy kolejnym nakładaniem farby.

Wszelkie niedoskonałości poprawiamy wąskim pędzelkiem (wystarczy zwykły szkolny do farbek). Najlepiej mieć w pogotowiu drugi, gdyż niedociągnięcia na literach, będziemy robić kolorem liter, natomiast wszelkie wyjechania i nierówności, będziemy korygować kolorem tła.

Voila!