Notatki do tego wpisu zrobiłam ponad tydzień temu, a nie dość, że ja zawsze piszę od razu i prawie nigdy nie planuję wpisów na przyszłość, to tym bardziej nie robię notatek. Chciałam sobie ten temat poukładać w głowie i na tyle go przemyśleć, by powiedzieć dokładnie to, co chcę powiedzieć.
No więc jest sobie Dominika. Dominika ma 28 lat i jest wesołą i pogodną dziewczyną. Polska kojarzy ją między innymi z „Galerianek”, „Przepisu na życie” i „Singielki”. Pierwsze wrażenie robi się tylko raz, więc pewnie większość po jej imieniu wstawi przecinek i doda: „ta gruba”. Dominika ma dużą nadwagę.
Z grubymi ludźmi jest tak, że się ich od razu szufladkuje. Albo się ich wkłada do szufladki spaślaków, albo obrzydliwych, niezdrowych ludzi. Można jeszcze spróbować z szufladką grubych głośnych bab, albo z szufladką słodziutkich nieszkodliwych grubasków.
Każda z tych szuflad nie traktuje tych osób poważnie i spycha ich na margines, gdzie już są tylko te osoby, którym się mówi, żeby coś ze sobą zrobiły.
Dominika raczej trafiła do tej ostatniej: uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona do życia, a że grywała w popularnych serialach postacie, które się lubi, internetowa ława przysięgłych skorzystała z prawa łaski i Dominikę ominął los gnojonych Grycanek skazanych na wieczne pośmiewisko.
Media lubią mieć bohaterów i lubią mieć ofiary, dlatego, gdy sympatyczna Dominika postanowiła walczyć z otyłością, temat w mig podchwyciły wszystkie śniadaniówki, stacje kobiece, magazyny i portale o celebrytach.
I fajnie. Niech wszyscy wiedzą, że otyłość to choroba i że można z nią żyć, a także ją leczyć i – co pokazała Dominika – wyleczyć.
Przyznam szczerze, że opadła mi szczęka, kiedy zobaczyłam ją kiedyś w telewizji. Był to jakiś dłuższy wywiad w plenerze. Dominika ze starej Dominiki miała jedynie rysy twarzy, bo cała reszta była inna. Szczupła, wysportowana, w obcisłych spodniach do biegania, w przylegającej sportowej bluzie. Był i płaski brzuch, i talia, i ślicznie zarysowane łydki i uda. Nie było drugiego podbródka, były za to wystające kości policzkowe, jakby większe oczy, długa szyja i obojczyki.
Pokrzepiłam się. Skoro można schudnąć 50 kilogramów na racjonalnej diecie, to i ja będę mogła tyle schudnąć, jeśli tylko zachcę. Bardziej jednak ucieszył mnie fakt, że niezależnie od wagi można pokochać sport i trenować. Że kondycję się wyrabia i niezależnie od tego ile się waży, można po prostu żyć zdrowo. Waga będzie spadać sama.
O sukcesie Dominiki przypominają dziś Google:
„Dominika Gwit zmieniła się nie poznania! Poznaj sekret diety aktorki!”
„Już 45 kilogramów! Czy będzie więcej?”
„Dominika Gwit – ile już schudła?”
„Niesamowity sukces aktorki! Zgubiła 50 kilogramów!”.
Jeśli Was ominął proces chudnięcia Dominiki, pokażę Wam małe przed i po.
Minęło trochę czasu, parę razy Dominika śmignęła mi przed oczami, ale była trochę większa, niż na tych zdjęciach. Pomyślałam sobie, że oglądam coś starego, albo że są jakieś powtórki. Ale to nie były powtórki. Dominikę dopadł efekt jojo.
Jeśli ktoś z tu zebranych kiedyś się odchudzał, ale tak naprawdę, to wie, co to jest efekt jojo i jaki jest parszywy. Raz, że jest błyskawiczny, to jeszcze jest potwornie autodestrukcyjny, bo na łeb i na szyję spada poczucie własnej wartości, nie mówiąc już o poczuciu kontroli nad własnym życiem. Do tej świetnej mieszanki dochodzi jeszcze ocena całego otoczenia i ich pytania o to, co się stało i dlaczego. Jeśli jest się Dominiką, dochodzi cała gawiedź widzów, fanów, obserwatorów, kibiców i ludzi niby obojętnych, którzy sobie pod nosem mrukną, że jednak się nie da i że gruby zawsze będzie gruby.
Nie wiem, kto do kogo przyszedł pierwszy: czy Dominika do mediów, czy media do Dominiki, bo to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, w jaki sposób rozmawia się z kimś, kto ma na swoim koncie takie doświadczenie. Można kogoś zaprosić na białą kanapę do telewizji i poważnie porozmawiać o tym problemie i doświadczeniu, co zrobiło na przykład Dzień Dobry TVN. Można jednak być Agnieszką Jastrzębską.
Wyobraźmy sobie jakiegoś słynnego niepijącego alkoholika, który z jakiegoś przykrego powodu wrócił do picia. Załóżmy, że alkoholik ten napisał o swoich zmaganiach książkę, z racji której jakiś dziennikarz postanowił zrobić z nim wywiad. Wyobraźmy teraz sobie ostatnie miejsce odpowiednie do odbycia intymnej i trudnej rozmowy. Co Wam przychodzi do głowy? Klub, bar, pub? Sklep monopolowy?
Agnieszka Jastrzębska na wywiad z Dominiką Gwit wybrała równie taktowne i nieszufladkujące miejsce:
Spotkałyśmy się nieprzypadkowo w świątyni słodyczy, rozkoszy totalnej, jeśli chodzi o podniebienie, u Magdy Gessler w jej cukierni. A to dlatego, że będziemy rozmawiać o twojej książce.
No pewnie: gruba, a więc na bank kocha słodkie. Spotkajmy się więc w miejscu, które przypomni jej dlaczego przytyła i miejsce, w którym (jako, że aktorka wciąż walczy ze swoją chorobą) nie znajdzie za bardzo nic dla siebie.
Jazda na nietakcie jednak dopiero się zaczyna.
Wszyscy znamy twoje zmagania z wagą i twoje spektakularne schudnięcie o 50 kilo i potem efekt jojo. Totalna – mogłoby się wydawać – porażka… No właśnie, a jak ty to oceniasz?
Transkrypcja: Schudłaś, był szał, potem przytyłaś, a więc TOTALNA PORAŻKA. No więc powiedz nam, kochanym widzom, co ty o tym sądzisz. To znaczy niekoniecznie musisz opowiadać o tym, że przytyłaś, tylko chcielibyśmy wiedzieć, co sądzisz o swojej totalnej porażce i jak ją oceniasz.
Dominika nie ocenia tego doświadczenia, bo – o dziwo – można nie oceniać. Mówi o tym, że było to trudne, a książkę napisała, bo wydaje jej się, że ma w temacie chudnięcia i tycia coś do powiedzenia. Że nie jest ekspertką, ani dietetyczką, ale opowiada swoją historię, która pewnie dotyczy bardzo wielu tysięcy innych osób. Dodaje też, że jest osobą otyłą i będzie osobą otyłą do końca życia, co przeciętny widz może zrozumieć jako fakt, że tą chorobą walczy się przez całe życie. Tak, jak z innymi uzależnieniami. Ale Agnieszka Jastrzębska nie jest przeciętnym widzem.
– I co to znaczy? Że dla osób, które mają rozmiar większy niż, wiesz, 38 to już nie ma ratunku? Że ty się już pogodziłaś: ok, będę gruba, będę otyła i, i…
– 38… widzisz w jakich ty kategoriach myślisz? 38, dziewczyno, to jest rozmiar, o którym marzą dziewczyny otyłe. Trzeci stopień otyłości, rozmiar XXXL, to są zupełnie nie takie kategorie.
Dominika opowiada o tym, że bycie otyłym nie jest koszmarem, ale jest nim brak akceptacji dla samego siebie. Mówi także:
– Ja zachłysnęłam się pragnieniem bycia jak najchudszą, bo myślałam, że to będzie dla mnie najlepsze. Ja całe życie byłam gruba i teraz chcę być super chuda, bo całe życie mi się wydaje, że właśnie dlatego będę szczęśliwa. Guzik prawda. To się okazało totalnym kłamstwem i mitem. Moja otyłość najbardziej psychicznie mnie pokonała w momencie, w którym byłam najchudsza. (…) Takie ciśnienie na sobie wywarłam, że sobie z nim kompletnie nie poradziłam. Hamulce totalnie puściły, trochę się rzuciłam na jedzenie, a potem wpadłam w obsesję: najpierw jem, jem, jem, potem dieta, dieta, dieta i trening, trening, trening, a potem znowu nie wytrzymuję i jem. 2015 rok po zakończeniu fazy chudnięcia, był dla mnie koszmarem w mojej głowie.
Dużo informacji, dużo nieoczywistych rzeczy, a więc warto je podsumować. Nie zaszkodzi przy tym uprościć wniosków:
– A więc to był najgorszy rok (śmiech) twojego życia? Ten rok, kiedy byłaś najchudsza w swoim życiu?!
Dominika odpowiada, że psychicznie tak. Mówi też o obsesyjnym myśleniu o chudnięciu, o liczeniu kalorii, restrykcyjnym trzymaniu się rozpiski, o liczeniu każdego ziarenka, o wpadaniu w spiralę, która ją wykańczała krok po kroku. Potem mówi, jak trudno jej się było zaakceptować w nowym rozmiarze. Że to kosmos nagle być chudą i że oswajanie się z tym faktem, zajmuje sporo czasu. Opowiada też o tym, że gdy zaczęła normalnie żyć (nie objadać się, tylko jeść normalnie), bardzo szybko przytyła i że początkowo uświadomienie sobie, że przytyło się 25 kilogramów było rozpaczą, ale pogodzenie się z tym faktem, uwolniło ją od natrętnych myśli i wreszcie poczuła się dobrze ze sobą i ten stan utrzymuje się do dzisiaj.
– A nie masz takich obaw, że za chwilę będziesz miała gorszy okres i przytyjesz kolejnych 20 kilogramów?
– Wiesz, trzeba po prostu tego pilnować…
– No, ale może tak być!
– No tak, może tak być, ale z całych sił będę robiła wszystko, żeby tak nie było.
Na koniec Dominika mówi o tym, co jest tak naprawdę najważniejsze i że do najważniejszych rzeczy wcale nie należy to, czy się jest grubym, czy chudym. Najważniejsze to kochać siebie i żyć w zgodzie ze sobą i w zdrowiu.
Jastrzębska chwyta Dominikę za rękę, mówi, że tego właśnie jej życzy i wywiad kończy słowami:
– No to co, ciacho?
Nie wiem już, czy bardziej mnie uderzyła ignorancja Jastrzębskiej do całego problemu otyłości i zaburzeń odżywiania, które leczy się podobnie, jak uzależnienia, czy to, że cały wywiad oparła na tezie, że gruby to jeden z najgorszych epitetów, a przybieranie na wadze to najgorsze, co może się przydarzyć. Że grubym ludziom należy się współczucie, bo są tacy biedni, że są tacy, jacy są. Nieszczupli. Że to porażka, w dodatku totalna.
Trywializowanie czyjejś choroby i życiowego problemu, którym jest walka ze sobą i ze swoją głową do stwierdzenia, że jak się ma rozmiar większy, niż 38, to powinno się wpaść w czarną rozpacz, to po prostu wstyd. I taki zwykły, ludzki, i zawodowy, jeśli uważa się za dziennikarkę.
Walka z nadwagą, czy otyłością jest niesamowicie trudnym zadaniem, ale doskonale wiem, jak dużo lepiej, mądrzej i łatwiej robi się to, gdy motywacją nie jest wcale dobry i szczuplejszy wygląd, ale własne zdrowie. Kiedy od efektów diety nie zależy nasze samopoczucie, szacunek do siebie, a także postrzeganie świata. Niestety, dojście do tych wniosków zajmuje bardzo wiele i jest efektem długiej pracy nad sobą. A praca nad sobą to dążenie do polubienia siebie, zakumplowania się ze sobą i postawienia granic wokół siebie, które nas stanowią i chronią.
Podobno Dominika po tym wywiadzie otrzymała bardzo wiele ciepłych słów, więc jednak są jakieś dobre jego efekty, choć ja nie mogę pozbyć się niesmaku i współczucia, że została tak łopatologicznie i stereotypowo potraktowana.
Pytanie kogoś o to, czy można być szczęśliwym będąc otyłym, albo bez ręki, nogi, męża, dziecka, to oznaka ignorancji. Wobec czego? Wobec szczęścia.
Bo szczęśliwym się albo jest, albo nie, niezależnie od tego jakie „bez” mu towarzyszy.