W sieci są miliony miejsc, w których miliony ludzi dzielą się swoimi zainteresowaniami, pasjami i życiem. Niektórych zajawek kompletnie nie jesteśmy w stanie poczuć, bo zapewne (co wiem z wczorajszego seansu „Gry Tajemnic”) nasze mózgi działają inaczej. Nie zmienia to faktu, że często ulegamy iluzji, że czyjeś życie jest ciekawsze, pełniejsze i lepsze od naszego.
Pisząc ten wpis, siedzę w kuchni, piję coś, czego być może większość z Was nie uznałaby za kawę, a za mną, na ogniu stoi garnek z gotującym się bulionem, z którego później moja siostra zrobi zupę. Mam na sobie jeansy, czarną koszulkę z długim rękawem, trochę wilgotne włosy (bo kiedy nie muszę, nie suszę), czarne skarpetki z Auchana i pierścionek za kilkadziesiąt groszy na lewym środkowym palcu. Zapach perfum, którymi się psikam codziennie, miesza się z zapachem gotującej marchewki, pora, pietruszki, palonej cebuli i czosnku. Kiedy piszę te zdania, myślę o tym, że nie wzięłam kabla do laptopa i że muszę się pośpieszyć, a także, że za chwilę, będę musiała zmienić kotom żwirek, bo jest już nieświeży. Nic, czego nie znalibyście z własnego życia.
Dlaczego więc, tak często ulegamy wrażeniu, że inni mają lepiej?
Pomijając wszelakie aspekty materialne (bo każdy z nas zna co najmniej kilka osób, które są zamożne i obiektywnie w sferze finansowej mają się lepiej od nas), spotykając się ze znajomymi, oglądając ich życie na zdjęciach na Facebooku, czy Instagramie, często może nam się wydawać, że to bezproblemowi szczęściarze, dla których życie to bajka.
Kiedyś uległam totalnej iluzji jednej z bardzo popularnych blogerek, obok której grupy docelowej nawet nie leżałam, ale poraziła mnie magia jej życia. Systematyczne wpisy, śliczne jasne mieszkanie, porządek w tymże, świeże kwiaty, ładne duperele na półkach, ładne ubrania, chłopak, przysyłane paczki, piękne buty i torebki… Jednym słowem, pachnący i czysty świat zadbanej i ładnej dziewczyny, o której przecież nic nie wiem, bo to, co widzę to rzeczy i prawie zero treści. Zdążyłam jednak na kilka miesięcy założyć, że kraina szczęścia znajduje się właśnie w tych jej kilkudziesięciu metrach kwadratowych w Warszawie.
Dlaczego o tym dzisiaj piszę?
Przeglądałam dziś feed na swoim Instagramie i zobaczyłam któreś już z kolei zdjęcie jednej z osób, które obserwuję i wkurzyła mnie totalna powierzchowność tego zdjęcia. Być może Was w ogóle nie ruszy, ale ja miałam w głowie tylko wykrzykniki i znaki zapytania.
Na zdjęciu była filiżanka kawy położona pomiędzy porozrzucanymi nutami (ściślej: były to stare zbiory nut, część z nich leżała zamknięta, część otwarta, dookoła kartki luzem). Na jednym ze zbiorów leżało kilka samotnych orzechów w czekoladzie (tak mi się wydaje – w każdym razie były to brązowe błyszczące kamyczki). Z tego, co wiem, osoba ta, nie ma zbytniego związku z muzyką, więc mój praktyczny zmysł zrodził drażniące pytanie: Po co więc takie zdjęcie, skoro zapewne nie potrafi tych nut przeczytać? Dzień wcześniej zaś pojawiło się cudowne śniadanie położone (!) na misternie rozłożonych gazetach, które miały sprawiać wrażenie rozrzuconych.
Czuję się jak Sheldon Cooper, ale po pierwsze: nie da się czytać gazety mając na niej talerz z tostami, filiżankę, sok i słoik z zapewne niepospolitą konfiturą. Po drugie, filiżanka i szklanka z sokiem położone na materacu, co gorsza – w pościeli, to niezbyt dobry pomysł, jeśli zamierza się wykonywać jakiekolwiek ruchy, jak na przykład przewracanie kartek (przy przestawianiu całej śniadaniowej zastawy) i sięganie po nieoczywistą konfiturę. Po trzecie, jestem pewna, że układanie tej kompozycji zajęło na tyle dużo czasu, że zapewne kawa jest już w temperaturze soku, albo sok w temperaturze kawy – wybierz gorsze.
Do czego zmierzam?
Ludzie stwarzają pozory. Filmików o tym, jak za pomocą zdjęć wrzucanych do sieci można okłamywać nawet bliskich nam znajomych, było wiele, więc nie będę się powtarzać. Mogłabym siedzieć i zazdrościć na przykład tej dziewczynie, która je z gazet porozrzucanych po łóżku, albo pije kawę pośród stuletnich zbiorów etiud, bo skupiając się na tej powierzchowności, mogłabym wyciągnąć tylko takie wnioski, że jej życie składa się z niekończących się poranków pachnących kawą i truskawkami oraz farbą drukarską. Mogłabym tak praktycznie robić z każdym, bo zawsze znajdę kogoś, kto ma więcej, lżej, lepiej, łatwiej, inaczej, szybciej, pełniej. Z takim podejściem, mam gwarancję, że poczuję się gorzej.
Z wiadomych względów, zaczęło tu bywać jeszcze więcej osób, które piszą do mnie wiadomości i zostawiają komentarze. Co zdziwiło mnie najbardziej, żadne z nich ani razu nie było negatywne, ani nawet neutralne – wszystko to jakieś przemiłe komplementy, słowa uznania, albo konkursowego wsparcia. Na początku trochę mnie to onieśmielało, potem sobie zaczęłam myśleć, że w sumie słusznie, bo żem się napracowała, a potem zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak nieznający mnie ludzie, mogą mnie postrzegać, lub może nawet idealizować.
Być może wydaje Wam się, że piszę swoje wpisy na Mac Book’u Air, że obok leżą poukładane od linijki: Moleskine, długopis, ołówek, iPhone, kubek ze świeżą kawą, a za oknem maluje się piękny świat. Że gdy kończę pisać artykuły, patrzę w to okno jak Carrie Bradshaw, następnie ubieram coś fajnego, dzwonię po przyjaciółki i wychodzimy na sałatkę lub coś super modnego, do miejsca dla przebojowych ludzi. Że pieniądze na życie spływają strużką wprost do mojego portfela, a w urodziny znajomi zrobili mi przyjęcie niespodziankę.
Oprócz zalet i wad, które mogę nawet uważać za urocze, mam wady, których nie lubię. Mam szajbę na punkcie butów, a po ostatnim remanencie, mam ochotę wywalić 80% z nich, okraść bank i kupić nowe. Mam beznadziejną motywację, która powoduje, że raz mi się chce, a pięć razy nie. Mam problem ze spotykaniem się z ludźmi i z tworzeniem nawet tak błahych relacji, jak koleżanka od fitnessu. Nigdy nie chodzę wcześnie spać, rano nie potrafię zwlec się z łóżka. Często mam bałagan w pokoju. Zapominam o wielu rzeczach. Bywam strasznie nudna, co gorsza, zdarza mi się to zazwyczaj wtedy, kiedy zależy mi, żeby dobrze wypaść. Kiedy uważam drugą osobę za atrakcyjną (wartą uwagi, bo tyczy się to nie tylko mężczyzn), bywam niemiła, bo tak reaguję na społeczny stres. Często zakładam najgorsze intencje i scenariusze. Bywam na siebie wściekła przez większą część dnia. Mam dwie pary spodni, w których chodzę, z czego jednej z nich nienawidzę i to właśnie w tych spodniach wyglądam lepiej. Nie potrafię egzekwować swoich życzeń, dlatego na urodziny nie dostałam tego, co chciałam, bo inni wiedzą lepiej, czego potrzebuję, a czego nie (#ciul). Przeżywam nawet te beznadziejne randki, na których to nie ja byłam beznadziejna, ale facet okazał się dziwny, albo nie taki, jak powinien.
Generalnie, jestem kozą, która ma tak samo jak Wy. Tęż nie chce mi się rano wstawać, też w lodówce mam rzeczy, z których nie raz nie da się niczego zrobić do jedzenia, też wracam skiszona po pracy do domu o wiele za późno, niż zakładałam i trwonię ze zmęczenia czas, zamiast pójść na basen, który mi sprawia przyjemność i jest aktywnością fizyczną. Czasem zdarza mi się nudzić, pykać w Candy Crush o te kilkadziesiąt minut dziennie za dużo.
Naturalnie, zazwyczaj miewam jakieś platoniczne uczucie, lub trawię jakieś odrzucenie, co zajmuje mi tyle czasu, co strawienie mieszanego alkoholu po całonocnej imprezie. Zamiast odkładać na weekend na nartach, przed którym muszę zaopatrzyć się w spodnie (piankowych się już nie nosi) i buty (gdzieś zniknęły), inwestuję w siebie chodząc drugi rok wtorek we wtorek na terapię, która jest czasem gorsza, niż rollercoaster, a uwierzcie mi – nienawidzę rollercoasterów. No i nie mam takich momentów, w których potrafię usiąść w fotelu (być może zakładacie, że takowy mam – nie mam) i powiedzieć sobie: twoje życie jest takie i takie, teraz zamknęłaś coś tam i coś tam, idziesz w tym kierunku, w którym dążysz do tego, a tego celu.
Wszystko się wciąż przecież zmienia, a tylko garstka rzeczy jest w stanie pełnić rolę poręczy przy schodach na klatce, w której wysiadło światło.
No więc nie będę Wam nigdy wciskać kitu, że poranki spędzam na piciu gorącej świeżo zmielonej kawy i nie czytam Wyborczej podczas zagryzania tej kawy aromatycznym tostem, co nie znaczy, że nie zdarza mi się takich śniadań jadać. Mam tak samo zwyczajnie jak Wy. Tak samo przesrane i tak samo super. Jedyne, co nas różni, to sfery życia, w których mamy albo super, albo przesrane.
W końcu nawet najpiękniejsze i najdroższe buty mogą śmierdzieć, a w najpiękniejszej torebce można mieć burdel.