Skip to content

To nie będzie odkrywczy wpis. Sama naczytałam się o tym zjawisku we wszystkich możliwych szmatławcach i książkach, które kupuje się zazwyczaj w salonach prasowych. 
Ale od początku.
Lubię imprezy rodzinne, bo mam fajną rodzinę. Jest jednak w tych imprezach coś, co zaczęło mi zwyczajnie przeszkadzać. Albo nawet nie przeszkadzać, ale mocno irytować. No i sprawić niemałą przykrość, no bo bo kurczę…
Z częścią rodziny zazwyczaj nie utrzymuje się kontaktu na co dzień. Właściwie uprawia się spotykanie od okazji do okazji. O ile nie są to coroczne urodziny, to zazwyczaj są to ważne wydarzenia w stylu chrzcin, komunii, okrągłych jubileuszy, bierzmowań, ślubów, osiemnastek i tym podobnych. Wszystkie te wydarzenia cechują dwie rzeczy:
– są na nich wszyscy członkowie rodziny
– na osi czasu umiejscowione są daleko od siebie.
Każdy wiek ma swoje prawa. Mój ma takie, że powinnam założyć rodzinę i się rozmnażać. Jeśli jednak stan rzeczy odbiega od wyżej wymienionych oczekiwań, rodzina stara się mi o tym przypomnieć. Tak na wszelki wypadek, gdybym zapomniała.
Zazwyczaj zaczyna się łagodnie, od zwykłego “co u ciebie?”.

– Dobrze… (tu chcę kontynuować odpowiedź).
– Masz kogoś?
(Początkowo jest to zabawne, więc się śmieję i odpowiadam, że…) Nie, jestem sama.
– Aha. A co u mamy?

Ok – myślę sobie – to pewnie zwykły zagajacz (z ang. smoltok, czitczat), cokolwiek. Ale nie. Wszystko dopiero się rozkręca.

– A ty co robisz? Jesteś już dziennikarką?
– Pracuję w agencji rekl…
– A, czyli nie telewizja?
– No nie, ale…
– Prasa, radio?
– Nie…
– A jakie masz nazwisko?
(?!) Swoje, jakie mam mieć?
– No nie wiem, może przyjęłaś po mężu, jeśli masz…
– Nie, nie mam.
– No to co ty robisz, że nie masz?
– Nie wiem, jeszcze się taki nie trafił?
– Nooo, to dziewczyno, trzeba się postarać!

Przełknęłam łyczek wody. To na pewno koniec tych przytyków, bo wszyscy już wiedzą, że nie mam męża.

– Słyszałaś, że X. jest po zaręczynach?
– Tak, to super!
– A ty kiedy?
– No, jeszcze chyba trochę, bo na razie nie mam z kim (nadal miło i uprzejmie, z uśmiechem Mony Lisy).
– A no tak, bo ty co chwilę ktoś inny, nie?

To mnie lekko wkurzyło. Ok, nie lekko. Ale odpuszczę – w końcu mimo wszystko, czas miło płynie.
Wtem nagle, jak obuchem w łeb.

– Ale ty się musisz postarać!
– O co?
– No o męża!
– W porządku, wszystko w swoim czasie – odpowiadam ze spokojem.
– No, tobie czas to się raczej kończy! (gromki śmiech)

…noszkurrrrrrrwamać.
Widzisz, kobieto… Możesz się uczyć, studiować, kształcić, pracować, zmieniać pracę, zdobywać doświadczenie, podnosić kwalifikacje, rozwijać się, mieć pasję, dostawać po dupie i się zbierać do kupy, odnosić malutkie i mniejsze sukcesy, starać się o niezależność, pracować nad sobą, zmieniać się, szkolić, dzielić, dbać o siebie, inwestować, ale to wszystko nieważne. Ten mąż ma tak wielkie znaczenie, że Pulitzer, Nike, Paszport Polityki i wszystkie inne paszporty, wypadają po prostu bladziusiuniunio.
Wszystko to, drogie panie, jest chuja warte, jeśli obok nie ma męża, ani chociaż narzeczonego, albo już od biedy, tak zwanego, chłopaka.
I ja wiem, że oni chcą dobrze. Żebym miała dzieciaczki, szczęście, dom, żebym z wózkiem mogła po ogródku chodzić, żeby się było z kim napić, bo wtedy jest o wiele milej. Ale jakież to, kurwa, przykre, żyć w kulturze, w której się czujesz jak chodzący zlep defektów (lub defekt sam w sobie), bo sama, bez kogoś u boku, społecznie dużo mniej znaczysz.
No, ale na szczęście jest TVN i nowa jesienna ramówka.
image