Zapowiadałam się już wcześniej z tym tematem, jednak życie rzucało mi pod nogi inne tematy (czytaj: seriale – o których jeszcze ktoś może chcieć czytać, lub rozmowy kwalifikacyjne – o których z pewnością nie mam zamiaru przynudzać). Korzystając z wolnej chwili, powróciłam do tematu dresscode’u randkowego.
Zaznaczyć muszę jednak na wstępie, iż moja selekcja jest już dość zaawansowana. Postanowiłam nie uwzględniać tutaj oczywistości jakimi są: nażelowane włosy, buty ze skóry aligatora, buty w szpic, garnitur z matury, czy czerwona elegancka koszula (ew. czarna z jakimś czerwonym smoczym emblematem i metką Fishbone).
Moje antyrandkowe typy są trochę bardziej subtelne i nie ukrywam, że czuję lekkie wyrzuty sumienia, a raczej mam pewną wątpliwość, czy aby nie godzę w czyjeś poczucie własnej wartości, albo co gorsza, optuję za ściemą, to znaczy: na randki ktoś ubierać się będzie zgodnie z oczekiwaniami, po czym po miesiącu zrzuci jarzmo stylisty i powróci do swojego własnego stylu, bo przecież “jak kocha, to zaakceptuje” i tym podobne. Owszem, zgadzam się z tym akceptowaniem, jednak umówmy się: są sytuacje wymagające pewnych konkretnych działań, a więc od randki oczekuje się wzajemnego zainteresowania, pokazania swojej osoby z jak najlepszej strony i… okazania (szczególnie kobiecie) szacunku. Do tego niezbędny jest schludny i czysty ubiór.
Można się umyć dokładnie, wyszorować, zrobić peeling, nawet ułożyć czy przystrzyc włosy, wyprasować spodnie i koszulkę, jednak nic z tego nie pomoże, gdy na randkę facet wybierze strój numer jeden, czyli…
1. Styl: Tourist
Zimną porą, czyli od października do marca, występujący pod taką własnie postacią. Zazwyczaj. Wyznawcy tego stylu chcą chyba robić na kobietach dwa rodzaje wrażeń: pierwsze to takie, że mają na tę randkę nieco wiadomo-co, że właściwie chwilę temu zeszli z gór lub z jakiegoś szlaku na ziemię, bądź właśnie skończyli biegać z aparatem/ kamerą/ mikrofonem po mieście (z racji wykonywanego zawodu), a strój ten doskonale koresponduje z ich lajfstajlem: wygoda, praca i hobby w jednym, a randka, na którą właśnie przyszedł, to jedno z kilkudziesięciu spotkań, jakie w tym tygodniu odbył lub planuje odbyć.
Drugie wrażenie jest nieco bardziej romantyczne: styl-tourist to bycie ciągle w podróży, poszukiwanie i zdobywanie coraz to nowych celów. A przecież trzeba mieć co najmniej duszę marzyciela, by z takim mottem iść przez świat.
O ile ten siermiężny zimą strój jeszcze można jakoś przeboleć (ciuchy turystyczno-trekkingowe są zazwyczaj drogie i raz wydawszy kasę na “ciuchy na zimę”, przeciętny facet nie ma w szafie na tę porę roku już nic innego), to przeboleć nie mogę letniej formy tej stylówy.
Nie ściemniam. Tak ubierają się faceci na pierwsze randki.
Nie dość, że ten strój jest odpowiedni co najwyżej do kupowania bułek w sobotę rano lub spaceru z żoną i psem po plaży, to jeszcze jest w nim element absolutnego zaskoczenia dla dziewczyny – odsłonięte stopy.
Wiem, że latem jest gorąco, wiem, że się stópka poci, wiem, że bucik grzeje i że skarpeta śmierdzi, ale facecie, poświęćże się tych kilka razy i włóż pełne obuwie. Być może nie wszystkie kobiety tak mają, ale ja należę do dość sporej grupy, która do męskich stóp żywi z początku jedynie wielkie uczucie lęku. Żyjemy w kraju, gdzie stopy większości kobiet są w tragicznym stanie, co nie przeszkadza im eksponować spękanych pięt w sandałkach na szpileczce, więc co dopiero z nieuświadomionymi kosmetycznie facetami? Co jeśli stopy będą brudne? Paznokcie nie obcięte? Co jeśli na opuszkach palców będą kropelki potu, a na piętach meszek stwardniałego naskórka? Tak! Kobiety myślą o takich rzeczach w ciągu tych ułamków sekund, w których zauważają z daleka, że postanowiłeś podczas tej randki wietrzyć stopy.
Nawet, jeśli twoje stopy są w tym małym procencie zadbanych i bezproblemowych, oszczędź tego całego stresu biednej dziewczynie, szczególnie, gdy postanowisz nonszalancko zarzucić sobie nogę na nogę i twoja stopa będzie uporczywie tkwić w jej polu widzenia. Nie mówiąc już o tym, że sandały i japonki zupełnie nie pasują do czegoś wyjściowego, a do wyjściowych ubrań tutaj dojść chcemy.
2. Styl: Moro Amator
Nie mam pojęcia, co takiego się stało na świecie, że w pewnym momencie pewna grupa mężczyzn zaczęła lubować się w militarnych klimatach. Ani do woja nie poszli i iść nie zamierzali, nieliczna grupka czasem może ponaparza się na paintballu, raczej nikt z nich nie interesuje się bronią… skąd więc pomysł na ten styl?
Co, bo praktyczny? No jasne, że praktyczny, szczególnie, gdyby tak na randce przyszło wam się gdzieś ukryć lub stopić z otoczeniem. Dla mnie strój ten zapowiada same kłopoty: albo zaraz dostanę zaproszenie na partyjkę RPG, albo pójdziemy poznać jego kumpli od sklejania modeli albo reperowania samochodów, albo zabierze mnie w jakieś odludne miejsce i będziemy obserwować ptaki.
Sorry, dla mnie ta stylówa niesie ze sobą jedno wielkie niezbywalne wrażenie: można prać raz na kwartał, bo jak się uwali, to nie będzie widać. Poza tym, panowie, bardzo rzadko komukolwiek poza prawdziwym żołnierzem czy komandosem czy innym wymiataczem, jest dobrze w moro od stóp do głów (ew. od jeansów po czubek głowy). Reszta wygląda jakby zaraz miała iść na ryby.
3. Styl: PoZyTyWnY tYpEk z SiŁkI
Tutaj właściwie powinno być jedno słowo: bezrękawnik.
Pominę w ogóle przypadki chudych, bladych, długich i wątłych chłopaków, którzy wybierają luźne bezrękawniki (podobno to ich czerń – wydłuża ich optycznie), spod których zazwyczaj wystają liche, bo liche, ale jednak długawe włosy spod pach.
Tyczy się to wszystkich, nawet tych, którzy mają i kumpli, i powodzenie, i autko, i koleżanki, i naszą klasę z galerią fotek z Mielna, i odpowiedni rozmiar bicka. Nawet jeśli faktycznie jesteś po trzech dyplomach i kochasz sport i rzeźbisz swoje ciało z pasji. W bezrękawniku ZAWSZE będziesz wyglądał tak:
Niepoważnie.
4. Styl: Goguś
Zdarzają się w tym świecie jeszcze takie perły, które uważają że połączenie rozpiętej białej koszuli bez krawatu wetkniętej za paseczek naszych czarnych spodeniuniek zwieńczonych szpicem z porządnej wypastowanej skóry, jest glamour.
Goguś, prócz swojej stylówy, na randkę zapewne przytacha ci jakiś kwiat, zapewne różę i weźmie cię do jakiegoś miejsca, do którego nigdy byś sama z siebie nie poszła. Będą tam czerwone i złote ściany, będzie blichtr, łyse karki w garniakach i skórzane sofy. Postawi ci mojito i będzie siedział półleżąc, patrząc ci głęboko w oczy, myśląc tylko o tym, żeby zepchnąć temat na tory kompatybilne z nawiązaniem kontaktu fizycznego (muśnięcie dłoni, pokręcenie ci loczka, złapanie za podbródek).
Najbardziej charakterystyczną cechą gogusia jest to, że najpierw zawsze go czujesz, potem dopiero zauważasz.
Poza tym, jaka pewność z takim gogusiem? Skąd on ma taki drogi zegarek? Dostał od ojca? Sam sobie kupił? Jeśli kupił, to ile on musi zarabiać, że go na to stać? A skoro zarabia tak dużo, to ciekawe na czym? A właśnie: co on tam trzyma w ręce? Karty? Pewnie hazardzista. Fajki? A jeśli fajki, to czy to są slimy? Co za facet pali slimy?
Dajcie spokój z takim gościem.
Nie jestem specjalistką od mody, jednakowoż z czystego serca radzę panom wziąć sobie moje słowa do serca. Gwarantuję, że to nie tylko moje autorytarne zdanie, lecz reprezentowane przez co najmniej sporą część fajnych kobiet. A jeśli jesteście na dobrej drodze do randkowego ubioru, przekażcie kolegom, by moro, sandały i bezrękawniki zostawiali przed randką w domu.