Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Skip to content

Na co wykorzystujecie weekendy? Na kace, porządki, spanie, wycieczki, zakupy i masę innych podobnych rzeczy, prawda? Ja ten weekend zmitrężyłam nad deską do prasowania i przed “Girls” (którym z pewnością poświęcę niebawem uwagę), jednak przede wszystkim, poświęciłam ten weekend na rozmyślanie nad swym losem.

Dojrzała we mnie pewna myśl, którą najpierw zagaiła mi moja przyjaciółka, gdy wdałam się z nią w dyskusję na temat (nie)słuszności hashtagów. Później, myśl ta wróciła, gdy strasznie narzekałam na drażniącą mnie w sieci osobę, a moja siostra zwróciła mi uwagę, że przecież co mnie to obchodzi i że to nie moja sprawa, co kto udostępnia, ile razy i gdzie, nawet jeśli to kompletnie bezsensowne. A później dwie bliskie mi osoby wyraziły dokładnie to samo zdanie, nabijając się ze mnie.

Tak, jestem tym typem internautki (dżiiizzzz, kocham to słowo), która ma misję edukowania innych, gdy są w błędzie. Że linki do youtube’a i każdego innego miejsca w sieci, można kasować z treści posta, że lajkowanie swoich postów jest okropne, że wrzucanie dziesięciu zdjęć z imprezy na instagramie jest wkurzające i syfi cały feed, że są Google, że się nie share’uje wszystkiego minuta po minucie, że się nie daje co chwilę statusów, ani nie chwali się raz dziennie swoimi osiągnięciami w danej dziedzinie, w której 40 innych osób jest co najmniej lepszych.

A właściwie kto powiedział, że się tych rzeczy nie robi? Przecież to, co ja robię w sieci na bank wkurza jakąś grupę moich znajomych. O części z nich nawet wiem. Nawet ten post kogoś zirytuje.

Dlatego od dziś, oficjalnie, przestaję uprawiać żałosną krucjatę i nie będę już wrzodem na dupie, w imię wolności słowa w internecie, oraz w imię swojego świętego spokoju.

image