Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Skip to content

TATA I JA

Wczoraj zrobiło mi się jakoś przykro i głupio. A stało się tak przez jeden głupi żart, na który moja babcia i mama zareagowały kompletnie inaczej, niż się spodziewałam.

Wszystko dlatego, że mama podczas rozmowy przez telefon z babcią, chciała się jej pochwalić, że reaktywowałam moją przygodę ze studiami i że naprawdę mam zamiar zdobyć dyplom i wyższe wykształcenie.

M: Mamuś, daję ci Justynkę, bo ma dla ciebie dobre wieści!
B: O, to daj mi ją, daj!
J: Cześć babciu, co tam?
B: No, to ja się pytam co tam? Słyszałam, że masz jakieś dobre wieści dla mnie!
J: Ach, tak tak… No, bo jestem w ciąży babciu.
B: O matko! – (i tutaj radość, euforia, śmiech babci)
J: Żartowałam babciu… – powiedziałam zaskoczona – coś ty, nie jestem w ciąży. Dostałam się na studia.
B: A… aha. No, to fajnie, Justynko. Miło.
J: Ty się naprawdę ucieszyłaś, że jestem w ciąży?
B: A no pewnie, że tak! Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, no, ale studia też fajne.

Kiedy skończyłam rozmowę, poczułam takie lekkie ukłucie w sercu. Tak, jakby mi ktoś coś dał i za sekundę odebrał. No bo co by się właściwie stało, gdybym faktycznie zaszła w ciążę?

Nie jestem już w wieku, kiedy posiadanie dziecka drastycznie utrudnia rozwój i przyszłość. Wykształcenie jakieś tam mam, doświadczenia sporo, jestem samodzielna, nie mam strasznych nałogów, mam stabilną pracę, cudownych znajomych oraz wspaniałą rodzinę. Nawet w najgorszym możliwym scenariuszu, mogłabym liczyć na wsparcie innych i jestem tego pewna.

Dotarło do mnie nagle, że naprawdę jestem w wieku, w którym posiadanie dzieci jest tak normalne, jak robienie prawa jazdy po 18 roku życia, czy malowanie ust, kiedy jest się nastolatką. I o ile wiem, że to najpoważniejsza decyzja w życiu, która wywraca świat do góry nogami, to z ust wielu zaskoczonych rodziców słyszałam jedno i to samo hasło:

Na dzieci nigdy nie ma odpowiedniego, ale i lepszego czasu.

Też mi się tak wydaje. Myślę ostatnio też o tym, że dzieci to niesamowita okazja do odkrycia samych siebie. Prócz ściśle egoistycznych marzeń o dziecku, takich jak leżenie razem w piżamkach i czytanie bajeczek, wąchanie wykąpanej i naoliwkowanej główki pokrytej meszkiem (o mój Bożżżżże!), wychodzenie na spacery i objaśnianie świata małemu człowiekowi, odnajduję w posiadaniu dziecka (bo nie w macierzyństwie, dlatego, że póki co, ten termin jest dla mnie kompletną abstrakcją) szansę na przejrzenie się w lustrze.

Ostatnio czytałam tekst, w którym (prawdopodobnie mój rówieśnik) Pan K. pisał o tym, że nie lubi dzieci.

Zazdrosz­czę innym tego, że potra­fią z taką lek­ko­ścią roz­ma­wiać z dziećmi i o dzie­ciach. Dla mnie ta tema­tyka to po pro­stu droga przez mękę. Stre­suje mnie jak cholera.
Trudno mi zła­pać kon­takt z kim­kol­wiek poni­żej 15 roku życia. Po pro­stu bra­kuje odpo­wied­niej umie­jęt­no­ści. Gdzieś w pro­ce­sie for­mo­wa­nia Pana K. — jesz­cze na eta­pie two­rze­nia DNA moich komó­rek — ktoś zapo­mniał o dorzu­ce­niu takiego waż­nego szcze­gółu jak „zro­zu­mie­nie mło­dego czło­wieka”. Kon­se­kwen­cją tego błędu jest fakt, że po pro­stu nie lubię dzieci. I to na wielu płasz­czy­znach. Pomy­śla­łem, że dziś jest dobry moment, żeby o tym napisać (…) Przede wszyst­kim total­nie nie wiem jak zachować się przy małej istocie.

Rozumiem, że można czuć się w obecności dzieci, w dodatku obcych, dość nieswojo, bo przecież nie każdy jest urodzoną mamką, która potrafi stać nad wózkiem i wysokim zmiękczonym tonem przez pięć minut opisywać „śłodziutką anatomjusię dzidziusia”, ale tak naprawdę nie ma nic trudnego w kontaktach z dziećmi.

Przede wszystkim, dziecko, to nie przybysz z innej planety, który żył wśród istot zachowujących się kompletnie inaczej, niż nas nauczono, ale to mały człowiek, którego cechują tak wspaniałe cechy, jak:

  • ciekawość
  • szczerość
  • naiwność
  • otwartość
  • błoga nieświadomość.

To niezwykłe, kiedy rozmawiając z dzieckiem, szczególnie dość małym, można odkryć sposoby, w jaki postrzega i próbuje zrozumieć świat. To umiejętności, które w nas dawno umarły, bo wyparte zostały przez wiedzę, schematy, doświadczenie i postrzeganie świata w skali szarości, a nie  w kolorach tęczy.

Od dzieci możemy nauczyć się ponownie tego, z jaką ciekawością i otwartością przyjmują świat. Jak bezinteresownie potrafią robić pewne rzeczy, jak cieszą ich najmniejsze, czasami kompletnie błahe sprawy.

Ostatnio byłam na urodzinach trzyletniego chłopczyka. Spośród wszystkich, niesamowicie fajnych i interesujących prezentów jakie dostał, najbardziej spodobały mu się plastikowe nożyczki w kształcie kraba i długi wałek z ciastoliny, który tymi nożyczkami sobie ciął.

Dla ciebie, czy dla mnie, mogło to tak wyglądać: wałek z niebieskiej masy plastycznej i przecinające go zabawkowe nożyczki dla dzieci. Dla niego być może było to strzyżenie, albo podcinanie długich pnączy w dżungli, albo jeszcze coś innego. Tak samo, jak kiedyś dla mnie położone na podłodze rękawiczki były fortepianem, na którym grałam koncerty dla tysięcy słuchaczy.

W każdym z nas jest jakaś cząstka dziecka, którym byliśmy. Nie mam jeszcze trzydziestki, więc póki co, przez ponad 1/3 swojego dotychczasowego życia byłam dzieckiem.

Nie lubić dzieci, to trochę tak, jakby nie lubić tych wszystkich wspaniałych cech, które musieliśmy odłożyć na półkę, by stać się „poważnymi i dojrzałymi ludźmi”. Nie lubić dzieci, to trochę tak, jak nie lubić samych siebie…

A dla wszystkich wątpiących w to, jak dziecko swoją wolnością od wszystkich zawiłości, zakamarków i drobnych druczków, które sobie sami ciągle dopisujemy do regulaminu, może pokazać dorosłym, co w życiu jest tak naprawdę ważne, mam mój ulubiony film.