Jest w życiu kilka rzeczy, z których jestem dumna i ten blog jest jedną z nich. Rozwinął się tak, jakbym sobie tego nie mogła nawet wyśnić i stał się miejscem odstającym od innych, a więc nie zniknął w tłumie. Ma to swoje plusy i minusy, a ja ze swoją pesymistyczną autocenzurą widzę oczywiście więcej minusów. Jest jednak coś, co obiektywnie uznaję za swój sukces: zdobycie Waszego zaufania.
Dostaję od Was tygodniowo po kilkanaście lub kilkadziesiat maili, wiadomości, directów na Instagramie, w których dzielicie się ze mną swoimi problemami, pytacie o poradę, o to, jaką terapię wybrać, co robić, do kogo się udać. Nie pytacie swojej matki, siostry, męża, żony, brata – pytacie mnie, obcą Wam zupełnie osobę, bo wierzycie, że jestem w stanie Wam pomóc. I staram się tę pomoc Wam nieść. Wspierając na tyle, na ile można wspierać kogoś zza biurka i klawiatury.
Pamiętam jak jakiś czas temu Włodek Markowicz, a potem niezależnie od niego Karol Paciorek, po wrzuceniu jakiegoś trudniejszego tematu, byli pod ogromnym wrażeniem, jak wiele osób ma problemy z depresją, emocjami, lękami. Któryś z nich nawet mówił o przytłoczeniu i o olbrzymiej odpowiedzialności, jaką odczuwa po otrzymaniu każdej takiej wiadomości. Nie chcę się licytować, bo moje zasięgi w porównaniu z ich, są po prostu śmieszne, ale wydaje mi się, że tych wiadomości dostaję więcej. Codziennie rano po nocy czytam o Waszych lękach, niespokojnych czasach, niepewności jaka Was męczy. O beznadziei, pustce i nieraz o śmierci, która wydaje się dla Was rozwiązaniem.
Kocham Was jak można kochać obcych ludzi o podobnej konstrukcji. Współczuję Wam tego bagna które czasem Was wsysa za mocno, rodziców, którzy ignorują Wasze problemy, ubolewam nad Waszą samotnością, zapalam z Wami znicze na grobach, żegnam związki, które już są przeszłością, chociaż miało być inaczej. Chcę to nadal robić i będę. Ale nie będę robić kilku rzeczy, do których coraz częściej bywam zobowiązywana.
Nie pomogę Ci użalać się nad sobą
Wiem, jak jest Ci źle. BYŁAM TAM. Nie wstawałam z łóżka, nie potrafiłam zasnąć z utrapienia, a potem ze zmęczenia i niechęci do życia nie chciałam w ogóle wychodzić spod kołdry. Straciłam pracę, niektórych znajomych, kontakty z rodziną były tragiczne. Patologicznie kłamałam, by usprawiedliwić to, że moje życie z powodu tej bezsilności się wali i straciłam rachubę, co komu powiedziałam, a także przestałam się orientować, co było prawdą, a co kłamstwem. Wiem, jak to jest woleć nie istnieć, wiem jak chujowo jest być samotnym. Ale dosyć tego.
Kiedy piszesz mi o tym, jak źle się czujesz, żebym lepiej zrozumiała, jak bardzo jest z Tobą źle, to jeden raz wystarczy. Nie mów mi, że z tym się nie da nic zrobić, że psycholog Ci nic mądrego nie powie, że terapia nic nie da i że leki niczego nie zmienią. Skoro tak świetnie to wiesz, to po co do mnie piszesz? Szukasz pomocy, czy wymówki i pieczęci w paszporcie, że masz jednostronną wizę do Deprelandii i nie możesz już wrócić? Myślisz, że normalne zasady akurat Ciebie nie obowiązują?
Nie jestem księgą skarg i zażaleń
Fatalny szef, masakryczny ojciec, beznadziejna dziewczyna, zarobki poniżające, mieszkanie brzydkie. Gdy zaproponuję rozważenie zmiany pracy, odsunięcie się na jakiś czas od toksycznego rodzica, rozmowę z partnerem, ponownie zmianę pracy, oraz kupienie kilku dodatków do mieszkania, by było chociaż trochę milej i usłyszę tylko, że się nie da, nie da, nie można, nie da rady i że to nic nie zmieni, to powiedz mi – po co piszesz?
Mam Ci – zgodnie z tym, co uważasz na temat swojego życia – napisać: Masz przejebane. Współczuję. Nikt nie ma gorzej. Nawet ludzie z rakiem, schizofrenią i bez dochodów mają lepiej i łatwiej. Bo Ty jesteś wyjątkowy w tym, co przeżywasz. Do tej pory w tym kraju nie było takiego przypadku, ani tak patowej sytuacji, jaka Cię właśnie spotkała. Pozostaje mi złożyć Ci kondolencje i pożegnać ostatni raz. Gdy to zrobię poczujesz się lepiej ze swoim dramatem?
Nie zaskoczę Cię i zawsze spytam, czy byłaś u specjalisty
Gdybyś napisała do Ewy Chodakowskiej, że masz nadwagę i chcesz być szczupła, odpisałaby Ci, że powinnaś zacząć dietę redukcyjną i zacząć się ruszać. Jeśli już bardzo Ci się nie chce ruszać, to żebyś chociaż dietę zaczęła. Nie ma innej opcji by schudnąć. Trzeba zdrowo i dobrze jeść, więcej spalać, niż przyjmować. To żadna filozofia, o ile nie ma chorobowych uwarunkowań. Oczywiście, łatwo się mówi, bo doskonale wiem, jak trudno jest sobie odmówić pizzy i piwa wieczorem i jak boli ograniczanie swoich przyjemności do minimum. Ale zadanie jest proste. Zadajesz sobie pytanie, czy chcesz być szczupła, czy nie i konsekwentnie trzymasz się tej decyzji. Bo nie ma innej opcji. No, po prostu nie ma.
Jeśli piszesz, że fatalnie się czujesz, że nie masz na nic siły, że płaczesz, że nic Cię nie cieszy, że bliscy Cię nie poznają i nie mogą z Tobą wytrzymać, dlaczego się dziwisz, że pytam, czy byłaś u specjalisty? Dlaczego Cię to rozczarowuje, bo myślałaś, że coś zrobię, że Tobie zrobi się lepiej? Gdybyś napisała na forum, że krwawi Ci noga i że nie potrafisz chodzić i że zawalasz przez to swoje obowiązki, wszyscy napisaliby Ci, że musisz iść do lekarza, albo wezwać pogotowie. Przy zaburzeniach emocjonalnych, lękowych i chorobach psychicznych jest dokładnie tak samo.
Dlaczego Ci się wydaje, że jest jakiś sposób, by poczuć się lepiej "tak po prostu", jeśli niczego nie chce Ci się zmieniać? Dlaczego Ci się wydaje, że mam jakąś moc sprawczą i powiem magiczne zaklęcie, od którego w Twoim życiu nagle zrobi się czysto i jasno? Tak po prostu na chwilę przystań i zadaj sobie to pytanie. Jak sobie to wyobrażasz? Co by się musiało stać? Przecież to czysta fantastyka, a my stoimy na ziemi.
Twoje samopoczucie, życie i zdrowie zależy tylko i wyłącznie od Ciebie
Oczywiście, bliscy mogą udzielić Ci nieocenionego wsparcia. Ale mogą też wciąż ciągnąć Cię w dół. Skup się na jednym celu, który musi być Twoim najważniejszym celem: POMÓC SOBIE – bo naprawdę, jak banalnie by to nie brzmiało – nikt nie zrobi tego za Ciebie. Nie ma takiej szansy.
Przeżywasz ciężkie roztanie, którego nie chciałeś i cierpisz. Wiesz, że doszło do niego po części z powodu Twojego stanu. Ale Ty ten fakt ignorujesz, obwiniasz się tylko, skupiasz na tym, co straciłeś i że musisz za wszelką cenę to odzyskać. Tutaj nie ma nic prostszego, niż hasło o Salomonie, który nawet z pustego nie jest w stanie nalać. Skąd chcesz wziąć siłę do odzyskania miłości? W jaki sposób chcesz zaoferować swojej byłej partnerce nowego siebie, podczas, gdy nie zrobiłeś ze sobą nic, prócz postanowienia, że nigdy nie podniesiesz na nią głosu. Przez miesiąc będziesz chodził na paluszkach, by nie zrobić błędu, będziesz spięty i zestresowany, że zaraz coś się złego stanie, a ja Ci mówię, że na pewno tak będzie.
Nieprzerobione problemy, nieprzetrawione emocje nie znikają. Siedzą, czekają, żyją. Wybuchają.
Jeśli odzyskanie ukochanej osoby ma być dla Ciebie jakąkolwiek motywacją (choć uważam, że to nie do końca dobre) i ma Cię to wepchnąć do gabinetu terapeuty, to kieruj się tą myślą, że nie ma szans stworzyć dobrej relacji, jeśli ma się w głowie ten sam chaos i burdel. Nie możesz Wam nic innego zaoferować oprócz niepewności, dramatów, awantur, bólu i cierpienia. Samochody same się nie naprawiają, ludzka psychika też.
Nie chcę słuchać wiecznych "ALE"
Piszesz elaborat. Ja go czytam, przeżywam, myślę o Tobie. Zastanawiam się nad odpowiedzią. Szukam rozwiązań. W końcu je spisuję, staram się być miła, empatyczna. Ale na każdą moją sugestię i poradę masz trzy wytłumaczenia, dlaczego to nie wchodzi w grę. Bo to kosztuje. Bo już kiedyś byłaś u psychologa i Ci nie pomógł. Bo Tobie się po prostu nie chce żyć w pojedynkę i musisz kogoś znaleźć. Bo ja nie wiem, jak to jest, kiedy nikt w rodzinie nie rozumie, czym jest depresja.
Mam wrażenie, że to Ty nie rozumiesz czym jest ta choroba, albo po prostu młodzieńczy weltschmerz mylisz z ciężką chorobą, by brzmiało poważniej.
Mam dość haseł: będę szczęśliwa, jak tylko…
…przestanę być sama, wyprowadzę się z domu, matka przestanie mnie gnoić, pogodzę się z chłopakiem, zacznę więcej zarabiać, mąż przestanie wyjeżdżać w delegacje.
Będziesz szczęśliwa, tylko wtedy, gdy będziesz tego chciała. A nad szczęściem się po prostu pracuje. Leczy się choroby, odchodzi się od toksycznych partnerów, zmienia się pracę, terapeutów, leki, wyprowadza się z domu, albo psychicznie odcina od trudnych bliskich, rozmawia się z mężem o jego wyjazdach i dochodzi się do porozumienia. Jeśli nie, trzeba problem rozwiązać inaczej. Jak? Nie wiem. To Ty najlepiej znasz siebie, swojego męża, Wasz budżet i sytuację życiową.
Nigdy nie będiesz szczęśliwa czekając, aż coś lub ktoś się zmieni. Każdą jedną relację w życiu, z którą miałam problem poprawiłam tylko i wyłącznie poprzez zmianę podejścia do tej relacji. Czasem trzeba wejść w nią głębiej, zrozumieć, przewartościować, czasem zacieśnić, a czasem urwać. Relacje międzyludzkie to ciągły proces, gar gotującej się zupy, w której jeden mały dodatek jest w stanie zupełnie zmienić jej smak. I do tego Cię zawszę będę zachęcać.
♦
Czy to znaczy, że nie chcę dostawać od Was maili, w których mówicie mi o swoich problemach, szukacie wsparcia i otuchy? Nie; wręcz przeciwnie. Chcę tylko, by osoby, które które przychodzą po radę, pomocną dłoń, przyjaźń miały zawsze okazję do mnie trafić, a nie znikały w gąszczu dziesiątek wiadomości pisanych przez osoby, które szukają we mnie potwierdzenia słuszności i usprawiedliwienia swoich zachowań. Jeśli masz problem z agresją i dlatego rzuciła Cię dziewczyna, musisz najpierw zająć się problemem agresji, a potem ewentualnie ją odzyskiwać, a nie odwrotnie. Jeśli rozmawiamy o tym w trzecim lub szóstym mailu, a Ty dalej uważasz, że jak ona wróci, to przestaniesz być agresywny, to do czego ja Ci jestem potrzebna?
Chcę tym tekstem sprawić by każda kolejna osoba, która będzie chciala do mnie napisać wiedziała, że nie nie zgadzam się na marnowanie czasu.
A więc nie marnuj swojego czasu na pisanie swojego życiorysu tylko po to, by komuś o tym powiedzieć, jeśli nie jesteś w żaden sposób gotowa lub gotów na zmianę i pracę. Jeśli doskonale wiesz, że nie ma opcji, by coś się zmieniło, to po co mam o tym wiedzieć? Jeśli więc jednak z jakiegoś względu chcesz mi coś powiedzieć, to może właśnie dlatego, że jakiś fragmencik Twojego mózgu zachował resztki przytomności i walczy o siebie. I do tego fragmencika apeluję: jest szansa. Można zmienić naprawdę każdą, nawet najcięższą sytuację, ale tylko wtedy, kiedy weźmiesz za nią odpowiedzialność i zrozumiesz, że to wszystko, co Ciebie dotyczy, zależy tylko od Ciebie.
Nikt za Ciebie tego nie zrobi. Ja też.
Tekst dedykuję dzielnej Oli, która zawróciła znad krawędzi, mimo, że nie widziała dla siebie szans. Napisała do mnie, dużo rozmawiałyśmy i Ola nie zrobiła ani jednej z powyższych rzeczy. Podjęła za to bardzo trudną decyzję i zgłosiła się do szpitala.
Olu, jesteś przykładem i motorem napędowym dla mnie. Dużo zdrowia i szybkiego powrotu do siebie!