Skip to content

Mam z siebie lekki polew, bo piszę ten tekst na MacBooku siedząc w witrynie Starbucksa w centrum Warszawy i sączę mrożone latte na mleku bez laktozy. Czytając taki wstęp sama pewnie wyłączyłabym komputer, albo przełączyła zakładkę, ale skoro ja sama się z tego śmieję, to pośmiejmy się razem. Nad czym więc tak hipstersko dumam sącząc z przezroczystego kubka podpisanego moim imieniem mrożony bezlaktozowy napój?

Żyję w świecie, który od pewnego czasu wydaje mi się podzielony na dwa. Na tak lub nie. Na za lub przeciw. Na dobrych i złych, na obecnych i byłych, na prawych i lewych. Przykłady mnóżcie sami. Coraz bardziej jestem jednak pewna, że to nie tak, że ten świat jest taki od niedawna, tylko, że akurat teraz jakoś bardziej to zauważam.

Podział jest i nie ma nawet co udawać, że jest inaczej. Ja sama mam olbrzymie problemy z zaakceptowaniem skrajnie odmiennych od moich poglądów, szczególnie, jeśli – paradoksalnie – wiążą się one z brakiem tolerancji. Ostatnio jako naród jesteśmy podzieleni tak bardzo, że nawet mnie, mimo, że raczej stronię od polityki i nie śledzę na bieżąco postępów prac rządu czy parlamentu, nagminnie zdarza się zastanawiać na kogo kto głosuje i jakie ma poglądy.

Jakiś rok temu przed wyborami prezydenckimi napisałam tekst o tym, dlaczego poprę Komorowskiego, a raczej dlaczego nie zagłosuję na Dudę. Po kilku dniach od tego  tekstu odkryłam, że kilku moich znajomych, w tym jeden dość bliski, usunęło mnie ze znajomych na Facebooku. Być może jest to żałosny i fochowaty gest, ale dość silny w swej wymowie. Ja w każdym razie doskonale wiedziałam, dlaczego zostałam usunięta.

Przez długi czas wydawało mi się, że to zupełnie zrozumiałe: nie zgadzasz się z kimś, głosujesz na kogoś innego – masz prawo nie chcieć się kumplować z tą osobą. Kilka razy złapałam się też na tym, że podświadomie umniejszałam znaczeniu słów kogoś, o kim wiedziałam, że ma odmienne poglądy od moich. Wydawało mi się, że mam do tego prawo, bo nikt mądry nie może głosować na ksenofobów.

Złapałam się na niekonsekwencji: tak bardzo protestuję przeciwko retoryce obecnej władzy o czarnobiałym świecie, a sama za czarną stronę świata postrzegam ludzi, którzy zgadzają się z rzeczami, przeciw którym jestem ja.

Wystarczy na chwilę stanąć po drugiej stronie barykady: czy jestem gorsza, bo głosuję na kogoś innego? Zasługuję na pobłażliwy ton, bo nie uważam, że muzułmanie są zagrożeniem dla naszej cywilizacji? Czy jestem złym człowiekiem, bo nie jestem za ustawą o zakazie aborcji? Czy jestem kimś, z kim nie warto z tego powodu rozmawiać? Nie wydaje mi się. Z pewną dozą niepewności przechodzi mi to przez gardło, ale o osobie o poglądach skrajnie odmiennych od moich, powiem to samo. Nie jesteś ani gorszy, ani lepszy ode mnie.

Jakiś czas temu jechałam autobusem, do którego wsiadł przeuroczy starszy pan, a mnie naprawdę wzruszają starsi ludzie. Obserwowałam sobie jego sweterek, jego dłonie wygładzające spodnie, i jego lekko zagubiony wzrok. Pomyślałam sobie od razu o tym, czy ma wnuki i prawnuki, czy bierze je na kolana i czyta bajki, co je na kolację i czy ma w domu głośno tykający zegarek. W pewnej chwili ten słodki dziadzio wyciągnął z płóciennej torby Nasz dziennik, a ja poczułam się tak, jakby mnie ktoś strzelił z liścia w policzek. Mój dziadzio taki ohydny?!

Resztę podróży spędziłam na zastanawianiu się nad tym, jak często bym się z nim kłóciła i jak bardzo chciałabym mu wybić te naszdziennikowe głupoty z głowy. Z autobusu wysiadłam podenerwowana. No, bo przecież jak można czytać Nasz dziennik!?

Później, gdy w domu robiłam sobie herbatę i pomyślałam o moim bliskim, który ma dwie pary dziadków. Jedni to dziadkowie solidarnościowi: #teamTusk, #teamWałęsa. Dziadek z drugiej pary dziadków to prawicowy ultras. Komuchów wieszać, Tuska rozstrzelać, kolorowych wypierdolić, liberałów przegnać. Wieszać, karać i penalizować.

Gdybym tego dziadka poznała niedawno, a poznawanie go zaczęła od jego światopoglądu, to zapewne nie chciałabym z nim siedzieć przy wspólnym stole nawet przez moment. Ale przy wspólnym stole siedzieliśmy kilkadziesiąt razy, bo tyle było imprez rodzinnych, na których byliśmy wspólnie. Z tych imprez pamiętam go jako wesołego, pracowitego i życzliwego pana, który kocha swoje wnuki, troszczy się o ogród i przygarnia zbłąkane i zagubione zwierzęta.

Może ten rozczulający dziadzio z autobusu był taki sam? Może ma jakiegoś tam Pimpka ze schroniska, może karmi wróble ziarnami, może wystawia codziennie dzikim kotom jedzenie pod blokiem? Może jest jakimś niesamowicie ciekawym człowiekiem z powstańczą historią, albo złotą rączką, która pomaga sąsiadom za darmo?

Dlaczego całe jego dobro i to kim jest, jestem w stanie przekreślić przez jego inne poglądy? Czy to jest aż tak ważne?

Jeździmy do Indii, Tajlandii, zwiedzamy Afrykę, żeby poznać inne kultury, inny sposób życia i inne wartości. Utrwalamy je na zdjęciach, potem opowiadamy przejęci o nich znajomym, traktujemy to jako dziedzictwo kulturowe i odkrycie. Nie jesteśmy jednak w stanie zaakceptować odmienności poglądów sąsiada lub kolegi z pracy. Nie byłoby to też aż tak tragiczne, gdyby nie fakt, że zupełnie tracimy zdrowy ogląd, przedkładając akurat te poglądy nad wszystko inne.

Będąc na spacerze z psem spotkałam w parku spacerującą grupkę kobiet. Jedna na oko po czterdziestce, druga w późnej pięćdziesiątce, trzecia na pewno po sześćdziesiątce. Każda miała innego psa, spacerowały i rozmawiały ze sobą. Któryś z psów zainteresował się moim i rozwinęła się rozmowa.

Jaki to piesek ładny, a jaki żywotny, a czy dużo w domu broi, a czy lubi inne pieski. Nie wiem kiedy minęło czterdzieści minut, ale zdążyłyśmy porozmawiać o ludziach, o smartfonach i fejsbukach (panie nie rozumiały jak można się dzielić z innymi swoim życiem – pozdrawiam!), a skończyłyśmy chyba na jakichś promocjach w Lidlu. Psy się ze sobą bawiły, nam się dobrze rozmawiało, a ja byłam o czterdzieści minut dłużej na spacerze. Byłam z ludźmi.

Jak tylko powiedziałyśmy sobie "do widzenia", pomyślałam sobie straszną rzecz. Że ta rozmowa gówno znaczyła, bo nie wiem, przecież, czy przypadkiem nie głosują na PiS, że pewnie są przeciwko homoseksualistom, uchodźcom, Unii Europejskiej, a Smoleńsk uważają za zamach.

Jak tylko dotarłam do końca tej myśli, miałam ochotę się palnąć w łeb. To już nie ma nic, poza światem polityki, poglądów, poważnych rzeczy, na które prawie nie mamy wpływu? Co mnie to interesuje, co one myślą o Tusku, o polityce rolnej państwa i czy uważają JPII za anioła. Co z kolei im do mojego życia i tego, czy żyję na kocią łapę, czy nie i czy chodzę na marsze równości?

My, po lewej stronie, robimy dokładnie to samo, co ci po prawej, tylko w inny sposób. Chcemy, żeby było dobrze, mamy na to kilka recept, ale ciągle tkwimy w przekonaniu, że nie da się tego zrobić, dopóki będą ONI. Inni, obcy, nie my. Czujemy się w tym wszystkim lepsi. Siedząc w drewnianych leżakach i pijąc organiczne piwo wśród porozstawianych europalet wyśmiewamy tych, którzy nabijają się z naszych bezglutenowych postulatów siedząc nad schabowym. Och, te europalety, bez których nie wiemy do końca, czy jesteśmy w naszym świecie. Świecie targów śniadaniowych, showroomów i designerskich ajtemów.

A ja nie chcę żyć w kraju przedzielonym na pół rzeką bez ani jednego mostu. Nie chcę podziału, nie chcę się ciągle zastanawiać nad tym, kto myśli jak ja, a kto myśli inaczej. Nie chcę oceniać, nie chcę być oceniana, choć na to drugie nie mam wpływu. Chcę żyć w fajnym świecie, w którym wszyscy są tak samo ważni, a więc skoro póki co tak nie jest, to sobie ten świat stworzę sama. Każdy szowinizm jest zły, nawet ten niby niewinny – polityczny.

Dlatego Człowieku, wiedz, że wybieram Ciebie z całym dobrodziejstwem inwentarza. W końcu nie z polityką, a z ludźmi funkcjonuję na co dzień.