Skip to content

polska

Ten wpis wrzuciłam kilkadziesiąt minut na swoim Facebooku. Bo mnie ruszyło i tknęło. Odzew nań na tyle mnie zaskoczył, że postanowiłam wrzucić go tutaj. Być może odlubicie Krótki Poradnik, ale od kilku tygodni świerzbi mnie język, więc tym razem powiem, co mi na sercu leży. A więc, drodzy Czytelnicy, czas na wpis polityczno-obywatelski.

Kiedyś, kiedy jeszcze miałam telewizor, w kiosku można było kupić Tygodnik Przekrój i mogłam porozmawiać z moim tatą, który wszystko wiedział, interesowałam się polityką. Potem przyszedł PiS, jeszcze później wydarzył się Smoleńsk i nagle życie bez telewizora zaczęło mieć sens – nie musiałam się denerwować.

A potem zdarzyły się te wybory, kiedy zaczęłam się znowu angażować i interesować tym, co się wokół mnie dzieje. W moim kraju przede wszystkim. I z jednej strony wiem, że to odpowiedzialne podejście, a z drugiej wiem też, że to był błąd, bo ściska mi żołądek z nerwów za każdym razem, kiedy widzę nagłówki, jak choćby ten z dzisiaj, że znaleziono taśmy na profesora Zembalę, który polecił matce chorego dziecka leczenie syna za granicą, zamiast sfinansować ją z budżetu (koszt operacji – milion dolarów), bo za chwilę budżet się skończy.

Zaczęło mnie autentycznie martwić to, że są ludzie, którzy wyciągają takie rzeczy (swoją drogą: w jaki sposób?!) odarte z kontekstu, wkładają je w inny – gorszy i zły, po to, żeby większość przeczytała sam nagłówek i wyciągnęła wnioski o tym, że nowy nieskazitelny minister, to jednak potwór, cham i prostak.

Od kilku miesięcy mam wrażenie, że nie żyję w Polsce, tylko w jakiejś spolaryzowanej krainie, składającej się tylko z ludzi „za” i ludzi „przeciw” komuś/czemuś. Przez ostatnie wybory, moja lista znajomych na Facebooku pomniejszyła się o kilka osób, które usunęły mnie, bo nie potrafiły uszanować tego, że mam inne zdanie i że zagłosuję na Komorowskiego. Szczerze powiedziawszy, kiedy to odkryłam, byłam naprawdę zaskoczona, że polityka, nawet na poziomie przeciętnego wyborcy, może wywoływać tak skrajne emocje i nienawiść lub antypatię (żeby nie używać wielkich słów). Kilka tygodni temu udzielałam wywiadu dziewczynom z akademickiego radia. Wszystko szło gładko, dopóki nie padła moja odpowiedź na pytanie:

-Na kogo zagłosujesz?
-Wiem, że na pewno nie zagłosuję na Dudę.

Wywiad siadł, jedna z dziewczyn była w ciężkim, naprawdę ciężkim szoku, jak można nie chcieć głosować na kandydata PiSu. Wytłumaczyłam, że nigdy nie postawię krzyżyka przy kimś, kto jest nietolerancyjny, dzieli ludzi, podsyca w ich głowach nienawiść i wrogość do siebie nawzajem i nie rozumie pojęcia wolności jednostki, nie akceptując jej u samych podstaw: wolności wyznania, słowa, myśli. No, ale już nie mogłyśmy rozmawiać swobodnie dalej, bo druga strona ujrzała we mnie przeciwnika/wroga/odmieńca – nie wiem. Na pewno nie swojego człowieka.

Co więcej, większość tych, dla których jestem „inna”, mówi o sobie, że są patriotami, jednocześnie wiecznie narzekając na to, że muszą płacić podatki, składki i że im się to nie opłaca, bo „państwo kradnie”. Oni wolą sztandary, komentowanie rzeczywistości z tylnego siedzenia, narzekanie, bunty i wielkie jednodniowe rewolty na Facebooku. A patriotyzm to troska o kraj, w którym się żyje i zazwyczaj zaczyna się ona od sprzątania kupy po własnym psie, segregowania śmieci i płacenia podatków. Tyle, że część ma takie podejście, że jeśli ktoś inny może czegoś nie zrobić i nie będzie z tego mieć żadnych przykrych konsekwencji, to po jaką cholerę ja mam się starać?

Oduczyliśmy się, drodzy państwo, odpowiedzialności. Za siebie, za swoje otoczenie i za ten kraj. Źle mi się dzieje – wina systemu. Źle się dzieje w moim otoczeniu – wina prawa. Źle się dzieje w tym kraju – wina tych, którzy rządzą. Nigdy nasza. Nigdy nikt nie myśli, że może to ja coś źle robię, że może za mało, albo niedokładnie? Zawsze musi być jakiś zewnętrzny powód, bo tylko wtedy dalej będzie można się nie starać. Więc tak się szuka kolejnych powodów, przyczyn i winowajców własnych niepowodzeń, co doprowadziło do tego, że żyjemy w dwóch obozach – jednym żądnym spokoju i rozwoju i drugim – żądnym „sprawiedliwości”, rozliczenia się i prawdy za wszelką cenę. Oczywiście swojej.

Wiem, że to moje pisanie niczego nie zmieni. Że ci, którzy głosowali inaczej, będą uważać mnie za kogoś niedoinformowanego, nienormalnego, kogoś, kto psuje i niszczy ten kraj, pozwalając na to, żeby „ONI” doprowadzali kraj do ruiny.

A ja żyję w kraju, w którym przez dziesięć lat zmieniło się tak wiele, że nie raz, jadąc przez Polskę, albo przez to średnio duże Zabrze, zastanawiam się, czy mój tata potrafiłby dokądś trafić, lub poznać jakieś miejsce, bo tak wiele się zmieniło w ciągu niecałej dekady. Jest nam lepiej, ten kraj jest lepszy, wszystko jest lepsze! Czy my naprawdę nie widzimy tego, ile udało się zrobić? Jak dzisiaj wyglądają centra miast, dworce, drogi, ulice, boiska, szkoły? Że możemy napisać prawie na kolanie wniosek i dostać forsę na swój biznes, jeśli tylko mamy pomysł. Że latamy samolotami między miastami, że duże miasta niczym się nie różnią od tych na zachodzie, a do których latami skromnie tęskniliśmy, sami wstydząc się swoich?

Zamiast tego, toczymy wojenkę na (litości) forach internetowych, czatach i fejsbukach i zamiast zająć się tematem zdewastowanego placu zabaw pod blokiem, zagryzamy z zazdrości usta, że jeden minister z drugim jedli obiad, na który nas nie stać. Zamiast zająć się własnymi sprawami, traktujemy byt o nazwie „Polska” jak coś niczyjego, co wygląda jak skarbiec Sknerusa McKwacza, do którego kluczy każdy chce się dorwać. I rozdawać skarby na prawo i lewo, jak leci.

Oczywiście, wiele rzeczy mogłoby być inaczej. Opieka zdrowotna, przepisy i regulacje, mniejsza biurokracja i wiele, wiele innych. Można narzekać na system, prawo, opieszałość, jednak kiedy na większość przypadków spojrzy się z bliska, to zawsze nawala jeden czynnik: czynnik ludzki. I ten czynnik ludzki powinniśmy zmieniać, bo tylko na niego mamy wpływ.

Więc czas do roboty, zakasać rękawy i zacząć zmieniać ten kraj od siebie i swojego ogródka. Tak, trochę poboli branie odpowiedzialności za swoją przestrzeń i jakość swojego życia. Powiesz, że niczego nie możesz, bo jesteś jednym z prawie 40 milionów? No, wiesz… gdyby każdy partyzant i powstaniec tak myślał jak ty, to dziś nie miałbyś komu stawiać znicza w te wszystkie dumne i patriotyczne rocznice. I pewnie nie mógłbyś tego przeczytać, bo nie znałbyś polskiego.